90 lat na karku, a wciąż świetnie się orientuje. Profesor Mieczysław Zielczyński: "Jakby się tak udało do setki..."

 

90 lat na karku, a wciąż świetnie się orientuje. Profesor Mieczysław Zielczyński: "Jakby się tak udało do setki..."


Opublikowane w czw., 04/07/2019 - 17:46

Profesor Mieczysław Zielczyński ma prawie 90 lat, urodził się w styczniu 1930 roku. Pochodzi spod Lwowa, od dawna mieszka w Warszawie. Światowej sławy fizyk jądrowy i jeden z pionierów polskiej orientacji sportowej. Cały czas jest aktywny, regularnie startuje w zawodach biegowych i w biegach na orientację, a w najbliższy weekend po raz kolejny będzie reprezentował Polskę w Mistrzostwach Świata Masters. Czempionat orientalistów weteranów odbędzie się na Łotwie.

Pana Mieczysława lubią wszyscy. Trudno nie darzyć sympatią wiecznie uśmiechniętego, życzliwego człowieka, który mimo zaawansowanego wieku cały czas jest aktywny, sportowo i towarzysko.

– Pozazdrościć, panie profesorze...

– Ale czego? Że jakoś się jeszcze trzymam?

– Doskonale się pan trzyma!

– Dziękuję bardzo. Jako tako jeszcze. Sport to bardzo przyjemny sposób spędzania czasu, więc chętnie bywam na wszelkich zawodach na orientację czy w biegach przełajowych. Nie tylko, żeby rywalizować, ale też po to, by spotkać się z ludźmi. Bieganie to piękna dyscyplina, startują ludzie w różnym wieku, od najmłodszych do takich starych jak ja (uśmiech).

– Widzę, że znają pana niemal wszyscy, niezależnie od wieku. Ale nic dziwnego, przez tyle lat biegania grono znajomych musi pan mieć ogromne!

– To prawda. Moja zmarła w maju ubiegłego roku żona Helena była najstarszą zawodniczka zarejestrowaną w Polskim Związku Orientacji Sportowej. Biegała do 90 roku życia i była bardzo lubiana przez wszystkich. Jak PZOS podał wiadomość o jej śmierci, na pogrzeb zjechało się z całej Polski chyba ze dwieście osób! To było niesamowite!

– Wcześniej na zawody jeździliście zawsze razem?

– Tak. I my oboje, i nasz syn, który też biegał, i nawet wnuczka, która urodziła się i mieszka w Stanach Zjednoczonych. Julia jest na trzecim roku uniwersytetu w Princeton i była mistrzynią Ameryki Północnej juniorek w biegu na orientację! Niestety, złapała kleszcza i zachorowała na boreliozę, więc teraz przechodzi długotrwałe leczenie. Nie może biegać, więc zrobiła uprawnienia trenerki w orientacji precyzyjnej. W tym roku ojciec (czyli mój syn) i córka mają oboje mistrzostwa świata w orientacji precyzyjnej w Portugalii: on jako zawodnik, a Julia jako trenerka (śmiech).

– A pan biega od jak dawna?

– Zacząłem od marszów i biegów na orientację w roku chyba 1965. Byłem już wtedy dorosłym mężczyzną, miałem 35 lat. To czas początku orientacji w Polsce, wcześniej ten sport był u nas nieznany. W Skandynawii za to rozwijał się od początku XX wieku.

– A dlaczego pana zainteresował?

– Wcześniej nie biegałem, ale byłem bardzo aktywny. Lubiłem wędrówki piesze i narciarskie, wyprawy kajakowe. Uprawiałem je w ramach Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego. Orientacja też zaczęła się się od PTTK, następnie przejął ją Polski Związek Lekkiej Atletyki, a dopiero dużo później (w 1989 r. - red.) powstał Polski Związek Orientacji Sportowej. Wiele lat spędziłem w Związku Radzieckim, pracowałem w Zjednoczonym Instytucie Badań Jądrowych pod Moskwą, potem 2 lata w słynnym CERN w Genewie. Wyprawialiśmy się często grupą na piesze wędrówki m. in. nad Bajkał, na północny Ural, zrobiliśmy pierwsze przejścia na przełęcze zabajkalskie.

– A potem pojawiła się orientacja?

– Najpierw marsze, które bardzo mi się spodobały, więc w konsekwencji przyszły i biegi. W samym bieganiu najmocniejszy nie byłem, ale w formule z mapą osiągałem niezłe rezultaty. Dla mnie jednak wyniki nie były nigdy najważniejsze. Ja w tym sporcie lubię przede wszystkim ludzi: i to, że startują w najróżniejszym wieku, i to, że są bardzo życzliwi. Biegi na orientację nie są, niestety, widowiskowe, rozgrywają się glównie w lesie i nigdy nie były na igrzyskach olimpijskich, ale to wspaniały sport i bardzo wszystkich zachęcam do jego spróbowania. To dyscyplina naprawdę dla każdego!

– Pan był jednym z pionierów naszej orientacji? Jakie sukcesy pan odnosił?

– Byłem mistrzem Warszawy w zawodach turystycznych na orientację, natomiast w biegach znacznie lepsze wyniki osiągała zawsze moja żona. Helenka była 3 razy wicemistrzynią świata weteranek, a kilka razy zdobyła brązowy medal. Tymczasem mój największy sukces w MŚ to 14 miejsce. W mistrzostwach świata startowałem kilkanaście razy, może nie co roku, ale staram się jeździć jak najczęściej. W najbliższy weekend wystąpię w MŚ na Łotwie, planuję się zglosić także za rok, bo zawody znów będą niedaleko, w Słowacji.

– Teraz powinien pan chyba „zakręcić się” wreszcie koło podium, w pańskiej kategorii wiekowej tłumy chyba nie startują?

– O nie, nie, nie! Mam ukończone 89 lat, więc po raz ostatni wystartuję w kategorii M85-89. A w tej grupie biega na orientację całkiem dużo ludzi, proszę sobie wyobrazić, że do tych MŚ jest zgłoszonych 38 zawodników, najwięcej z krajów skandynawskich! Natomiast w przyszłym roku konkurencja mi się zmniejszy, bo przejdę do kategorii M90, gdzie będzie nas najwyżej kilkunastu. To jest sport dla długowiecznych, w kategorii M95 też startuje w MŚ przynajmniej kilku zawodników, kiedyś zdarzył się nawet stulatek!

– Cały czas trenuje pan regularnie?

– Teraz już nie trenuję, żeby utrzymać dobrą formę wystarczą mi starty w zawodach, których mam bardzo dużo. Imprezy są praktycznie w każdą sobotę i niedzielę, czasami także w środę. 2-3 starty na tydzień to już wystarczający trening (śmiech).

– Zapewne dobrze pan czyta mapę?

– Przez tyle lat zdążyłem się nauczyć (śmiech). Bardzo długo pracowałem zawodowo, aż do 82 roku życia, pracowałem umysłowo, bo jestem fizykiem jądrowym. Więc i z mapą radzę sobie nieźle.

– Wykonywał pan szalenie ciekawy zawód!

– Pracowałem w dziedzinie ochrony przed promieniowaniem, jego wpływu na organizm ludzki, dozymetrii i miernictwa radiacyjnego. Nazywają mnie w świecie ojcem dozymetrii promieniowania mieszanego, bo jestem twórcą tzw. metody rekomendacyjnej tej dozymetrii. Wymyśliłem jeszcze kilka innych metod, ale ta jest moim największym osiągnięciem zawodowym.

– Ścisły umysł pomaga w dobrym bieganiu na orientację?

– Być może, ale wśród orientalistów są ludzie bardzo różnych zawodów i zainteresowań, nie brakuje humanistów, a moja żona była pielęgniarką. Ale rzeczywiście, bieg na orientację to połączenie aktywności fizycznej z umysłową, więc może ścisły umysł naprawdę pomaga osiągać sukcesy w tym sporcie?

– Spotykam pana regularnie jesienią i zimą na Wesołych Biegach Górskich w warszawskiej Starej Miłośnie, bo mówi pan, że bieganie po wydmach w Mazowieckim Parku Krajobrazowym to bardzo dobry trening. A startuje pan w jeszcze innych imprezach biegowych?

– W Wesołej startuję na 2 km, dłuższe dystanse na górkach to już dla mnie trochę za dużo. Czasami uczestniczę też w innych biegach przełajowych, staram się startować w Biegu WOŚP - Policz się z cukrzycą Jerzego Owsiaka, w Biegu Powstania Warszawskiego. 10 km jest dla mnie już zbyt długim dystansem, „piątka” też mnie sporo kosztuje, ale jeszcze czasami mogę.

– Panie profesorze, długo pan tak jeszcze zamierza? I biegać, i startować?

– Do skutku! To znaczy, dopóki będę mógł. Na siłę na pewno nie, ale jak długo zdrowie i siły pozwolą, tak długo będę biegał. Jeśli dożyję, to chciałbym jeszcze postartować w kategorii M95.

– No to może do setki?

– Ooo, to są już rzadkie przypadki! Ale może... jeśli by się dało, to czemu nie! (śmiech)

Rozmawial Piotr Falkowski

zdj. Piotr Siliniewicz Silne Studio, UNTS Warszawa, Team 360 Stopni


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce