Bieszczady w jeden dzień - Bieg Rzeźnika Tomasz Łąka

 

Bieszczady w jeden dzień - Bieg Rzeźnika Tomasz Łąka


Opublikowane w śr., 26/06/2019 - 11:41

Kiedy zacząłem swoją przygodę z bieganiem dwa lata temu, owszem słyszałem już historie związane z tym ekstremalnym biegiem, jednak wszystko to było poza moim zasięgiem. Jacyś ultrasi, przepaki, szalone dystanse, do tej pory nie mieszczące mi się w głowie. Stopniowo asfalt, potem wycieczki biegowe z przyjaciółmi po górach, pierwsze zawody na dystansach półmaratonów górskich pozwoliły mi poczuć oddech gór, prawdziwą wolność, potęgę i ich siłę...

Wyzwanie

Kiedy dowiedziałem się że mój serdeczny przyjaciel Piotr zapisał nas na Bieg Rzeźnika, uzmysłowiłem sobie że jest to jakiś ponad „level”, który muszę przeskoczyć. Od tego czasu rozpoczęły się regularne treningi pod okiem fantastycznych trenerów, dziś przyjaciół. Uwagi i bezcenne ich rady wzmocniły siłę i szybkość ale pozostała jeszcze głowa i serce,

Rok czasu intensywnych startów począwszy od maratonów górskich zimowych pozwoliło na testowanie możliwości do 40 km. Ale co będzie dalej?, jak się zachowa głowa dalej?

Z takim poziomem do przeskoczenia postanowiłem się zmierzyć. Dowiaduję się wreszcie że jesteśmy wylosowani. Co to oznacza? Myślałem że do tego czasu jakoś uda się z tego wymiksować. Niestety, Piotra nie mogę zawieść. Wszystkie szczegóły wyjazdu Piotr ogarnia z precyzją zegarmistrza, zakwaterowanie, wspólne treningi.. Doszedł do skutku tylko jeden na Szczytniaku w Gorach Świętokrzyskich.

Nieoczekiwana zmiana partnera

Dwa tygodnie przed startem dostaje wiadomość… „Tomek nie zabij ale nie mogę jechać. Proszę szukaj kogoś”.

W głowie tylko jedna myśl. Wycofać się, może to jeszcze nie teraz, może to absolutnie nie ten czas. Jednak natura wojownika każe nie poddawać się. Wrzucam posty na strony dla biegaczy… Często drwina, szyderstwo i brak zrozumienia. Nie tracę czasu na udzielanie wszystkim wyjaśnień jednak w przypadku pewnego portalu ludzi gór postanowiłem udzielić sprostowanie….Bieg Rzeźnika jest ekstremalnym biegiem górskim na dystansie 80 km. Opisałem historię i udzieliłem wyjaśnienia. Reakcja była natychmiastowa. Szacunek i życzenie szczęścia.

Po chwili otrzymuję wiadomość od osoby z Myślenic „a ile miałeś na Garminie?”. Nie pamiętam tego, zaglądam do enduhuba. No jest dobrze. Sławek szybko chwyta temat. Pytają też inni. Mam możliwość więc na wzięcie oddechu. Jak biec? Kto będzie odpowiednią osobą żeby nie spalić biegu?

Te i inne problemy zaczynają chodzić po głowie. Więc dwa tygodnie do startu. Tu przychodzą mi na pomoc moi przyjaciele ultrasi których cechuje postawa pokory i ogromnego doświadczenia zarazem. Rady w zakresie logistyki, odżywiania się na trasie, diety przed zawodami… Nie ogarniam tego.

Umawiamy się ze Sławkiem na miejscu w Cisnej. Sami zaś z Arek i Piotr wsiadamy do samochodu w czwartek o 6.30 i ruszamy w moją przygodę życia.

Emocje rosną

Jesteśmy na miejscu. Odbieramy pakiety. Jest i Sławek. Stres i niepokój przed jutrzejszym startem powoli mija. Zaczynamy rozmawiać. Dla Sławka jak i dla mnie okazuje się że nie ma przypadku. Poznaliśmy się już bezwiednie w Myślenicach. Mamy nawet wspólne zdjęcie. Jednak los jeszcze wtedy nie przeciął naszych dróg.

Dziś i teraz nasze drogi spotykają się żeby stawić razem czoła ekstremalnemu Biegowi Rzeźnika. Podróż w Bieszczady rozpoczęta.

Na miejsce udajemy się do gospodarstwa Agroturystycznego w Komańczy, gdzie nazajutrz ma być start o wschodzie słońca. Wspólna rozmowa, wspólne wartości budują we mnie poczucie uświadomienia sobie, ze w życiu nie istnieją przypadki, że nic się nie dzieje bez celu.

Spotykamy jeszcze tutaj Marcina i Łukasza, którzy też będą jutro cisnąć do Cisnej. Idziemy szybko spać, bo każda godzina jest dla nas bardzo cenna.

No to ruszamy...

Noc, godzina 1.00 pobudka. Śniadanie, wspólna rozmowa, uspokojenie głowy. Każdy ma swój cel dla którego tu przyjechał, każdy z nas inny a jednak tylko razem wiemy że jeśli chcemy skończyć ten bieg, to musimy sobie wzajemnie zaufać, uwierzyć sobie i w siebie.

Nie doświadczyłem takiego pięknego odczucia od dawna. Poczucia pracy w zespole, zaufania do drugiego człowieka którego przecież nie znam.

Wyruszamy na miejsce startu. Ustawiamy się bardzo blisko startu tak, żeby później się nie przepychać na szlaku.

Po kilku kilometrach mija nas Arek, Piotr i Grzegorz. Serdeczne i ciepłe słowa i lecimy dalej drogą 6km w kierunku czerwonego szlaku. W pewnym momencie Sławek kieruje mój wzrok w dół, i widzę ten widok…morze czołówek 686 par. Widok, który zapiera moje serce. Same świry, ludzie którzy w ultra widzą całe swoje życie, ludzie którzy podejmują nieludzki trud. Zadaje sobie pytanie po co to wszystko?

Jaki jest cel?

Odpowiedzi są różne dla każdego. Rożne są przesłanki ale na pewno każdy ma jeden wspólny mianownik którym jest pokonanie swoich słabości, pokonanie swojego ja, wyznaczenie kolejnej poprzeczki tak by wzbić się na wyżyny swoich możliwości.

Trasa podstawowa Biegu Rzeźnika wiedzie z Komańczy do Cisnej. Mijamy Duszatyn (ok. 480 m n.p.m.), a dalej czerwonym szlakiem: Chryszczata (997 m n.p.m.) – Przełęcz Żebrak (816 m n.p.m.) – Wołosań (1071 m n.p.m.) – miejscowość Cisna (ok. 550 m n.p.m.).

W Cisnej pierwszy punkt i przepak. Wiem, ze głowa nie może zbytnio się rozluźnić, więc szybko muszę się pozbierać. Soczyste pomarańcze i zupa pomidorowa, uzupełnienie wody i ruszamy dalej

Dalej droga prowadzi przez Małe Jasło (1102 m n.p.m.) – Jasło (1153 m n.p.m.) – Okrąglik (1101 m n.p.m.) – Fereczata (1102 m n.p.m.). i przez szczyty: Paportna, Rabia Skała, Okrąglik, Przełęcz nad Roztokami, Rosocha, Hyrlata, Worwosoka i dalej czerwonym szlakiem do Cisnej.

Presja limitu czasu do pokonania 16 godzin w cale dla mnie jest taka hurra. Wiem, że mamy tez dodatkowe limity czasowe na poszczególnych punktach kontrolnych. Wszystko teraz to sprawa taktyki, rozplanowania biegu i odpowiedniej pokory do siebie.

Sławek jest mocny

Musze co chwilę go hamować. Odpuszczam, gdy czuje że spada mi poziom cukru. Raz nawet widziałem że przez drogę przechodził nawet robot z gwiezdnych wojen . Wtedy czas na strzał z magnezu i cukru. Przez 50 km męczę się bardzo. Kolejny przepak i regeneracja. Orzeźwienie głowy w zimnej wodzie, bulion i pomarańcze dodają skrzydeł. Ale teraz dopiero odkrywam moc coli.

Zabieram kijki, uzupełniamy wodę i colę. Jeszcze tylko przed wyjściem kontrola czołówek i foli NRC. Ruszmy dalej. Kilometry wspólnej drogi pozwalają na radość ze wspólnego sukcesu. Tu i teraz. Musimy to zrobić dla nas samych i dla naszych dzieci. One nam zaufały że jesteśmy mocnymi ojcami i tak niech zostanie.

Kijki dają mi porządne oparcie i odciążenie kolana, które zaczynam powoli odczuwać ale doją mi też niesamowitego kopa. Zaczynamy teraz przyśpieszać, Wiem że Sławek góral, ambitny i mocarny chłop. Nie mogę go zawieść. Zaczynamy przyśpieszać coraz bardziej. Mijamy coraz większą ilość par. Po drodze zastaje nas burza, błotne osuwiska, my napieramy dalej. Wiem że damy radę.

Ostatni punkt kontrolny

Wiem, że statystyka leciała w dół do 50 km. Teraz chce postawić na swoim. Nadaję mocne tempo. Ostatni podbieg a właściwie wejście pod prąd lawinie błotnej. 8 km do góry. Zegarek mi pada więc nie mam jak kontrolować wzniosu. Sławek mnie łapie. Mamy dwa kilometry i zapas czasowy. Czego chcieć więcej.

Na metę dobiegamy na 177. miejscu open, a w kategorii MM na 133. miejscu na 355 par, które ten morderczy bieg ukończyły.

Dziś już nic n=innego się nie liczy. Przyjaźn, która zostanie niech trwa i niech pokazuje, że warto liczyć na drugiego człowieka. Samemu nie jest się w stanie dokonać tyle co w parze. Tu poczułem ogromną siłę wsparcia właśnie biegnąc w parze. Zostawiamy nasze ambicje i patrzymy na siebie w pokorze i z szacunkiem.

To co Rzeźnik robi z ludzi, to zmienia ich na lepsze.

Tomek Łąk


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce