Bochnia – historia pisana solą, kurzem i nogami…

 

Bochnia – historia pisana solą, kurzem i nogami…


Opublikowane w wt., 14/03/2017 - 09:36

Na losowanie tak jak w zeszłym roku czekałem z niecierpliwością. I tak jak w zeszłym roku cała okolica usłyszała, że to właśnie Mafiozów Czterech znalazło się wśród szczęśliwców i znów może pobiegać Bochni!

Relacja z 12-godzinnego Podziemnego Biegu Sztafetowego w Kopalni Soli Bochnia pióra Marka Grunda, Ambasadora Festiwalu Biegów

Jak to z Bochnią bywa, coś oczywiście musiało się złego wydarzyć. I to na kilka dni przed imprezą. Na tydzień przed zawodami biegałem po górach, a moja kostka postanowiła się lekko wykręcić. Wraz z opuchlizną pojawiły się strach i zwątpienie. Na szczęście dr Jarosław „Magik” Pokaczajło znów mnie uratował - przywrócił moją kostkę do sprawności, głowę do stanu stabilności. I choć po pierwszych oględzinach kostki usłyszałem: „Ty to potrafisz rzucić wyzwanie”, wiedziałem, że ten człowiek da rade. Tak się stało. Nie przerwałem treningów, a noga robiła to do czego została stworzona. Jarku - kolejny raz dziękuje za uratowanie życia przed tak ważnymi zawodami.

W Bochni zameldowaliśmy się już w piątek, na 30 minut przed zjazdem pod ziemię. Samo wejście do budynku kopalni wprawia już w radość, a widok znajomych twarzy - w tym roku była rekordowa ilość - tylko potęguje to uczucie. Wykonuje ostatnie telefony, po chwili zapominam o wszystkich problemach - dosłownie o wszystkich, bez wyjątków. Bez telefonu bez internetu, bez telewizji...

Po zjeździe zaklepuję sobie prycze z kompanami, odbieram pakiety W tym roku zostały one umieszczone w bardzo oryginalnym i pomysłowym pudełku, które już służy mi jako pojemnik na słodycze (od których, cóż, jestem uzależniony). Później kolacja w doborowym towarzystwie i rozmowy. Niemal bez końca, bo sen był nam jednak potrzebny.

Noc była długa, ze względu na ekipę który chyba pomyliła wypad do Bochni z wypadem do knajpy. Bardzo serdecznie was pozdrawiam „CHOPOKI” i nie odwołuje słów, które wam głośno przekazywałem o 1:30 w nocy. Przynajmniej wtedy przyniosły one cisze. Ale rzućmy już to wszystko w niepamięć, zawody czas zacząć.

Sobota nastała, choć snu brakowało.

Ale moc drzemała i trzeba był ja tylko obudzić. Zrobić to mogła pętla o długości 2420m, na poziomie 212m.... p.p.m. To ona, znana mi na pamięć, wiem z której strony wieje, wiem gdzie jest chłodno, wilgotno, a gdzie ciepło. Wiem nawet gdzie w jakim miejscu pachnie. Zrobiłem już tutaj 86 okrążeń, co daje mi łącznie 208,12 km. Wiem to dzięki uprzejmości klubowego kolegi i Ambasadora Festiwalu w Krynicy Kazimierza Kordzińskiego, który prowadzi bardzo szczegółowe statystki tego biegu (i nie tylko tego). Warto tutaj zaznaczyć, że jest on jedynym kronikarzem Bochni, który w dodatku ma ukończone wszystkie edycje tej imprezy! Pokonał w sumie 213 okrążenia, czyli 515,46 km.

Ustaliliśmy kolejność zmian i system rotacji - po 1 okrążeniu. Zaczynałem Ja, potem był Artur, Marek i na końcu Andrzej. Jako że przydzielono nam numer 14, musiałem startować z drugiej strefy. To oznaczało, że muszę oprócz całego kółka, zrobić dodatkowo 350 metrów..

Seryna zawyła, a 65 wariatów ruszyło z kopyta aby przez 12 godzin zmagać się z podziemnym korytarzem, aby wdychać kurz i sól, aby zrobić jeszcze jedno okrążenie więcej, aby dokręcić jeszcze parę metrów, aby postawić nogę chociaż kawałek dalej niż rywal, zanim zawyje końcowa syrena.

Kiedy spełnialiśmy marzenia, w strefie zmian, w kaplicy jak i centrum wydarzenia, czekało już kolejnych 195 wygłodniałych biegaczy. Same okrążenia mijały jak szalone, tempo było stałe, wahało się o kilka sekund na okrążeniu - raz w jedną, raz w drugą stronę. Aż ciężko było mi uwierzyć, że jestem w stanie to wytrzymać. Czyżby nowy sposób treningów miał przynieść efekt? To był moment w którym trzeba było to sprawdzić.

„Nie wszystko jest takim jakim się wydaje. Nasze lęki mogą z nami pogrywać, zniechęcać nas do zmian lub do ruszania się do przodu, ale zwykle za tymi lękami kryją się drugie szanse które trzeba wykorzystać. Drugie szanse na życie, na chwałę, na rodzinę czy na miłość. Takie szanse nie trafiają się każdego dnia. Więc gdy już z się trafią musimy być odważnym aby zaryzykować, wykorzystać je póki mamy taka możliwość” – FLASH

Zaryzykowałem, rzuciłem się w wir walki i trzymałem tempo. Udało się!

Po kilku godzinach wyścigu, gdy Marek miał zmienić Artura, dochodzi do nieoczekiwanego zdarzenia. Artur po odklepaniu ręki Marka, wypuszczając go na kolejne okrążenie upada niekontrolowanie na ziemię. Traci kontrolę nad kolanem dosłownie na kilka sekund. Po szybkiej rekacji biegaczy w strefie zmian, Artur stoi już na nogach i o własnych siłach. Wszystko wydaje się być w porządku. Wizyta u sanitariuszy kończy się ustabilizowaniem kolana. Dzięki pomocnej dłoni biegacza Artur otrzymuje stabilizator, za co ogromnie dziękuję!

Po 6 godzinach biegu czas na dłuższą przerwę. Andrzej z Markiem idą do bazy, aby zjeść pożądany posiłek. Ja z Arturem zostaje, aby zrobić po 3 kółka. Musze przyznać, że tego momentu się bałem, liczyłem się z tym, że tempo spadnie. Ale rozegrałem to taktycznie i sam zwolniłem, aby wytrzymać kolejne rundy w założonym tempie, a po posiłku wrócić z pełną mocą. I to się udało.

Nasze 6 okrążenie minęło prawie jak pstryknięcie palcem. Czas na naszą przerwę. Jem obiad, wypijam elektrolity, przypomniałem o swoim istnieniu w bazie zawodów wszystkim tym, którzy odpoczywali. Siła!!!.

Rzucam okiem na wyniki, wówczas na 7. miejscu. Miedzy nami a 5. miejscem, które daje m.in. pewną wejściówkę na przyszłoroczną edycję bocheńskiej imprezy, cały czas utrzymuje się różnica 500-1500 metrów. Sprawdzam numery drużyn, z którymi musimy podjąć walkę.

Udaje się dogonić szóstą ekipę. Lekko uciekam, ale potem znów spadamy. Tak mijają kolejne godziny walki. Dystans miedzy naszymi zespołami nie chce się jakoś bardzo zmniejszyć.

Rzucam wszystko na jedną kartę - wiedzą o tym wszyscy, którzy tam byli, każdy to słyszał. Okrzyki nie ustawały, a jęki wydawane przy wyprzedzeniu w wąskich korytarzach - czasami nawet sam się ich bałem – nie milkły. Ale taki już jestem i takiego się akceptuje (mam nadzieję). Jak już walczę, to na 101 proc i do samego końca. Nigdy się nie poddaje, nawet jeśli trzeba wiele poświecić.

Nie pamiętam kiedy czułem się tak bardzo zmęczony, kiedy po moim ciele spływały takie ilości potu. Ale to zmęczenie jest spełnieniem i świadectwem serca, jakie zostawiłem na trasie, wraz z towarzyszami w 12-godzinnym boju.

Mija 12 godzin. Syrena obwieszcza koniec zmagań. Z jakim wynikiem? Chyba nie było to już dla mnie takie ważne. Dlaczego? Bo wiem, jakie postępy dokonaliśmy od zeszłego roku i że więcej tym razem się już nie dało zrobić.

Radości przy stole było co nie miar. Toasty się powtarzały a uśmiechy na bolącej twarzach nie gasły. Kiedy nagle zobaczyłem dyrektora biegu, zmierzającego w naszym kierunku z wynikami, a zaraz zanim sznur biegaczy domagających się choć chwili samotności z magiczną kartką, Wiedziałem, że lepiej posiedzieć i odczekać aż szał się skończy.

Kiedy sytuacja się uspokoiła, spojrzeliśmy na tablicę z wynikami – zobaczyliśmy siódmą pozycję, 76 okrążeń i 184,56 km. Dźwigam głowę wyżej, zerkam na piątą pozycje. Patrzę i nie wierzę - ledwie ponad 500m więcej? Serio? Po chwili jednak uspokajam myśli, godzę się z wynikiem. Zrobiliśmy wszystko co było do zrobienia.. W zeszłym roku z takim wynikiem zajęlibyśmy 3 miejsce !! Jak widać poziom w tym roku był dużo wyższy.

Bochnio, dziękuje Ci za miło spędzony czas. Za te 12 godzin walki, za wszystkie chwile. A najbardziej za magię twoich podziemnych korytarzy…

Mafiozów Czterech By Mafia TEAM Lubliniec: Marek Grund, Artur Kaczmarczyk, Marek Kapela, Andrzej Zyskowski.

Bochnio do zobaczenia – mam nadzieję - za rok.

Marek Grund, Ambasador Festiwalu Biegów

fot. Gabriela Kucharska, MaratonyPolskie.pl


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce