Bratysława - ładne miasto, trasa na wyniki, sprawna organizacja. Ale regulamin... „Sprawa w toku”

 

Bratysława - ładne miasto, trasa na wyniki, sprawna organizacja. Ale regulamin... „Sprawa w toku”


Opublikowane w wt., 12/04/2016 - 09:07

Niedziela. Pobudka ok. 7:15 i śniadanie. Start zaplanowany został na godzinę 10:00 więc na szczęście pobudka nie musiała być strasznie wcześnie. Mieszkaliśmy ok. 2 km od startu, więc i ze spokojem mogliśmy się przespacerować do niego po promenadzie wzdłuż Dunaju. Pogoda zapowiadała się piękna, aż za bardzo... Niebo bezchmurne, słońce, ale i wiatr. Temperatura powietrza dochodziła (podczas biegu) do ok. 24 stopni. Pierwszy upał w roku - idealny moment na start w maratonie!

W okolicy startu na dużym parkingu usytuowany został depozyt i szatnie. Spore kolejki by oddać swoje rzeczy nieco skróciły mój czas, który chciałem przeznaczyć na rozgrzewkę. Jednak się udało i mogłem już bez większych problemów przygotować się do startu.

Przed godziną 10:00 odbyły się przemówienia, które zakończył hymn Słowacji. Ustawiłem się w drugiej linii i czekałem na start biegu. Nastąpiło symboliczne odliczanie i ruszyliśmy.

Sporo osób znalazło się przede mną. Wiedziałem jednak, że jest wśród nich sporo półmaratończyków z którymi nie muszę rywalizować. Próbowałem złapać swoje tempo biegu, niestety nie do końca mi to wychodziło. Możliwe, że przyczyną tego były podmuchy wiatru w twarz, który momentami mocno był odczuwalny. Starałem się biec w grupie, jednak w konsekwencji więcej biegłem samotnie bo grupy biegły zbyt wolno lub szybko.

Początek trasy nie był zbyt atrakcyjny. Długa prosta, zakończona nawrotem, po czym jeszcze dłuższa prosta zakończona również nawrotem. Dopiero ok. 15. kilometra wbiega się na starówkę i robi się ciekawiej. I to właśnie tutaj trzeba zmierzyć się z podbiegiem, który znajduje się na brukowanej ulicy. Na szczęście po wbiegnięciu na wzniesienie można rozpocząć całkiem spory zbieg główną uliczką starówki. Ludzie siedzący w ogródkach restauracji i kawiarni dopingują co pomaga w ożywieniu się.

Zbliżam się do zakończenia pierwszej pętli o czym przypominają okrzyki kibiców oraz ożywione i przyspieszone tempo zawodników biegnących półmaraton.

Zbliżam się do 21 kilometra. To co zaraz się stanie nie przeszło mi przez głowę, bo i do końca się nad tym nie zastanawiałem. Nastała pustka. Na trasie zostali tylko maratończycy. Ok. 200 metrów straty do zawodnika biegnącego przede mną i ok. 100 metrów do zawodnika biegnącego za mną. Do tego silny podmuch wiatru. Tak rozpoczęła się dla mnie druga pętla - pierwszą pokonałem w zamierzonym czasie 1:20:11. Uświadomiłem sobie wtedy, że samotna walka z wiatrem będzie bardzo ciężka, a do tego dochodziło coraz bardziej przypiekające słońce.

Od samego początku starałem się na każdym z punktów odżywczych zrobić chodź dwa łyki wody by zapobiec odwodnieniu. Ciekawą opcją na tych punktach były stoliki, na których można było umieścić (przekazując wcześniej organizatorowi) swoje odżywki. Pamiętam, że jeszcze kilka lat temu tego typu praktyki można było również spotkać na polskich imprezach, teraz już chyba bardzo rzadko. W każdym razie ja z tej opcji nie skorzystałem.

Po kolejnych kilometrach pod wiatr zauważyłem, że moje tempo biegu nieco spadło. Próbowałem powalczyć o powrót do właściwego co się częściowo udawało, jednak nie na długo. Zacząłem wątpić w osiągnięcie czasu, który sobie zaplanowałem. Zacząłem myśleć o miejscu, na którym się znajduję. Był to dobry moment bo akurat biegłem długą prostą, której zwieńczeniem był nawrót. W ten sposób mogłem policzyć ilu zawodników znajduje się przede mną.

Okazało się, że jestem na 12-13 miejscu. Pewności nie miałem bo stawka była bardzo rozciągnięta i mogłem kogoś przeoczyć. Zacząłem więc walkę o pierwszą dziesiątkę, która miała być nagrodzona w kategorii open. 

Chodź tempo biegu było oddalone od założonego napierałem do przodu, licząc na to, że uda się kogoś wyprzedzić. Miałem w głowie to co powinien mieć każdy maratończyk: „każdy cierpi. Nie wiadomo kiedy organizm odmówi posłuszeństwa. Trzeba walczyć”. Chodź strata do zawodników przede mną wyglądała na sporą, liczyłem na to, że uda mi się ich dogonić, może nawet tuż przed metą. Na szczęście, aż tak długo czekać nie musiałem.

Ok. 33. kilometra biegacz przede mną - ok. 50 metrów straty - zaczął maszerować. To podziałało na mnie jak płachta na byka, widziałem w tym swoją szansę. „Niestety” zawodnik po chwili znów biegł, a ja cały czas za nim. Jednak nie trwało to długo. Na delikatnym podbiegu znów rywal zatrzymał się, a ja tym razem wykorzystałem swoją okazję i wskoczyłem na 12. pozycję.

Zostało ok. 7 kilometrów do mety i ok. 100 metrów straty do 11. i 10. zawodnika. Przez chwilę zwątpiłem w to, że może się udać ich wyprzedzić. Na tempo biegu już wolałem nie patrzeć, skupiłem się na plecach przeciwników, którzy się rozdzielili.

Przed wspomnianym wcześniej brukowanym podbiegiem znajdującym się przy starówce, zaatakowałem. Zawodnik przede mną musiał przeżywać wtedy kryzys, lub po prostu był bez sił bo nie podjął walki. Na samym podbiegu przyspieszyłem - tak przynajmniej mi się wydawało - by zwiększyć przewagę (treningi siły biegowej nie poszły w las!), a że wiedziałem o zbiegu, który miał zaraz nastąpić, nie bałem się takiego manewru wykonać. Biegłem więc po chwili w dół nieco odpoczywając, wiedząc jednak, że powinienem wyprzedzić jeszcze jednego zawodnika.

Po wybiegnięciu zza zakrętu, przebiegając obok pomnika Čumila zobaczyłem zawodnika, który na ok. 30. kilometrze mnie wyprzedził. Przyszedł więc czas na rewanż. Nogi już nie były zbyt lekkie, a bruk na deptaku nie pomagał, jednak liczyłem, że uda mi się wyprzedzić rywala. Na nawrotce przebiegliśmy niemal obok siebie jednak w dwie równe strony, wtedy zwątpiłem. Wcześniej wydawało mi się, że mam mniejszą stratę. Nie wiem czy przyśpieszyłem, czy też konkurent zwolnił, ale zacząłem zmniejszać dystans nas dzielący, aż nagle zrównałem się ze Słowakiem, a po chwili biegłem już przed nim.

Był 39. kilometr, a ja zajmowałem 10. miejsce. Nikogo przed sobą nie widziałem, a za siebie się nie oglądałem, by nie okazywać ewentualnych oznak zmęczenia lub strachu przed wyprzedzeniem. Na trasie pojawiła się moja żona Paulina, która zakończyła rywalizację na dystansie półmaratonu i teraz mogła mi kibicować. Jej słowa dodały mi nieco sił i rozpocząłem długi finisz. Obawiałem się, że może ktoś wyskoczyć zza moich pleców i mnie wyprzedzić. Uspokoiłem się nieco na ostatnim nawrocie, który miał miejsce na 20 km. Widziałem wtedy jaką mam przewagę. Znów minąłem Paulinę i rozpocząłem bieg ostatnią prostą ku mecie. Chciałem jeszcze przyśpieszyć ale nie mogłem. Ociężałe nogi nie chciały już współpracować. Przebiegłem więc ponownie przez bramę wyznaczającą start i tym samym osiągnąłem metę. Zegarek zatrzymałem po 2 godzinach, 47 minutach i 18 sekundach. Ale, czy zająłem dziesiąte miejsce?

Chwilę odpoczywałem za linią mety, po czym udałem się w kierunku wyjścia. Po drodze zostałem obdarowany piwem, przekąską, wodą i sokiem. Aż mi ciężko było się zabrać!) Wyszedłem na plac gdzie znajdował się depozyt i spotkałem się tam z Pauliną. Usiedliśmy na ziemi by odpocząć i podzielić się swoimi przeżyciami.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce