Franciszek Gogół pobiegł przez Polskę. Z psem i dla psów. „Pomyślałem, że jak przetrwamy te 10 dni, to nam się uda”

 

Franciszek Gogół pobiegł przez Polskę. Z psem i dla psów. „Pomyślałem, że jak przetrwamy te 10 dni, to nam się uda”


Opublikowane w wt., 28/07/2015 - 08:33

W 2011 roku Franciszek Gogół spotkał na swojej sportowej drodze psa. Wtedy nie wiedział, że będzie to tak ważne wydarzenie i 4 lata później stanie się przyczyną Biegu Dookoła Polski z Psem. Gdy pomysł zaświtał w głowie legnickiego zduna, nie miał on jeszcze czworonoga, z którym mógłby zrealizować taki projekt. Ale wkrótce w jego życiu pojawił się Dino. Razem przebiegli 3200 km w 64 dni.

Zrobili to, by zwrócić uwagę na sytuację bezdomnych zwierząt. Po drodze przeżyli trochę przygód, zwłaszcza że biegli bez wsparcia, wozu technicznego, zaplecza logistycznego. Nam Franciszek Gogół opowiedział szczegóły niecodziennego biegu i zdradził, jakie ma teraz plany.

W jakich okolicznościach spotkał pan psa, który stał się przyczyną 3200-kilometrowego biegu? To – przyzna pan – niecodzienna historia...

Franciszek Gogół: Wtedy, w 2011 roku, objeżdżałem Polskę na rowerze górskim. Zrobiłem to w 18 dni. Gdzieś na wschodzie kraju znalazłem pieska. Ktoś go porzucił, a on czekał na właściciela w przydrożnym rowie. Gdy tylko ktoś przejeżdżał, on z tego rowu wychodził. Pewnie ktoś go wyrzucił z auta. Zatrzymałem się na jego widok. Nakarmiłem go tym, co akurat miałem ze sobą w plecaku, zostawiłem mu wodę i z wielkim żalem odjechałem. Nie mogłem mu wtedy pomóc i to mnie gryzło. Nigdy o nim nie zapomniałem...

Kiedy pan postanowił, że pokona pan tę samą trasę, tyle że biegiem?

Jakieś dwa miesiące po tym zdarzeniu. Powiedziałem wtedy żonie, że noszę się z takim zamiarem i że zrobię to z psem. Żona nie sądziła, że to się uda zrealizować. Nie tylko dlatego, że to kawał drogi, ale też dlatego, że wtedy nie mieliśmy pieska. Nasz Szarik, owczarek niemiecki odszedł kilka lat wcześniej.

Ale wkrótce pojawił się Dino...

Tak się złożyło, że pracowałem w Złotoryi u pani, której suczka akurat się szczeniła. Powiedziałem wtedy, że jeśli będzie czarny piesek, to ja chętnie wezmę. Wieczorem okazało się, że jest w tym miocie piesek, kundelek, ciemnawy. Chodziliśmy razem do parku, na spacery. Szybko się okazało, że lubi ruch. Jest mały, ale szybki. Wtedy jeszcze nie biegaliśmy razem. Najpierw wydłużaliśmy spacery, potem przebieżki, a jeszcze potem wizyta u weterynarza, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Dostaliśmy zielone światło od weterynarza i zaczęliśmy biegać. Po miesiącu było widać, że on lubi bieganie. Po roku zyskałem w nim partnera do realizacji projektu.

Ile pan wtedy biegał?

Biegałem i maratony i ultramaratony. W ramach przygotowań pokonywałem 20-30 km treningowo i regularnie startowałem w maratonach.

Mimo tych treningów, to pan przebiegł cały dystans, a Dino jego większą część spędził w wózku...

Tak, Dino miał wakacje (śmiech). Biegliśmy po drogach, które mogły być dla niego zagrożeniem. Nie wszędzie mogłem go wypuścić. On robił od 10-15 km dziennie. To nie jest długodystansowiec, chociaż szybko się regeneruje. Ja robiłem codziennie dystans dłuższy niż maraton. Zdarzały się dni, że było to ponad 60 km, a rekordowo długi był dzień z 82-kilometrowym biegiem.

Ponad 3 000 km to już nie przelewki. Były jakieś kryzysy po drodze?

No pewnie, że były. Pierwsze problemy pojawiły się, gdy dobiegaliśmy do Szczecina. Naszły mnie tam wątpliwości, czy damy sobie radę, czy w ogóle zdołamy to ukończyć. Fizycznie właściwie nic mi wtedy nie dolegało. Taki 10-dniowy kryzys. Pomyślałem jednak, że jak już to przetrzymam, to będzie znaczyło, że damy radę. I tak się stało. Dobiegając do Gdańska byłem już w innym nastroju.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce