Harpagan, Skorpion, Kierat, Dymno, Nocna Masakra... A może ultra z kompasem?!

 

Harpagan, Skorpion, Kierat, Dymno, Nocna Masakra... A może ultra z kompasem?!


Opublikowane w wt., 25/10/2016 - 08:58

Harpagan H52 i wiele wiele więcej ze świata pieszych maratonów na orientację. W ultra podróż przez Polskę z mapą i kompasem zabiera nas Paweł Pakuła.

Kryzys

Minęła 5 rano. Las, ciemno, wieje jak w pomorskim. Idę do jedenastki. Start był o 21 w piątek, w nogach mam już około 60 kilometrów. Pan „Kryzys” zbliża się, rozkłada ramiona i stara się mnie objąć. Szepce do ucha dobrze znane zdania. „Słabo ci idzie. Siły nie masz, przed tobą kilkanaście osób. Nie dogonisz ich. Do tego jeszcze ta pogoda. Zimno, wiatr gwiżdże. Chcesz się tak dalej męczyć? Wróć do bazy, dopóki jeszcze jest blisko”. Staram się nie słuchać, ale rzeczywiście, telepię się coraz bardziej. Zejście z trasy kusi, gdyż oprócz tego, że jest zimno to chce mi się też okrutnie spać. Zwykle na takich imprezach nie mam z tym problemu, bo cały czas biegnę i to mnie pobudza. Tym razem, w noc poprzedzającą start spałem tylko 3 godziny imprezując z okazji dnia nauczyciela. I właśnie to wychodzi. Biec mi się nie chce, więc snuję się po lesie półprzytomny, w świetle latarki-czołówki tropiąc węża.

Pluję sobie w brodę, że nie zabrałem NRC-ty. Tak bym może położył się w trawie, choć na 0,5 godziny. Poleżał, zdrzemnął. A tu nic. Zdecydowanie za zimno na takie pomysły. MUSZĘ dotrzeć do tego punktu. Gdzieś tu jest, jeszcze ze dwa-trzy skrzyżowania leśnych dróżek. Tam będzie obsługa, będzie ognisko. Może mają gorącą kawę? Oby tylko w tym stanie zaspania nie „wylecieć w kosmos” – jak się teraz zagubię, to kaplica. Las dookoła, noc, pełno dróg prowadzących w różne strony, będę się odnajdywał przez następną godzinę.

Szczęśliwie punkt jakoś odnajduję. Już przed nim wiedziałem, że jestem niedaleko, bo zauważyłem na skrzyżowaniu Krzyśka z Marysią. Też już szli, podobnie jak ja. Chłopcy na punkcie nie mają kawy, ale i tak jest lepiej. Przychodzi otrzeźwienie: przecież mam kurtkę w plecaku! Przeciwdeszczowa, cienka, ale zawsze to trzecia warstwa. Dziwna to sprawa. Jesienią biegam w jednej, góra dwóch. Trzy warstwy zakładam na mrozy podczas lutowego „Skorpiona”. Teraz jest październik, ale jest tak zimno, jakby to był luty. Dlaczego jej wcześniej nie założyłem? Nie potrafię odpowiedzieć. Wiem, że nie ma w tym krzty logiki, chyba miałem jakieś zaćmienie umysłu.

Zakładam i od razu lepiej. Jeszcze kaptur na głowę, suwak pod same wąsy i już w nieco lepszym nastroju wychodzę do dwunastki. Zaraz za punktem spotykam Przemka. Skarżę się, że teraz to te ostatnie 40 km do mety to będę głównie szedł, że spać mi się chce okrutnie. Przemek – dobry kolega niewahający się wspierać konkurencji w potrzebie – częstuje mnie jakimiś tabletkami z kofeiną. To ponoć jak mała kawa. Dziękuję, łykam i senność zaraz przechodzi. Zaczynam truchtać. Po myślach o zejściu nie ma już śladu. Kryzys przełamany.

Harpagan

Harpagan to Ekstremalny Rajd na Orientację rozgrywany na Pomorzu Gdańskim. Impreza – nie boję się użyć tego słowa – kultowa. Właśnie zakończyła się jej 52 edycja. Rozgrywana jest od 1989 roku, co 6 miesięcy: wersja wiosenna w kwietniu i jesienna w październiku. Organizuje ją Pomorski Klub Orientacji „Harpagan”. Spiritus movens całego zamieszania jest od wielu lat Karol Kalsztein, prezes klubu „Harpagan”.

Zabawa w pierwotnej formie przeznaczona była nie dla biegaczy, lecz dla harcerzy, którzy chcieli się sprawdzić. Przekonać, czy są takimi twardzielami, że zdołają przejść z mapą 100 km na raz. W dobę. W pierwszych „Harpaganach” startowało kilka osób. Dziś liczba startujących w całym rajdzie niejednokrotnie przekracza tysiąc!

Oprócz sztandarowej trasy pieszej 100 km, którą należy pokonać w maksymalnie 24 godziny doszły też krótsze trasy piesze (50, 25 i 10 km), trasy rowerowe (200 km w 12 godzin lub 100 km w 9 godzin) oraz trasa mieszana (50 km marszobiegu + 100 km rowerem w limicie 18 godzin). W historii rajdu były też trasy kajakowe a nawet konna, ale nie przyjęły się na dłużej.

Impreza w środowisku orientalistów cieszy się popularnością, ale żadni zawodowcy na nią nie przyjeżdżają. Nie ma tu ani nagród finansowych, ani wypasionych nagród rzeczowych dla najlepszych. Dla uczestników liczy się wyzwanie, dobra zabawa i satysfakcja z ukończenia. Ci, którzy ukończą najbardziej wymagające trasy w limicie, to jest: trasę pieszą 100 km, trasę rowerową 200 km oraz trasę mieszaną 150 km otrzymują zaszczytny tytuł „Harpagana”.

Start, pierwsze punkty, pierwsze błędy

Człuchów – zaskoczony jestem, że to całkiem ładne miasto. Nigdy tu nie byłem i kojarzyło mi się jedynie z komturem krzyżackim z czasów wielkiej wojny z zakonem. Zbieramy się właśnie na „Orliku”, przy miejscowym gimnazjum, które stanowi naszą bazę i noclegownię. Dochodzi 21. Wszyscy wyekwipowani, z włączonymi na głowie latarkami słuchamy ostatnich słów organizatorów i oczekujemy na rozdanie map. Jest sygnał, są mapy. Każdy odbiera swoją. Teraz zawodnicy wpatrują się w nie planując drogę do najbliższych punktów kontrolnych (PK). Jeszcze tylko kilka minut i na znak START wszyscy ruszają przez dmuchaną bramę na podbój podczłuchowskich lasów.

Pierwsze kilometry nie idą mi dobrze. Raz, że ostatnio skupiłem się na liniowych biegach w górach i ostatnią orienterską setkę zaliczyłem półtorej roku temu. Od tego czasu upłynęło jednak sporo wody w Wiśle, trochę odwykłem od kompasu, od mapy. Do tego jeszcze wybieg z miasta, który mi zawsze sprawia trudności. Mapa nie jest najnowsza a obrzeżą miejskie zmieniają się bardzo szybko. Powstają nowe drogi, nowe osiedla, wycina się lasy. Odcinek do pierwszego punktu w dużym stopniu biegnę asekuracyjnie za innymi starając się zestroić z mapą, złapać rytm. Potem jakoś pójdzie.

Niestety na razie nie idzie. Lecę, myślę, że dobrze. Wbiegamy do jakiegoś ośrodka wypoczynkowego. Jest brzeg Jeziora Rychnowskiego, plaża, trzciny. Nie ma przejścia. To nie tędy. Trzeba zawrócić. I już 5 minut w plecy. Tuż przed punktem, myślę, że wiem, na której leśnej drodze jestem. A guzik. Krążę gdzieś po okolicznych leśnych drogach. Nie biegnę w czubie a bardziej w połowie. Nie wszyscy są tu znakomitymi nawigatorami. Mijam zarówno tych, którzy idą lub biegną w tą samą stronę co ja, jak i w zupełnie przeciwną. Z pogrążonego w mroku lasu dochodzą dźwięki łamanych gałęzi – pewnie ktoś tnie przez krzaki, na przełaj. W końcu jest ta nieszczęsna jedynka. Z bólami, ale się znalazła. Przybijam chipa i lecę do dwójki.

Niektórych zawodników wyprzedzam po dwa, trzy razy. Jak? Truchtam szybciej niż oni i wyprzedzam po raz pierwszy. Potem gdzieś wtapiam, muszę zawrócić z niewłaściwie wybranej drogi i wyprzedzam po raz drugi. Przy kolejnej, drobnej wtopie bywa, że i trzeci. Niektórzy już mnie znają i się śmieją widząc któryś raz z kolei. Śmieję się z nimi, co mam robić. Tym razem nie pojechałem na zawody z nadmuchanym balonem ambicji i oczekiwań. Wiem, że jeśli coś ugram to głównie doświadczeniem gdyż z braku czasu na treningi formę mam ostatnimi czasy kiepską. Stąd spokojnie i z pokorą truchtam początek wolniej niż zazwyczaj oraz nie frustruję się przesadnie pierwszymi nawigacyjnymi niepowodzeniami. Dwójka także wchodzi z bólem, znowu muszę gdzieś zawracać, znowu ciąć przez gęste krzaki przy jakimś gospodarstwie. Od PK 3 sytuacja zaczyna się poprawiać. Chyba wstrzeliłem się już w mapę, już idzie mi coraz lepiej.

Piesze maratony na orientację - zasady

Na rajdzie „Harpagan” i podobnych zasady są zwykle bardzo podobne. Na starcie dostajesz mapę i musisz przejść lub przebiec zaliczając wszystkie punkty kontrolne (PK) a następnie wrócić do bazy. Imprezy te tworzone są z myślą głównie o piechurach, dlatego limit czasu jest taki, że pozwala na ukończenie także tym, którzy wcale nie podbiegają a jedynie idą raźnym marszem. W przypadku 100 km jest to zazwyczaj 24 godziny. Na rajdach w trudniejszym terenie, np. w górach lub terenie pagórkowatym w zimie, gdy można się spodziewać grubej warstwy śniegu limit może być wydłużony do 28-30 godzin. Imprezy krótsze, czyli maratony na 50 km mają limit odpowiednio krótszy, ale także umożliwiający ukończenie piechurom dysponującym obyciem z mapą i kompasem.

Tradycyjny pieszy maraton taki jak „Harpagan” ma wymuszoną kolejność podbijania punktów. Idziemy lub biegniemy od PK 1 do PK 2, potem do PK 3 i tak dalej. Bywają też i takie imprezy, w których kolejność podbijania punktów jest dowolna. Jest to tak zwany scorelauf, w którym musimy dobrze się zastanowić, w jakiej kolejności podbijemy poszczególne punkty. Inaczej grozi nam, że na własne życzenie wydłużymy trasę o kilka, a nawet kilkanaście kilometrów.

„Harpagan” ma dosyć bogatą obsadę punktów. Są na niej i wolontariusze, jest czytnik kart SI, pali się ognisko, i często można tam uzupełnić wodę albo uzyskać pomoc medyczną. Na innych mniejszych imprezach tego typu zwykle jest skromniej. PK to często jakieś drzewo na wzgórzu lub przy skrzyżowaniu dróg, do którego umocowany jest biało czerwony lampion do biegów na orientację, z przywieszoną obok kredką do spisania kodu, lub perforatorem do przedziurawienia karty.

Mapy mają zwykle skalę 1:50.000, są kolorowe i nie do końca aktualne. Często pochodzą z początku lat 80-tych ubiegłego wieku. Niesie to za sobą różne niespodzianki. Podczas zawodów możemy pobiec drogą, której na mapie nie ma, albo szukać drogi, która na mapie jest a w terenie już nie ma. Gdzieś mogli las wyciąć, w innym miejscu posadzić. Najbardziej niezmienna jest rzeźba terenu i o ile jest on urozmaicony to na niej warto polegać najbardziej.

Nie chciałbym tu jednak przesadnie straszyć starymi mapami: olbrzymia większość dróg jest, czasem organizatorzy w jakimś stopniu uaktualniają mapę dokonując na niej przeróbek.

Niektórzy organizatorzy, aby zabawę skomplikować i uatrakcyjnić wprowadzają takie elementy jak: różne mapy w różnych skalach: 1:10.000, 1:25.000, 1:50.000 z których trzeba przeskakiwać, z jednej na drugą. Może się także trafić mapa do biegów na orientację, gdzie kolorystyka jest nieco inna (uwzględniony jest stopień przebieżności lasu) albo ortofotomapa – zdjęcie lotnicze fragmentu terenu, na którym zaznaczono punkty.

Piesze maratony pokonujemy zwykle indywidualnie, ale nie ma zakazu poruszania się w grupie zwanej popularnie „tramwajem”. Niektórzy, zwłaszcza mniej doświadczeni poruszają się w kilkuosobowych grupach, w której rolę „motorniczego” pełni najbardziej doświadczony i najlepiej nawigujący. W środowisku lepiej postrzegany i bardziej szanowany jest wynik uzyskany indywidualnie gdyż pokonanie trasy w zespole, z kimś o podobnym potencjale biegowym najczęściej ułatwia poszukiwanie bardziej ukrytych punktów kontrolnych.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce