Inny wymiar, inna rzeczywistość – rozmawiamy z finiszerami Biegu 7 Szczytów

 

Inny wymiar, inna rzeczywistość – rozmawiamy z finiszerami Biegu 7 Szczytów


Opublikowane w wt., 25/07/2017 - 18:43

W miniony weekend w Kotlinie Kłodzkiej odbył się 4. Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich. Rozegrano podczas niego biegi na siedmiu dystansach, od 10 do 240 km. Najdłuższy z nich, czyli Bieg 7 Szczytów, to jednocześnie najdłuższy w Polsce górski ultrabieg na znakowanej trasie. Prowadzi on przez wszystkie pasma górskie otaczające Kotlinę, najwyższy punkt osiąga na Śnieżniku (1425 m) i na swojej trasie gromadzi 7670 m sumy podejść. W tym roku ukończyło go 66 osób, w tym 5 kobiet, na 165 startujących. W bazie zawodów w Lądku Zdroju mieliśmy okazję porozmawiać z jego finiszerami – zarówno tymi najszybszymi, jak i docierającymi na metę tuż przed 52-godzinnym limitem.

Kierunek Sparta

Zwyciężył Łukasz Sagan z wynikiem 30h20:39, poprawiając przy okazji o kilkanaście minut trzyletni rekord trasy Pawła Dybka, a także o prawie dwie godziny swój ubiegłoroczny wynik.

Łukasz, już drugi raz tu wygrałeś?

Tak, w zeszłym roku zwyciężyliśmy ex aequo z Rafałem Bielawą.

Jesteś chyba bardziej specjalistą od płaskich tras, Twój główny cel na ten rok to Spartathlon. Ta trasa jest taka jednocześnie górska i przebieżna, więc chyba wyjątkowo Ci pasuje ten bieg?

W sumie tak. Zaczynałem swoje bieganie od biegów górskich i gdzieś tam upatrywałem jakiś kierunek na przyszłość. Ale jednak łatwiej mi jest trenować na asfalcie na płaskim, niż w górach, no i ten sezon jest bardziej asfaltowy niż górski.

No właśnie, poprawiłeś rekord Polski na 48h...

Tak, no i ubiegły rok też był bardziej asfaltowy, ale to wszystko bardziej kwestie organizacyjne, łatwiej mi biegać w mieście, niż w górach. Ale myślę, że ta trasa jest może lepsza dla osób, które dobrze sobie radzą na asfalcie, niż typowych górali, bo tu jest jednak więcej biegowych odcinków. Jest dużo płaskiego, szutrów, mało jest takich podejść gdzie trzeba faktycznie się wykazać typowo górska siłą. Jak ktoś sobie dobrze radzi biegowo, to osiągnie dobry rezultat na tej trasie. Ona jest bardzo szybka i wynik który zrobiłem w tym roku jest jeszcze do znacznego poprawienia.

Planujesz go w przyszłym roku osobiście poprawić?

Chyba nie ja, bo nie wiem czy tu za rok wrócę, ale jak ktoś inny go poprawi, to nie będę zaskoczony!

Czy to była dla Ciebie taka rozgrzewka przed Spartathlonem?

Tak jak w zeszłym roku, tak i teraz B7S jest dla mnie takim ostatecznym generalnym sprawdzianem przed Spartą we wrześniu. W tamtym roku udało mi się tutaj poprawić czas i podobnie było na Spartathlonie (26h28, o prawie 6 godzin – red.). Z jednej strony nic nie jest pewne, nie mogę przyrzec, że tak będzie i w tym roku, bo każdy Spartathlon jest inny. Ale jestem pełen nadziei, bo Lądek pokazał, że jest potencjał. Udało się tutaj coś urwać, więc miejmy nadzieję, że tak samo wyjdzie w Grecji. Jednak nie rozdzielajmy miejsc, nie rozdzielajmy podium zanim się czegoś nie zrobi...

Nie chcesz mówić o konkretnych planach na Spartę?

Nie myślę o miejscu. Chciałbym poprawić czas tak jak tu. Na B7S też nie przyjechałem z myślą o zajęciu jakiegoś określonego miejsca, tylko w głowie miałem cel czasowy.

Ile możesz w ciągu roku zrobić takich ponad 200-kilometrowych startów bez większej szkody dla zdrowia?

W tym roku był ten rekord Polski na 48h, B7S był drugi, a Spartathlon będzie trzecim takim startem. W zeszłym roku było podobnie, tyle że w tym dołożyłem sobie jeszcze Sudecka Setkę i bieg 12h. Na razie jest dobrze, kontuzje mnie omijają, więc pozostaje tylko się cieszyć i oby tak było dalej.

Najdłuższym i najcięższym ultrawyzwaniem w Polsce jest chyba BUT305 – nie chodzi Ci to po głowie?

Na razie BUT mi koliduje terminowo ze Spartathlonem i żal mi go odpuszczać, bo to dla mnie magiczna i wspaniała impreza. Powiedziałem sobie, że chcę go pięć razy z rzędu ukończyć, nawet nie dla jakichś tam wyników. Teraz będzie mój 3 start i mam nadzieję, że uda się szczęśliwie dobiec do mety. Potem jeszcze dwa i dalej zobaczymy...

Ale ogólnie jesteś taki trochę góral i trochę płaski ultras, można powiedzieć wszechstronny?

Z jednej strony staram się nie rozgraniczać ultrabiegania na góry i asfalt, ale z drugiej wiadomo że ciężko jest być na najwyższym poziomie tu i tam. To są 2 różne światy...

Oczywiście, to dwie równoprawne dyscypliny i jakaś specjalizacja musi być...

Właśnie tak jest, ale czasem lubię sobie pobiegać w górach, nie odmawiam sobie tej przyjemności. Jak mam możliwość tak jak tutaj w Lądku, to chętnie z niej korzystam!


Klimaty i odloty

Drugie miejsce z wynikiem 32h48:27 zajął Andrzej Zyskowski.

Andrzej, drugi raz tu jesteś i znów zajmujesz bardzo dobre miejsce (6. w 2015 roku – red.). Dlaczego tak lubisz ten bieg?

Na pewno dlatego, że ma swój klimat i urok. Ta druga noc spędzona na trasie bardzo fajnie wpływa na psychikę. No i jest walka ze swoimi słabościami.

Lubisz takie psychiczne odloty? (śmiech)

Można tak powiedzieć, im dłużej tym fajniej, coś w tym faktycznie jest, bo i Spartathlon i tu... Takie długie dystanse są moimi ulubionymi.

Obaj z Łukaszem chyba się bardziej specjalizujecie w płaskim bieganiu. Ten bieg jak na górski jest taki dosyć przebieżny, i może właśnie dlatego Ci tak podchodzi?

Choć to może kontrowersyjnie wypaść, to za górami nie przepadam. Tym bardziej, że jak biegnę w górach to nie rozglądam się, patrze tylko na nogi, na drogę. Ale Bieg 7 Szczytów bardzo lubię.

Była jakaś walka o zwycięstwo z Łukaszem? Próbowałeś go jakoś gonić?

Prawdę mówiąc w ogóle nie myślałem o miejscu, miałem rozpisany swój plan godzinowy i chciałem zrobić taki czas, z którego byłbym zadowolony. No i wyszło 6.5h krócej, wtedy było 39 godzin z kawałkiem, więc jest dobrze. Dopiero kiedy koło 160 kilometra pojawiły się informacje, że mogę być gdzieś tam w czołówce, to zacząłem myśleć o jakiejś tam walce o pozycje, a wcześniej biegłem tylko na rozpiskę godzinową.

A Łukasz to jest człowiek poza konkurencją, ja nawet nie wiem czy to jest człowiek! (śmiech) Odkąd wtedy w 2015 przybiegliśmy razem na metę, to zrobił kosmiczny postęp, bardzo się cieszę że znam takiego wspaniałego zawodnika. Teraz jedziemy na Spartę i znowu będziemy się tam fajnie bawić!


Inna rzeczywistość

Dziewiąte miejsce przypadło debiutującemu w tej imprezie Rafałowi Kotowi (40h14:51), który wcześniej długo biegł na drugiej pozycji.

Rafał, jak byś ocenił swój pierwszy raz na takim dystansie?

Niedosyt jest, bo fajnie mi się biegło do 150-160 kilometra, a drugie miejsce dało się utrzymywać aż do dwusetnego. Ale jak nogi wysiądą, to już nic nie można zrobić i pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Trzeba stopniowo przyzwyczaić organizm do takich długich dystansów. Wcześniej moim najdłuższym biegiem było 150 km i teraz to wyszło. Myślę, że na kolejnej dwusetce już będzie dużo lepiej.

Spodobało Ci się takie najdłuższe bieganie?

Oczywiście, nawet teraz na gorąco, bo dopiero wbiegłem na metę. Podczas ostatnich kilometrów sobie myślałem, że to jest przygoda tak rozciągnięta w czasoprzestrzeni, jakby trwała co najmniej kilka dni.

Na takim dystansie traci się poczucie czasu?

Tym razem nie miałem halucynacji, bo jak się zaczęły problemy z sennością na 25-30 km przed metą podczas drugiej nocy, to poszedłem do namiotu się zdrzemnąć. Jednak mimo wszystko tak długi bieg jest jakby w innym wymiarze, ma się poczucie funkcjonowania w innej rzeczywistości.


Dobre dwa dni

Zdecydowanie najszybszą z pięciu pań, które ukończyły tegoroczny B7S, jest Anna Hoduń (11. miejsce open, 41h57:32).

Aniu, pierwszy raz tu biegłaś?

W zeszłym roku biegłam w Lądku Ultra Trail na 68 km, ale B7S po raz pierwszy. To był mój najdłuższy bieg w życiu, wcześniej w tym roku jeszcze Stumilaka biegłam i też go skończyłam, udało się.

Co Cię ciągnie do takich mega długich dystansów?

Chyba pokonywanie własnych słabości, no i ta satysfakcja na mecie, ludzie, atmosfera. Tu można poczuć taki fajny klimat, no ale przede wszystkim ta satysfakcja z przełamania się, walka z bólem, z majakami, fajnie coś takiego przeżyć i zakończyć sukcesem.

Świetnie wyglądasz jak na osobę, która właśnie pokonała 240 km! Jak to zniosłaś fizycznie?

Całkiem dobrze, ale to może dlatego że dużo odpoczywałam przed tym biegiem wiedząc, co mnie tu czeka. Na trasie w ogóle nie spałam i jakoś dobrze się czułam. Tak się złożyło, że dobre dwa dni miałam i tyle.

Planujesz to jeszcze powtórzyć?

Już tutaj raczej nie... teraz następny bieg to Grań Tatr, a później 305 km na BUT-cie.

Naprawdę, w tym roku???

No zobaczymy, jak to będzie...


Sprowadzenie na ziemię

Grzegorz Lasota i Grzegorz Baćmaga ukończyli B7S na 33. i 36. miejscu (wyniki 48h20:00 i 48h35:00), cały czas napierając razem (różnica 15 minut to prawdopodobnie skutek kary czasowej – informacja do sprawdzenia).

Panowie, który raz jesteście na Biegu 7 Szczytów?

GB: Trzeci raz, z czego dwukrotnie skończony. Pierwsza edycja nieukończona, i ona właśnie nauczyła mnie pokory do mojego dalszego biegania. Teraz poprawiłem poprzedni wynik o ponad 3 godziny.

GL: Drugi raz, ten pierwszy też mieliśmy wspólny który nam nie wyszedł. Też przyznaję, że to było potrzebne, bo właśnie to nas nauczyło pokory. Dziś razem skończyliśmy i chociaż to nie jest bieg parami, to chciałbym podkreślić, że razem pracowaliśmy.

Dlaczego lubicie takie wyjątkowo długie biegi?

GL: Bo mam czas na rozmyślania! (śmiech) Dużo, bardzo dużo czasu...

GB: Taki bieg daje możliwość zajrzenia tak trochę filozoficznie w głąb samego siebie. Zaczynasz wtedy zauważać w sobie rzeczy, których na co dzień nie jesteś w stanie dostrzec.

To były Wasze najdłuższe zawody w życiu?

GB: No najdłuższe tak. Najcięższa była Ronda dels Cims w Andorze (170 km i 13000m+ w 2016 roku – red.), ale tu rzeczywiście było najdłuzej.

GL: Oczywiście tak, najdłuższy był ten bieg, a najcięższy trudno powiedzieć. Uważam, że Grań Tatr jest mega trudnym biegiem, biegłem tam dwa razy, ale B7S jest zupełnie inny. Jest masakrycznie trudny, bardzo wymagający przede wszystkim dla psychiki, widać to po ilości zawodników która go ukończyła albo która jeszcze biegnie i może nie ukończy. To jest coś, co potrafi człowieka sprowadzić na ziemię.


Do trzech razy sztuka...

Po wcześniejszych dwóch nieskutecznych próbach, B7S ukończyli Hanna Sypniewska (48. miejsce, 4. wśród pań, 50h40:19, 63 lata!) i Maciej Maleński (47. miejsce, 50h36:25), często spotykając się na trasie.

Haniu, co zdecydowało, że teraz Ci się w końcu udało?

HS: Wcześniej dwa razy odpadałam w Kudowie (130 km – red.), a teraz... chyba zdecydował upór (i siła charakteru! – ktoś podpowiedział z boku).

Spałaś cokolwiek po drodze?

HS: Nie, z Jankiem (Pobłockim – red.) biegliśmy cały czas razem z jednym wyjątkiem kiedy mu się urwałam, ale nie spaliśmy nic.

Chcesz to jeszcze powtórzyć?

HS: Nie wiem, ale chyba warto, może nie całość, może częściami, ale na razie nie planuję przyszłego roku. Jest dużo bardzo fajnych ultrabiegów w Polsce, nakładają się terminowo, nie można być wszędzie. Zwykle biegam raz w jednym miejscu, a w Lądku jestem po raz trzeci, to chyba o czymś świadczy...

Po prostu chciałaś się w końcu z tym rozprawić?

HS: No dobra no, wiadomo... (śmiech)

Czy tym razem wiedziałaś albo czułaś, że się uda?

HS: Nie, od początku do końca nie. No może dopiero dzisiaj już tak po pierwszym, drugim punkcie żywieniowym, gdzie ten półtora-dwugodzinny zapas, który wypracowaliśmy z Jankiem, cały czas się utrzymywał... A się okazało, że mamy czas lepszy od Janka z zeszłego roku!

Maćku, co zdecydowało, że teraz w końcu za trzecim podejściem dałeś radę?

MM: Chyba to, że wszystkie siły się sprzysięgły przeciwko mnie! Naprawdę wszystko się układało tak żebym nie skończył, na 50 km złamał mi się kijek, przewróciłem się, w Kudowie już stóp nie miałem, więc nie zdejmowałem butów już do końca... a na sam koniec jeszcze na ostatniej górze akurat jak byłem na szczycie zaczęła się burza, i jeszcze zbiegałem na dół pod drzewami i gałąź mi na łeb spadła, tak że mówiłem nie dojdę do tej mety, coś się wydarzy, naprawdę wszystkie siły były przeciwko temu, ale cielak przybiegł na metę! (śmiech)

Chcesz to jeszcze kiedyś powtórzyć?

MM: Tylko jak będzie cola na każdym punkcie dla każdego zawodnika, to wracam... za 3 lata! (śmiech) Chciałbym pozdrowić wszystkich, którzy wierzyli we mnie, trzymali za mnie kciuki, nie będę wymieniał bo ich za dużo, są tu na zdjęciach, Kamila Klicha tu nie ma wiec również go pozdrawiam, i swojego syna, który będzie biegał, a nawet jak nie będzie to go przywiążę do mojej nogi, więc będzie musiał!


...albo nawet czterech!

We wszystkich rozegranych edycjach B7S wystartowali Aleksandra Różankowska (51.miejsce, 5. wśród kobiet, 50h59:46) i Robert Smyk (61. miejsce, 51h49:45). Na metę dotarli dopiero w tym roku, w swojej czwartej próbie.

Skąd się wziął ten wyjątkowy upór w dążeniu do celu?

RS: W pierwszej edycji byłem na ostatnim punkcie chyba 10 km przed metą, wiadomo że byłem wykończony, położyłem się jak wielu innych. Zbadał mnie lekarz i stwierdził, że mam wyjątkowo niski poziom cukru we krwi. Po konsultacji z dyrektorem zawodów nie dopuścił mnie do dalszego biegu, mimo że na ten ostatni odcinek miałem aż cztery godziny zapasu! Mogłem przecież dostać kroplówkę i doczłapać do mety, ale podjęli taką decyzję. Chciałem sobie i im udowodnić, że dam radę to zrobić.

Będzie piąty raz?

RS: Już nic nie mam sobie do udowodnienia i wreszcie mogę zrobić to dla przyjemności...

AR: Teraz już nic nie muszę, a wszystko mogę!


Na koniec poprosiliśmy o krótkie podsumowanie najdłuższego dystansu dyrektora Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich, Piotra Hercoga.

W tym roku był wyższy odsetek finiszerów wśród uczestników B7S. Czy to wynika z korzystniejszej pogody, czy może startujący już lepiej wiedza z czym to się je i do czego podchodzą?

Rzeczywiście o te kilka procent więcej ludzi tym razem ukończyło. Myślę, że pogoda też mogła trochę pomóc, bo było jednak chłodniej niż w poprzednich latach i ten deszcz też ostudził upał. Natomiast przygotowanie zawodników z każdym rokiem na pewno jest coraz lepsze. Ludzie wiedzą, że to nie jest tak że się po prostu da przebiec trochę więcej niż powiedzmy 100 km, które wcześniej próbowali...

Teraz byli tacy, którym się to udało dopiero w trzeciej albo nawet czwartej próbie...

Tak, i bardzo się mi się to podoba. Wytrwali, skończyli, no i to też nas cieszy, że wracają do nas na trasę!

Pierwsze trójki panów i pań w B7S:

Mężczyźni:

1. Łukasz Sagan - 3020:30
2. Andrzej Zyskowski - 32:48:27
3. Dawid Pigłowski - 34:00:12

Kobiety:

1. Anna Hoduń - 41:57:32
2. Beata Nienadowska - 50:03:52
3. Hanna Sypniewska - 50:40:19

Pełne wyniki wszystkich biegów DFBG można znaleźć TUTAJ.

Kamil Weinberg

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce