Jaro na 40. Berlin Marathon. "Zafascynowałem się atmosferą"

 

Jaro na 40. Berlin Marathon. "Zafascynowałem się atmosferą"


Opublikowane w sob., 12/10/2013 - 21:09

Bieg na 36 km po górach podczas Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój potraktowałem jako długie wybieganie przed 40 BMW Berlin Marathon - pisze Jarosław Rupiewicz, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój, bloger, który miał okazję wystartować w tym roku w stolicy Niemiec.

Berlin Marathon to jeden z największych i najbardziej prestiżowych biegów na świecie i w Europie, zaliczana do prestiżowego zestawienia "Majors". Trasa jest dość płaska (zegarek z GPS zarejestrował mi 200m przewyższenia) i zachęca do bicia rekordów życiowych. Nie bez powodów właśnie w Berlinie został ustanowiony rekord świata, w tym roku zresztą poprawiony przez Kenijczyka Wilsona Kipsang-a (2:03:23).

Na ostatnich metrach ubiegłorocznego Maratonu Warszawskiego powtarzałem sobie, że ostatni raz przeżywam te męczarnie. Po czym na drugi dzień zapisałem się do Berlina. Taka już jest natura biegacza. Rok później pociągiem dojechaliśmy wraz z moją biegowo-życiową partnerką na miejsce. Zostawiliśmy bagaż i szybkim krokiem udaliśmy się na nieczynne lotnisko Tempelhof aby odebrać pakiet startowy.

Expo zorganizowane w hangarach zrobiło na mnie duże wrażenie. Obecna była większość producentów sprzętu dedykowanego zawodnikom oraz przedstawiciele imprez biegowych z całego świata. Można było zakupić produkty po atrakcyjnych cenach i przetestować nowości. Sam odbiór pakietu zajął nie więcej niż pół godziny choć w kolejce stało kilkaset osób. Widać, że organizatorzy przewidzieli taką sytuację bo każdy po wejściu do specjalnej strefy dostawał pakiet a numerek, chip i koszulkę wydawano w osobnych stanowiskach.

W sobotni poranek udaliśmy się z Kingą pod pałac Charlotte, skąd startował Breakfast Run. Ta familijna impreza to bieg – rozgrzewka przed niedzielnym maratonem. Jest to okazja do spokojnego zwiedzenia zachodniego Berlina i poznania wielu ciekawych ludzi. Tempo jest rekreacyjne a w tłumie zawodników nie jedna osoba jest przebrana w różne ciekawe stroje. Da się zauważyć lekkie podenerwowanie maratonem ale i tak ludziom nie schodził uśmiech z twarzy bo pogoda była przepiękna. Meta była zorganizowana na historycznym Stadionie Olimpijskim dzięki czemu można było go przy okazji zwiedzić. Organizatorzy przygotowali na błoniach stadionu poczęstunek dla zawodników – słodkości i napojów było w sam raz dla wszystkich, mimo, że niektórym pięć pączków było mało.

Na drugi dzień chłodny poranek przywitał maratończyków. Organizacja była sprawna i 40 000 biegaczy bez problemów oddało rzeczy do depozytów i ustawiło się na prostej startowej. Ja byłem raczej pod koniec i obawiałem się, o której wyruszę. Na szczęście wszystko było doskonale zaplanowane i po 20 minutach od wystrzału startera przekraczałem bramkę. Ruszyliśmy razem z klubowym kolegą Pawłem.

Pierwsze kilometry za nami i przedstartowy stres gdzieś uciekł. Biegło się naprawdę przyjemnie a słońce momentalnie sprawiło, że było dość ciepło. Byłem zafascynowany atmosferą. Całe miasto w zasadzie od piątku żyło maratonem a zamknięte również w sobotę (zawody rolkarzy) centrum nie stanowiło problemu. Mieszkańcy wiedząc o tej ogromnej imprezie traktują maratoński weekend jak wielkie święto i okazję do przyjemnego spędzenia czasu. Na trasie nie było chyba 10 metrów bez kibiców. Berlińczycy żywiołowo dopingowali sportowców. Dużo z nich powyciągało z domów stoliki i krzesła organizując przy trasie istne pikniki. Spotkałem się z czymś takim po raz pierwszy i byłem zafascynowany.

Niestety w Polsce jeszcze daleko do takiej atmosfery, dużo jest jeszcze do zrobienia. Organizacyjnie bieg przygotowany perfekcyjnie. Na punktach z napojami żadnych kolejek, co chwilę punkty medyczne (i lotne patrole lekarzy na rowerach) oraz punkty masażu. Dodatkowo przez całą trasę non stop przygrywały jakieś kapele, chóry i DJ-e. To wszystko spowodowało, że bieg upłynął mi błyskawicznie.

Gdy byłem w połowie zawodów zadzwoniła do mnie piękniejsza połowa, że właśnie zwyciężył Kenijczyk bijąc rekord świata. Na 38. kilometrze przebiegaliśmy przez Plac Poczdamski gdzie czekała na mnie Kinga. Już wtedy wiedziałem, że życiówka jest w moim zasięgu więc sprzedałem jej tylko buziaka i pognałem do mety wiedząc, że to także będzie moje święto.

Ostatnia prosta z Bramą Brandenburską to już czyta ekstaza. Rzędy kibiców, muzyka i cudowny doping dla każdego. Wbiegłem na metę z życiówką poprawioną o ponad 6 minut! Szybkie przebranie i opuściłem miasteczko biegowe aby przy mecie dopingować kończących po mnie zawodników. A potem już tylko zasłużone piwo i wurst :D

Jarosław Rupiewicz, KB Castellanus

PS. Zapraszam do przeczytania szczegółowej relacji wraz z galerią zdjęć na runjarorun.com

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce