Kamil Leśniak o swoim starcie w UTMB: „W tym roku był remis, wrócę do Chamonix, by wyłonić zwycięzcę”

 

Kamil Leśniak o swoim starcie w UTMB: „W tym roku był remis, wrócę do Chamonix, by wyłonić zwycięzcę”


Opublikowane w pt., 19/09/2014 - 11:09

„Bardzo dużo spraw odbiegało od planów. W sumie trudno mówić o jakimś planie na życie, bo takowego nie miałem. Był tylko plan na bieganie” - Kamil Leśniak (inov-8 team), który 30 sierpnia został najlepszym Polakiem w historii Ultra Trail du Mont Blanc pisze o tym, jak żył w Alpach bez konkretnego planu, jak trenował – już z planem, o tym jak wystartował z planem i jak go zarzucił…

Zderzenie z kempingową rzeczywistością

Wydawało mi się, że życie w namiocie nie będzie ciężkie. Że po pewnym czasie do wielu spraw da się przyzwyczaić, np. do spania w skarpetkach i w dresie. Wyobrażałem sobie, że będę leżakował, czytał książki, jadł owoce i biegał. Zamiast tego były ciągłe przeprowadzki, deszcz, bóle pleców w pierwszym miesiącu. Jeśli miałbym określić ogólnie - było znośnie, ale nie mogę uznać swojego wyjazdu w Alpy za wzór przygotowań do zawodów. Jedliśmy to co było tanie - czyli owoce i warzywa. Większość i tak przywieźliśmy z Polski. Z powodu braku kasy musieliśmy zrezygnować z mięsa i innych droższych produktów. Ola Gibaszek – moja dziewczyna, która była ze mną - kombinowała w kuchni, a ja w tym czasie planowałem i przygotowywałem rzeczy na treningi.

Zaplanowanie treningów i jedzenia na trasie było kluczowe i czasochłonne. Dla nas obojga, a tak naprawdę głównie dla Oli. Bez wątpienia to Ona była fundamentem tego wyjazdu. Szczerze to harowała więcej niż ja. Gdy ja regenerowałem się na następny trening, Ola przygotowywała śniadanie i obiad na wyjście. Dodatkowo wchodziła z tym obiadem i palnikiem, aby jedzenie było ciepłe, na szczyty, które sobie wymyślałem. Czasami wychodziło po 10km w jedną stronę i 1500m do góry. Po to bym się najadł. Zazwyczaj kończyłem trening, tam gdzie ona doszła. Myślę, że teraz i ona poprawi swoje życiówki znacząco. A no i nie mogę zapomnieć, że Ola oprócz przyrządzania i noszenia dla mnie obiadów, była też tłumaczem francuskiego.

Nie da się jednak ukryć, że mieszkanie pod namiotem przez dwa miesiące nie podobało mi się. Zdarzało się, że zastanawiałem się, czy nie wrócić. Dobrze, że tego nie zrobiłem, bo tak naprawdę uważam, że pobyt w Alpach to był świetny pomysł! Mogę narzekać, że namiot przemakał, że komary gryzły. To nic! To była przygoda, doświadczenie i trening.

Forma w górę

Poza słabą pogodą i koniecznością przestawienia się na życie na kempingu, w pierwszym miesiącu szło mi gorzej na treningach. Nie chciało mi się, nie czułem „powera”. Były momenty, kiedy musiałem odpuścić trening (wychodzę z założenia, że jak organizm mówi „nie” to znaczy „nie”. To nie zawody!).

Drugi miesiąc pobytu był o niebo lepszy. Coraz więcej słonecznych dni, w sumie to cały czas świeciło słońce. Miałem z kim biegać na długich treningach, bo po Chudym Wawrzyńcu, który był przerywnikiem w przygotowaniu do UTMB, do Francji wróciliśmy z Michałem Lewandowskim. Chłopak jest odważny - napisał, że chciałby ze mną potrenować. Tak się poznaliśmy i razem pojechaliśmy w Alpy. Takie towarzystwo na biegowych szlakach było mi potrzebne! Pod względem treningowym sierpień poszedł nadzwyczaj łatwo. Czułem się na zbiegach, jakbym miał skrzydła. Coraz przyjemniej mi się biegało po trasie UTMB. Może było za lekko, może forma przyszła za wcześnie…?

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce