Karkonoszmar biegów. Chojnik Maraton, i nie tylko...

 

Karkonoszmar biegów. Chojnik Maraton, i nie tylko...


Opublikowane w ndz., 24/05/2015 - 23:20

Weekend obfitował w mnóstwo oryginalnych imprez biegowych na Dolnym Śląsku. Od SkyTower Run, poprzez Men Expert Survival Race, po imprezy górskie - Mistrzostwa Polski w biegu alpejskim rozgrywane na Ślęży i Półmaraton w Jedlinie-Zdrój, który wpisał się już na stałe w krajobraz biegowy kotliny kłodzkiej.

Do wspomnianych imprez dołączył Karkonoski Festiwal Biegowy rozgrywany w tej formule po raz pierwszy.

Relacja Adama Pawlińskiego

Rozgrywany wcześniej Chojnik Maraton dzięki dobrej renomie i sporemu zainteresowaniu biegaczy rozrósł się o kolejne dwa biegi na dystansie półmaratonu i ultra. Dla fascynatów biegania w najwyższym paśmie Sudetów jest to już obowiązkowy punkt sezonu. Jednak, jak wielu przekonało się na trasie, nie jest to łatwe wyzwanie.

Dystans ultra wystartował już o godz. 2 w nocy w magicznych - jak twierdzą świadkowie - okolicznościach. To okazało się dobrym rozwiązaniem bo walka na trasie trwała nawet 20 godzin. Organizatorzy postarali się aby droga obfitowała w sute podejścia i mocne zbiegi co osiągnęli tycząc ją od Karpacza po polskiej stornie po Szpindlerowy Młyn z czeskiej po obu stronach grani Karkonoszy. Niewątpliwie z łączna różnicą wysokości na poziomie 5 000m bieg ten znajduje się w czołówce najtrudniejszych polskich imprez ultra.

W trakcie gdy zmagania na najdłuższej trasie trwały w najlepsze, z pięknego ośrodka Transgranicznego Centrum Turystyki Aktywnej położonego u stóp Chojnika wystartowały pozostałe dwa dystanse. Półmaratończycy zmierzyli się z pojedynczym wejściem na grań Karkonoszy, natomiast najliczniejsza ekipa maratończyków zdobywała ją 3-krotnie.

Początek trasy powoli wprowadził uczestników w rytm biegu górskiego aby po osiągnięciu pierwszego punktu odżywczego poprowadzić wprost na grań. Już ten odcinek mocno weryfikował nasze umiejętności i większość biegaczy przeszła do marszu, co było nie najgorszym rozwiązaniem zważywszy na to co miało nadejść. Dotarcie w okolice Petrovej Boudy oznaczało pokonanie największego podejścia na trasie, ale niekoniecznie największego wyzwania. W tym miejscu trasy półmaratonu i maratonu rozdzieliły się.

Na maratończyków czekało trochę przypadkowych kibiców zgromadzonych głównie na trasach do czeskich boud, w tym tej najbrzydszej Labskiej Boudy, przypominającej blok mieszkalny z lat 80-tych. Natomiast 25-kilometrowa trasa ciągnęła się wzdłuż grani aby szlakiem niebieskim z Czarnej Przełęczy poprowadzić półmaratończyków w dół.

Po powrocie z czeskiej strony na grań uczestników czekała przeprawa z mocnym o tej porze dnia wiatrem, ale na szczęście obyło się bez dodatkowych atrakcji pogodowych. Tuż przed stacją telewizji na łabskim szczycie odbijaliśmy ostro w dół w kierunku schroniska. I tu pojawiały się niespodzianki w postaci połaci zalegającego śniegu.

Jeszcze przed biegiem można było usłyszeć ostrzeżenia przed kolejnym odcinkiem biegu czarnym szlakiem w dół. I to się potwierdziło. Ostry downhill po nierównych kamieniach miejscami przeradzający się w potok nie należał do przyjemnych, a mięśnie ud wołały o kawałek prostej nawierzchni. Nie bez powodu na punkcie umiejscowionym poniżej zbiegu czekał na niefortunnych biegaczy ratownik medyczny.

Jakby tego było mało, kolejnym wyzwaniem była mozolna wspinaczka z powrotem na grań. Na trasie niekończącego się mozolnego wdrapywania znajdował się punkt kontrolny, który okazał się skrzyżowaniem z trasą ultra gdzie przez chwilę miałem okazję widzieć zwycięzcę tej trasy Michała Pawłowskiego.

Po zaliczeniu przedostatniego punktu odżywczego, który wygłodniali i spragnieni biegacze ogołacali z pomarańczy, rodzynek, bananów i arbuzów rozpoczął się ostatni odcinek szlaku w dół, którym zresztą wcześniej wspinaliśmy się na grań po raz pierwszy.

Dotarłszy do podnóża mogliśmy usłyszeć od niezwykle sympatycznych wolontariuszy w starszym wieku, że do mety pozostało tylko 5 km. Dla wielu w tym dla mnie, aż 5 km. Ta część trasy dłużyła się niemiłosiernie, pozbawiona była większych wyzwań, ale trzeba było ja pokonać. Pozostała jeszcze tylko wspinaczka pod sam zamek a tam wrzawa kibiców z murów zamku motywowała wszystkich do ostatniego przyspieszenia.

Przekraczając wstęgę rozpościeraną przed każdym z uczestników można było się czuć zwycięzcą. Bo pokonać trasę długości 43 km i przewyższeniu 2200m nie jest wcale łatwo. Potwierdziła to trzecia na mecie wśród kobiet Aysen Solak z Turcji, która mimo dobrego miejsca nie była do końca zadowolona z wyniku. To był jej pierwszy wyścig o tak znacznym przewyższeniu, ale mimo to stawiała sobie wyższe cele.

Jeszcze większe uznanie należy się ultramaratończykom którzy w liczbie 27 ukończyli niezwykle trudną trasę. Na szczęście u podnóża wzgórza zamkowego czekał na każdego smaczny posiłek zakrapiany złocistym napojem wspomagającym regenerację, choć bardziej tą psychiczną niż fizyczną.

W karkonoskim Festiwalu uczestniczyło łącznie niecałe 400 osób, a nie jest to z pewnością ostatnie słowo organizatorów i w przyszłości z pewnością impreza będzie się cieszyć jeszcze większym powodzeniem.

Adam Pawliński

fot. Karolina Jakubowska

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce