„Ładniejszy brzydki szlak”, „Komfortowy dystans”. Czwórka na mecie 190 km wokół Łodzi!

 

„Ładniejszy brzydki szlak”, „Komfortowy dystans”. Czwórka na mecie 190 km wokół Łodzi!


Opublikowane w ndz., 18/03/2018 - 14:16

Czy chcemy to kiedyś powtórzyć? Nie!!! – odpowiedzieli zgodnie Maciek Krupiński i Piotrek Mikulski 10 grudnia nad ranem na aleksandrowskim rynku po pokonaniu na raz i bez logistycznego wsparcia całego czerwonego szlaku wokół Łodzi. – Póki co jeszcze mi się nie chce tego powtarzać – mówi teraz Maciek – ale już są plany, żeby go w lewą stronę zrobić! Jak będzie trochę czasu, żeby między innymi biegami to zmieścić... – snuje już plany. Dziś bohater pierwszego przejścia stoi na rynku w Aleksandrowie Łódzkim, by odprowadzić grupkę szaleńców, ruszających na łódzką pętlę w trochę bardziej zorganizowany sposób. Jest mroźny i śnieżny poranek, sobota 17 marca, 6:00.

Niektórzy przyjechali z daleka. – To jest mój prezent urodzinowy, awansem na przyszły tydzień – mówi Iza Dziedzic z Gdańska – zawsze lubię sobie sprawić z tej okazji coś wariackiego. – A ja tak po prostu dla towarzystwa – dodaje biegnący razem z nią Darek Darowski z Wrocławia. Oboje nie są nowicjuszami na takich dystansach, mają za sobą m.in. 48-godzinny bieg w Atenach. Teraz chcą pokonać trasę w 30-godzinnym limicie, a jak się da, to nieco szybciej.

– Jeszcze nigdy tyle nie biegłem – przyznaje Krzysiek Haręźlak, również nie wykluczający zrobienia całej pętli. – Chyba najwięcej było coś koło 80. Będzie spory przeskok. Tak bez okazji, totalnie bez planu. Po prostu nie mogłem się powstrzymać. Może zrobię jeden kawałek, może dwa... a może całość.

Na trasę wyrusza 17 biegaczy. Dziewiątka z nich deklaruje, że idzie na całość. „To jest generalnie brzydki szlak” – stwierdzili w grudniu autorzy pierwszego przejścia. Teraz z pewnością będzie dużo ładniejszy. Wczoraj napadało sporo śniegu i wciąż go dosypuje. Wiatr wzmaga odczuwalne zimno. Ale kto powiedział, że ma być łatwo?

Łagiewniki, 17 marca, 12:20. Pierwsza grupka dobiega na bufet przy zabytkowych drewnianych kapliczkach. W kilkunastominutowych odstępach przybywają następne. Czekają na nich pomidorówka, barszcz, ziemniaki z solą, drobne przekąski, owoce, gorąca herbata, bezalkoholowe piwo.

Za nimi już ponad 50 km. Kuba Tracz, Grzesiek Stanowski i Andrzej Klimczewski opowiadają o silnym wietrze i zmrożonym, twardym śniegu, które bardzo spowalniają napieranie. – No i czasem wpadaliśmy w zaspy do kolan – dodaje Zbyszek, który dotarł tu kilkadziesiąt minut po nich wraz z jedną z kolejnych grupek.

Niektórzy już tu planowo kończą swój bieg. Przyjeżdża Dorota z przepakami. Inni wciąż trzymają się zamiaru przebiegnięcia całego szlaku. Kilka osób chce dobiec do Nowosolnej. Iza i Darek spokojnie zamykają stawkę. Jakoś nie udaje im się trafić na punkt, chociaż wybiegam im szlakiem naprzeciw. Gdzieś się mijamy i Michał łapie ich dopiero na parkingu kawałek dalej. Wyruszają zanim tam dotrę. Łapię ich dopiero na Rogach, jakieś 3 km dalej, i towarzyszę im do Strykowskiej...

* * * * *

Po 18:00 dzwoni Michał. – Co to za zgrupowanie kropek w Bedoniu, imprezę sobie zrobili? – śmieje się. – Dokładnie tak – odpowiadam całkiem poważnie, lepiej poinformowany – Józek ich zaprosił na domowe wędliny. A kropki na mapie to nadajniki GPS, w które wyposażeni są napieracze.

Bedoń to już ponad 80 km. Józek wcześniej zapowiadał się na całą pętlę. Takie dłuższe postoje, jak potwierdzi każdy doświadczony ultras, wciągają jak czarna dziura. Niezwykle trudno jest pokonać grawitację i z nich wyjść. Kilka osób tu rezygnuje, niektórzy tłumacząc się odnowionymi kontuzjami.

Czarną dziurę udaje się opuścić Ani, Kubie, Andrzejowi i Grześkowi. Ostatni wpadają w nią Iza z Darkiem. Ich żelazna siła woli również wygrywa z grawitacją...

Wiskitno, 17 marca, 22:00. Na ul. Kolumny spotykamy z Michałem naszą dzielną czwórkę. Częstujemy ich gorącą herbatą. Ania i Kuba mają dosyć, są wyziębieni i wykończeni i postanawiają tutaj zakończyć swoją przygodę. Ania wcześniej skróciła nieco drogę z domu Józka i biegnie jeszcze kawałek, by zegarek pokazał jej pełną setkę. Wszyscy opowiadają o bardzo słabych oznaczeniach szlaku i jak nadłożyli kawał drogi przez błądzenie. Michał wyrusza zającować Grześkowi i Andrzejowi, a ja odwożę Anię i Kubę do domów. Mieszkają kilka kilometrów stąd. Ania jest jeszcze na tyle przytomna, by pomyśleć o dopełnieniu termosu dla dalej napierających gorącą herbatą na stacji benzynowej.

Bronisin Dworski, 17 marca, 23:00. – Przejadę tą polną drogą gdzie biegliście, tak jak idzie szlak? – pytam Michała przez telefon. – Pewnie tak... – odpowiada z pewną taką nieśmiałością. – Nie wygląda mi za dobrze, kuknę w navi i objadę ją asfaltem – mówię i się rozłączam.

Włączam drugi telefon z odpaloną nawigacją, ale pokazuje 0% naładowania i od razu się wyłącza. A dopiero co miał 20% i od tamtej pory go nie włączałem. Papierowej mapy tych okolic też nie mam. Nie pozostaje nic innego, jak pojechać ściśle szlakiem.

W świetle reflektorów głębokie koleiny i nawiany śnieg. Jak pojadę koleinami, to się na bank zakopię. Trzeba depnąć gaz na jedynce i zdecydowanie przejechać krytyczny odcinek górą. Koła się uślizgują, muszę błyskawicznie kontrować, by nie wpaść w koleiny. Udało się. Takie przygody są fajne, jak się dobrze kończą – myślę sobie – kiepsko by było tu się zakopać o tej porze. Zaraz pojawia się jednak następny taki kawałek. I jeszcze jeden. Ostatnie koleiny objeżdżam polem, nie będąc pewnym, czy się nie zakopię w zaspie. Kiedy wyjeżdżam na szosę, mam na czole zimny pot. Uratowało mnie bałkańskie doświadczenie...

Doganiam chłopaków przed OSP w Grodzisku. Czeka tu Piotrek z Korony Pabianice z termosem herbaty. Michał ciśnie jeszcze dalej, kończy swoje zającowanie dopiero w Kalinku. Nie wiem, jak po tylu kilometrach Andrzej i Grzesiek mogą biec jeszcze takim żwawym tempem. Żegnamy się z nimi ostatnim kubkiem herbaty i życzymy im powodzenia. Mroźny wiatr jest coraz mocniej odczuwalny. Muszą dotrwać do przepaku w Pabianicach.

Wiskitno, 17 marca, 23:45. Wyjeżdżamy z Michałem naprzeciw Izie i Darkowi, z którymi wcześniej się zdzwoniliśmy. Zupełnie nie znają terenu. By określić swoje położenie, podali że idą w kierunku widocznych z daleka oświetlonych kominów elektrociepłowni. – Idziecie na północ, jak na Gwiazdę Polarną – powiedziałem im – już wiem, gdzie jesteście!

Doświadczeni ultrasi cisną marszobiegiem i są ubrani bardziej turystycznie, niż biegowo. Dzięki temu mogą przetrwać tę mroźną i wietrzną noc. Wyglądają całkiem dobrze. Chętnie częstują się herbatą i są dobrej myśli. Wkrótce w Grodzisku będą mieli następną herbatę od Piotrka, a przepak za nieco ponad 30 km w Pabianicach.

* * * * *

18 marca, 9:30. – To nie Krzysiek lunatykuje, tylko Grzesiek wziął po nim nadajnik, bo jego padł – mówi mi przez telefon nadzorujący bieg kolega, do którego zadzwoniłem po zobaczeniu dziwnego układu kropek na mapie. Grzesiek z Andrzejem są właśnie w Kolumnie, a z nimi jest wóz techniczny z przepakiem. Ten pierwszy, choć jeszcze w nocy wydawał się silniejszy, stracił podobno ochotę do napierania. Ale przecież jest już tak blisko, nie może się teraz poddać. Iza i Darek mają za sobą Las Karolewski. Na zmieszczenie się w zakładanym limicie 30 godzin już od dawna nikt nie ma szans, ale nie to jest najważniejsze.

– Noc minęła nam bardzo dobrze – słyszę przez telefon od Izy o 13:30. Mimo huczącego w tle wiatru słychać, że się uśmiecha. – Na polach mocno wiało, ale odcinki przez lasy dawały wytchnienie. W Pabianicach i w Kolumnie podjechał do nas przepak – opowiada – a teraz właśnie dochodzimy do Mikołajewic, gdzie znowu będzie. Już widać budynki. Na pewno to skończymy!

Jest 13:45. Kropki Grześka Stanowskiego i Andrzeja Klimczewskiego są w Lutomiersku. Według rozpiski to 19 km do mety w Aleksandrowie. Grzesiek coś błądzi i nie odbiera telefonu. Trwa zdalna konsultacja jak go złapać. Iza Dziedzic i Darek Darowski są wciąż przed Mikołąjewicami, jakieś 4 km za pierwszą dwójką. Niedługo wyruszamy na trasę na spotkanie całej czwórki.

* * * * *

O 15:10 w Rąbieniu łapię Grześka z osobistym zającem Tomkiem Skorupą z AGB Torfy. To ta drużyna jest głównym organizatorem tego wariactwa, z pomocą Korony Pabianice, Łódź Running Teamu, Biegiem po Piwo i Szakali Bałut. Grzesiek jeszcze niedawno był zombiakiem bez kontaktu z rzeczywistością, a teraz wyprzedził Andrzeja i biegnie, jakby to była końcówka maratonu. Wkrótce mijają szlaban na rąbieńskim torfowisku i wypadają na ostatnią prostą do Aleksandrowa.

Pierwszy finiszer Ultramaratonu wokół Łodzi – biegu oficjalnie nieoficjalnego, przy którym współpracowała jednak bardzo skutecznie duża grupa przyjaciół – wbiega na aleksandrowski rynek o 15:55, w niecałe 34 godziny od startu. Na jego szyi zawisa medal ręcznie wykonany przez Anię Paturę z Łódź Running Teamu, tę samą, która tak dzielnie napierała aż do wczorajszej późnej nocy.

– Najgorszy nie był sam dystans – opowiada Grzesiek – tylko śnieg, wiatr, mróz. Słabe oznakowanie szlaku też nas nieraz myliło, przez co na zegarku mam ponad 200 km. Ale to jest fajne, można się podszkolić w orientacji. Tak mi się spodobało, że może wystartuję w jakimś BnO. A dystans był komfortowy – stwierdza, wzbudzając salwę śmiechu – gdyby nie te warunki, to byłaby pełna satysfakcja!

Andrzejowi tymczasem odezwał się przeciążony przywodziciel stopy. Może już co najwyżej szybko maszerować w towarzystwie Maćka Krupińskiego, który przechwycił go za Lutomierskiem. Towarzystwo wita go na rynku o 16:40.

Iza z Darkiem tymczasem idą, a czasem biegną w doskonałych humorach przy zachodzącym słońcu. Starzy wyjadacze wyglądają na najświeższych i najmniej zmęczonych z całej wielkiej czwórki. Tak to trzeba robić – zaczęli wolno, ciężkie zimowe warunki najmniej ich wyczerpały i do końca zachowali najwięcej sił. Na mecie meldują się o 18:20.

Dodajmy, że wytrawnymi ultramaratończykami są wszyscy z nich. Grzesiek z Andrzejem wcześniej ukończyli m.in. 240-kilometrowy Bieg 7 Szczytów i wiele biegów powyżej 150 km. Darek i Iza niedawno wzięli udział w 48-godzinnym biegu w Atenach, pokonując odpowiednio ponad 300 i ponad 260 km. Poza tym wielokrotnie wspierali Ryszarda Kałaczyńskiego w jego projekcie 366 maratonów w 366 dni, biegając np. 10 królewskich dystansów dzień po dniu.

Ultramaraton wokół Łodzi ukończyli:

  • Grzegorz Stanowski (33h50)
  • Andrzej Klimczewski (34h45)
  • Izabela Dziedzic i Dariusz Darowski (36h15)

KW


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce