Łódź: Szakale zawyły o północy [ZDJĘCIA]

 

Łódź: Szakale zawyły o północy [ZDJĘCIA]


Opublikowane w pon., 25/08/2014 - 09:24

Nocna sztafeta pn. Wycie Szakala o Północy to jedna ze sztandarowych inicjatyw Szakali Bałut. Późnym wieczorem 22 sierpnia miała już swoją trzecią edycję. Odbyła się jak zwykle na „górce śmieciówce” na Rogach.

Były to drugie w ciągu tego lata zawody tego rodzaju w Łodzi, po lipcowym Sztafetowym Maratonie Szakala wokół stawu w Arturówku.

Szakale, jak przystało zwierzakom biegającym watahą, najwyraźniej lubią więc zawody drużynowe. Jak powiedział nam dyrektor biegu Szymon Drab, mało jest tego typu imprez, a poza tym sztafety integrują miejscowe środowisko biegaczy. – Często dodatkowym smaczkiem jest walka do końca, kiedy rozstrzygnięcie następuje na ostatniej zmianie – podkreśla. Wspomiał, że pomysł na bieg w nocy powstał podczas nocnego treningu, a rzucone żartem hasło szybko z rozmachem wcielono w życie.

Gdy przyjechaliśmy na miejsce, niewielki parking tętnił życiem i świecił czołówkami. W oddali zawył szakal. Przy rejestracji odebraliśmy pakiety - wodę mineralną, napoje, żele energetyczne, banany i inne przekąski.

Przed godziną 22:00 w bazie zawodów, umieszczonej na szczycie górki, czekały już zwarte i gotowe 24 czteroosobowe drużyny. Każdy zawodnik miał pokonać 610-metrową pętlę osiem razy, więc dystans dla całego zespołu wynosił niecałe 20 kilometrów.

Jak okiem sięgnąć, w dole rozpościerał się wspaniały widok na rozświetlone miasto. Nie były nam jednak w głowie romantyczne uniesienia, lecz walka na całego. Na trasę najpierw wypuszczone zostały drużyny z więcej niż jedną kobietą w składzie - zgodnie z regulaminem miały one bonifikaty czasowe.

Wyznaczony na pierwszą zmianę, stanąłem na starcie. Zbieg z bardziej stromej strony górki, szalone tempo. Wiem jak zbiegać, więc trzymałem się w czołówce, bez obaw pędząc wąską, żwirową ścieżką. Rozstawione po jej obu stronach płonące znicze przypominały chwile, gdy zasiadałem w rozpędzonym samolocie na pasie startowym.

Na wypłaszczeniu miałem już ogień w płucach. Na początku podbiegu przegoniło mnie dwóch zawodników, ale przed metą odparłem atak grupki za mną. Po przekazaniu pałeczki Asi nie bardzo wiedziałem, co się ze mną dzieje.

Pozbierałem się jakoś i nawet udało mi się wykonać kilka fotek nadbiegającym zawodnikom. Wyszły lekko rozmazane, tak jak moje poczucie rzeczywistości w tym momencie. Ani się obejrzałem, a Jarek już miał podać mi pałeczkę. Jeszcze raz to samo, tylko na zmęczeniu. Trzecie i czwarte okrążenie były najgorsze, po nich padałem na glebę jak długi. Nie miałem siły na robienie zdjęć...

Na piąte kółko wystartowałem równo z zawodnikiem w niebieskiej koszulce. Był mocny, ale chyba już mówiłem, że umiem zbiegać? Na najbardziej stromym odcinku trasy wysunąłem się o pół metra do przodu. Jednak jak tylko zaczęło się wypłaszczać, przeciwnik wyskoczył przede mnie, a na równym odszedł mi jak lokomotywa. Dopiero na mecie dowiedziałem się, że ścigałem się z samym Piotrem Kędzią, olimpijczykiem z Pekinu 2008 na 400 metrów...

Chyba zacząłem się rozkręcać, bo nie dość, że to kółko miałem szybsze od poprzednich, to znalazłem siły na wypytanie równie zdyszanego jak ja Piotrka o wrażenia. Był zadowolony z trasy i organizacji, podobała mu się ciekawa forma rozgrywania tej sztafety, a niebo gwiaździste nad nami dopełniało według niego atmosfery biegowego pożegnania lata.

Odtąd biegało mi się już coraz lepiej. Dawaj, na końcu wszyscy rzygamy! - rzucił Michał, zanim wyruszyłem na ostatnią zmianę. No i poszedłem w trupa. Na zbiegu jedno wyprzedzenie, na podbiegu trzy następne. Reszta drużyny też dała z siebie wszystko.

Biegiem po Piwo 1 ostatecznie zajęło jedenaste miejsce, a nasza druga czwórka - siedemnaste. Wygrali Biegampolodzi.pl przed Koroną Pabianice - Młodymi Wilkami i Rysioteamem 1.

Niestety nie mogliśmy zostać na wręczeniu pucharów, a dyplomy po znajomości wysępiłem wcześniej przed oficjalnym rozdaniem. Przed niektórymi z nas były trzy godziny snu poprzedzające 60-kilometrowy bieg po piwo (nazwa drużyny zobowiązuje), a ja ruszałem prosto w trasę zającować przyjacielowi podejmującemu biegowe wyzwanie swojego życia. Ale to już temat na następną opowieść...

Kamil Weinberg

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce