Mały, ale wariat. Nasz Półmaraton Leśnik Wiosna [ZDJĘCIA]

 

Mały, ale wariat. Nasz Półmaraton Leśnik Wiosna [ZDJĘCIA]


Opublikowane w ndz., 14/04/2019 - 14:03

Trudno uwierzyć, ale nigdy wcześniej nie chodziłem, ani nie biegałem po Beskidzie Małym. To chyba ostatnie nieznane mi pasmo Beskidów. Do teraz, bo właśnie w sobotę 13 kwietnia zdecydowałem się pobiec wiosenny Półmaraton Leśnik. Beskid Mały zgodnie z nazwą rzeczywiście jest niższy od otaczających gór, ledwo przekraczając 900 metrów. Robi jednak wrażenie zwariowanymi stromiznami górskich stoków. Podobnie jak trasy zawodów organizowanych przez Anię i Michała Kołodziejczyków, którzy zawsze potrafią wycisnąć z tych gór to, co najciekawsze. Czytaj: najtrudniejsze. Nie inaczej było na dzisiejszym Maratonie, Półmaratonie i Speed Leśniku.

Po zeszłorocznych życiowych lecie i jesieni oraz późniejszej przerwie od biegania, nie mogę wrócić do formy. W dodatku w marcu więcej byłem przeziębiony, niż zdrowy. Osłabienie czuję do tej pory. Z założenia mam więc pobiec na przetarcie, bez żyłowania się, byle tylko coś ze sobą zrobić. Z trzech dystansów wybrałem półmaraton, który - jak to na Leśniku - nie ma 21, a około 27 km i oficjalnie 1850 metrów w górę. Kto był, ten wie, że ubiegłoroczna sierpniowa (nominalnie jesienna) "połówka" miała kilometrów... 34.

O 9:00 z polany w Porąbce startują wspólnie wszystkie trzy dystanse. Razem ponad 400 biegaczy. Płaskie jest tylko początkowe 50 metrów. Pierwsza górka to ponad 200 m w górę i tyle samo w dół. Stromo, błotniście i trochę świeżego śniegu po nocnym opadzie. Długo jest nas gęsto na niezbyt szerokiej ścieżce. Na podejściu staram się zgodnie z założeniami nie szarżować. Zbieg jednak często robię bokami ścieżki, po krzakach, bo tylko tak mogę wyprzedzać i cokolwiek zyskać.

W dolinie, żeby nie było za prosto, mamy do przekroczenia kilka głębokich jarów. Potem dłuższy odcinek głównie pod górę – kto ma moc, ten może biec – przeplatany typowymi dla Leśnika stromymi hopkami. Na podbiegach dogania mnie kilku znajomych, a ja tradycyjnie uciekam im w dół. Przed bufetem na 9 km prawie dwa kilometry zaśnieżoną stokówką w bajkowej scenerii. Tu się trzymam za lepiej wybieganą współzawodniczką i wyskakuję naprzód dopiero na ostatnim zbiegu.

Na punkcie żywieniowym ostatni raz widzę znajomych biegnących maraton, bo tuż nad nim znajduje się rozejście tras. Karą, a może nagrodą dla połówkowiczów za niewybranie najdłuższego dystansu, jest firmowa leśnikowa sztajcha z kamieniołomu pod Hrobaczą Łąkę. Długa nie jest, jakieś 150 metrów w pionie, ale o nachyleniu 60-70%, po kamieniach i błocie zmieszanym ze śniegiem. Sama radość!

Na górze długo biegnę sam we mgle. Pędząc w dół czerwonym szlakiem zauważam brak znakujących taśm. Telefon do Michała – trzeba wrócić pod górę do odbicia na Bujakowski Groń. Na szczęście to tylko sto metrów, więc strata czasowa nie jest duża...

Stamtąd mamy najdłuższy zbieg dnia do samej zapory w Międzybrodziu, a za nim drugi i ostatni bufet. Nie tracę czasu i po krótkim kawałku szosą wbijam się na następną górkę – Kozubnik. O ile na płaskim jestem żałośnie niewybiegany, to na stromych podejściach, ku miłemu zaskoczeniu, idzie mi całkiem nieźle. Na górze Kozubnika długie wypłaszczenie z przewagą podbiegów, zakończone kolejną sztajchą. Pocieszam się, że to już przedostatnia i dociskam mocniej, wyprzedzając kilku współzawodników. Z nieba leci mżawka. Choć wydaje się, że dotąd nie napierałem na maksa, czuję się już solidnie zmęczony.

Przedostatni zbieg jest długi i łagodny. Słyszę za sobą wołanie. To Łukasz, którego spotkaliśmy ze Stefem na kwaterze w Międzybrodziu Bialskim. Krzyczy, że przeoczyłem odbicie w lewo. Dzięki!

Do samego dołu biegnę za nim. Doganiam jego i kilku innych biegaczy przed ostatnią michałową kiepką. Już o niej wcześniej słyszałem – to taki deser wiosennego Leśnika. Rzeczywiście, jest stroma niczym ostatnie podejście Piekła Czantorii. Ale właśnie dla takich atrakcji tutaj przyjechałem! Rzucam na szalę wszystkie siły i wyprzedzam pod górę trzech współzawodników. Kilkoro następnych na szalonym, równie stromym zbiegu, który jest jeszcze dłuższy. Na dole łapie mnie z aparatem Stef. Zaprzyjaźniony Belg, który mieszkał kilka lat w Polsce, wrócił na kilkudniowy beskidzki wypad. Dzięki niemu będziemy mieli więcej zdjęć z trasy.

Finiszowa prosta prowadzi błotnistą bieżnią stadionu LKS Zapora. Mocno zmachany, wpadam na metę w czasie 4:13:18, na 70. miejscu ze 197 uczestników półmaratonu. Jak na bieg po długiej, osłabiającej infekcji i z totalnym brakiem formy, chyba nie jest najgorzej.

O maratonie (ok. 46 km, 2800 m+), wygranym przez Tomasza Dejasa i Annę Przebindę, napisał już biegnący go redakcyjny kolega: TUTAJ.

Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

W najliczniej obsadzonym półmaratonie (ok. 27 km, 1850 m+), po zgubieniu trasy przez prowadzących Maurycego Oleksiewicza i Szymona Wollka, wszystkim mężczyznom spektakularnie pokazała plecy Katarzyna Wilk (3:07:41)! Drugim na mecie, a pierwszym wśród panów był Adam Buczyński (3:11:46), wyprzedzając Mariusza Bijaka (3:13:54) i Adama Matyję (3:14:56). Podium pań dopełniły Danuta Gomolińska (3:27:29) i Anna Skupień (3:31:28).

Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

– Na początku byłam gdzieś w okolicach pierwszej dziesiątki, jako pierwsza z kobiet i chciałam to miejsce utrzymać do końca – opowiadała przed dekoracją Kasia Wilk. – Na pierwszym bufecie, przed kamieniołomem, dowiedziałam się, że prowadzę w półmaratonie, razem ze mną biegł lider maratonu. Prowadzący wcześniej panowie się pogubili. Podobny przypadek miałam ja na niedawnym zimowym Leśniku, kiedy straciłam prowadzenie po zgubieniu trasy, dziś się to, niestety, przydarzyło innym.

– Wtedy jeszcze myślałam o złamaniu trzech godzin – wspominała dalej zwyciężczyni – ale, niestety, się nie udało, bo zaskoczył mnie ten końcowy podbieg! Chociaż właściwie to podejrzewałam, że coś się szykuje, bo po organizatorze można się takich rzeczy spodziewać (śmiech). Pozostała mi walka do końca o utrzymanie przewagi nad mężczyznami. Biegł ze mną mój przyjaciel Adam, myślałam, że będzie mnie czekała walka z nim o pierwsze miejsce, ale na końcówce jeszcze powiększyłam nad nim przewagę. Chociaż za to, że mnie namówił na te zawody i tu przywiózł, to mógłby być pierwszy... okazał się, jak widać, dżentelmenem – zakończyła ze śmiechem. – Gdzie tam, nie miałem z nią szans, Kasia była dziś bezdyskusyjnie najlepsza! – dodał Adam Buczyński, który stracił do niej cztery minuty.

Trzecia wśród pań była Anna Skupień, „asfaltowa dziewczyna”, jak sama o sobie mówi. – Trenujemy w Rudzie Śląskiej u Augusta Jakubika – opowiadała – i ogólnie bardzo rzadko biegam po górach, a na Leśniku jestem pierwszy raz. Przyjechałam dla odmiany, żeby się odmulić i trochę odpocząć od asfaltu, uciec do przyrody. Tam jest zupełnie inne bieganie, kręcimy wyniki. Secjalizuję się w biegu 12-godzinnym, może za 2 lata pobiegnę 24h. Parę dni temu właśnie wróciliśmy z MP 24h, gdzie Aneta Rajda z naszej drużyny została mistrzynią kraju, byłam tam w ekipie wsparcia. W ubiegłym roku biegłam zimowy Garmin Ultra Race w Gdańsku, gdzie byłam druga. Tak więc 1-2 razy w roku zdarza mi się pobiec coś górskiego albo pagórkowatego.

W Speed Leśniku (ok. 15 km, 1040 m+) najszybsi byli: Łukasz Pępek (1:34:55), Sebastian Janda (1:52:43) i Piotr Dzieguć (1:53:49) oraz Katarzyna Gardulska-Botor (1:56:09), Karolina Lebiecka (2:08:09) i Ewa Jakubiec (2:08:27). Ukończyło go 58 biegaczy. Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

Na najkrótszym dystansie również zdarzyły się przypadki zgubienia trasy przez zawodników z czołówki. – Biegliśmy w trójkę – opowiedział nam Łukasz Lamparski – i gdybyśmy się nie pogubili, to później walczylibyśmy o miejsca 2-4. W pewnym momencie polecieliśmy ze 2 km zbiegu w złą stronę i każdy myślał, że pozostali wiedzą, jak biec. Zanim wróciliśmy na trasę, mieliśmy około 20-25 minut w plecy. Potem dogoniłem koleżankę i z nią już towarzysko dokończyłem bieg. Mimo wszystko wyszedł mi bardzo fajny trening.

Pozostałe odsłony tegorocznego Leśnika odbędą się: letnia 1 czerwca w Szczyrku, jesienna 31 sierpnia w Korbielowie i zimowa 30 listopada w Bielsku-Białej. Na pewno na niektórych znów się zjawimy, bo dla nas w górach im trudniej, tym lepiej!

Kamil Weinberg

fot. Stef Schuermans i autor


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce