„Miej marzenia i sięgaj ich spełnienia”. Perun SkyMarathon Ambasadora [WYNIKI POLAKÓW]

 

„Miej marzenia i sięgaj ich spełnienia”. Perun SkyMarathon Ambasadora [WYNIKI POLAKÓW]


Opublikowane w wt., 10/05/2016 - 09:45

Czasem serce bije w taki sposób, że nadaje tempo biegu. Czasami, gdy już ledwo bije, zaczynasz biec jeszcze szybciej... To ten moment, w którym siła fizyczna już nie ma żadnego znaczenia a- jesteś tylko Ty, ta góra do pokonania przed tobą i twoja głowa. To w niej rozgrywa się finał, to tam pojawia się ostatnie słowo - walcz albo spadaj. To Ty decydujesz, ty dokonujesz wyboru, wszystko zależy od Ciebie. Jesteś tego świadomy?

Relacja Marka Grunda z Perun Sky Marathon w Czechach

Kiedyś starszy biegowy przyjaciel opowiedział mi o pewnym biegu. „Marek - czegoś takiego jeszcze nie biegałeś. Zapewniam Cię, że to właśnie tym biegiem będziesz się mógł pochwalić wśród znajomych biegaczy” - mówił. To ten bieg do którego spore grono ma respekt. PerunSky Marathon - tak go nazwali.

Poczytałem o biegu, pooglądałem zdjęcia, filmiki i skonstatowałem, że Kazik mówił w 100 procentach serio o tym biegu. Specyfika Peruna dała by się ująć w jednym zdaniu - masakra w górę i masakra w dół. Po tylu latach biegania jestem jednak w stanie sobie powiedzieć, że dam rade to zrobić. Tym bardziej, że odkąd zacząłem biegać marzyłem o zagranicznym starcie.

Za parę dni minie 10 lat od pierwszego udziału w zawodach. A ja co? Biegałem już prawie w każdym zakątku Polski, ale startu za granicą nie doczekałem. Najbardziej upragnionym zawsze był dla mnie maraton w Berlinie – imponowała mi szczególnie liczba uczestników tej imprezy. Jednak kiedy asfalt poszedł w odstawkę i moje serce postanowiło bić mocniej na górskich szlakach, marzenie o zagranicznym starcie zaczęło ewoluować. A skoro pojawiła się opcja wyjazdu z spora grupą znajomych, decyzja była oczywista. A zatem to Czechy. To tu przeżyje – uprzedzając fakty: przeżyłem – swój pierwszy zagraniczny start.

Żarty żartami...

Razem z znajomymi na podbój Peruna. Do Czech wybraliśmy się już w piątek. Nocleg jednak mieliśmy w Ustroniu. Stamtąd już tylko 30 km do biura zawodów. Wieczorem - jak to zawsze w tym gronie - przy złotym napoju wspominaliśmy swoje historie biegowe, i nie tylko. Nie zabrakło również kawałów, nawet właściciel obiektu opowiedział jeden. To właśnie ten rozbawił nas najbardziej.

Wieczór mijał szybko, więc przygotowałem wszystko do startu i położyłem się spać. Wstaliśmy o 6. Zjedliśmy śniadanie i jeszcze raz sprawdziłem czy wszystko gra. W sobotę ok. 7 wyruszyliśmy do biura zawodów. Granica przekroczona - teraz już nie ma odwrotu.

Odebraliśmy pakiety. Do startu mieliśmy jeszcze 2 godziny, zatem był czas do nacieszenia się widokami. Dzień zapowiadał się bardzo ciepły i tak też było. Podjąłem decyzję - krótki rękaw i kurtka wiatrówka do plecaka. Start zbliżał się wielkimi krokami. Jeszcze rozgrzewka, kilka zdjęć z znajomymi, kije w dłoń i...

Showtime!

Ustawiłem się gdzieś w piątej linii, była jeszcze chwila do startu. Chłopaki coś tam jeszcze do mnie mówili, ale ja już bylem w swoim świecie. W głowie było tylko marzenie i myśl o jego spełnieniu. Nie było miejsca na błędy.

Pogoda ciężka, trasa jeszcze cięższa. A moja biegowa forma? Na pewno nie taka jak bym chciał. Ale to już się dzieje - nie ma odwrotu. Po 10 latach biegania mam swój upragniony start poza granicami swojej ojczyzny

3, 2, 1…. Zaczyna się.

Kawałek asfaltem, gdzie stawka minimalnie się rozciąga. Już tutaj mamy swój pierwszy podbieg. A w zasadzie pierwsze podejście na Javorowy. Na twarzach biegaczy widziałem z każdym pokonywanym krokiem gasnące uśmiechy. Ja jednak, pełen emocji, piąłem się w górę.

Słońce grzało ciało, szukałem sposobu na ucieczkę przed promieniami. Udało się znaleźć trochę cienia na skraju podejścia. Przy drzewach temperatura jest całkiem inna. Przyśpieszam, aby jak najszybciej zdobyć górę. Jestem - jest moja. Przebiegam szczyt i z „góry na pazury” od razu atak w dół - charakter Peruna. Żywioł przemawia przez te góry!

Czuje jak na zbiegu ziemia obsuwa się pod moimi butami. Jak drobne kamyki ciągną w dół, serce bije mocniej, a stężenie adrenaliny rośnie. Zbiegi całkiem inne niż te, z którymi mierzyłem się po polskiej stronie mocy. Zauważyłem, że przewaga jaką uzyskałem na podejściu została utracona na zbiegu. Brakowało mi odwagi aby przyśpieszyć. Ale ale - Javorovy pokonany!


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce