"Moim marzeniem zawsze był maraton w Tokio". Marcin Chabowski: "W Warszawie będę walczył o igrzyska"

 

"Moim marzeniem zawsze był maraton w Tokio". Marcin Chabowski: "W Warszawie będę walczył o igrzyska"


Opublikowane w pt., 12/04/2019 - 08:19

Po długiej przerwie, na trasie maratonu w Polsce wreszcie zobaczymy Marcina Chabowskiego. 33-letni biegacz z Wejherowa, wielokrotny mistrz Polski w przełajach, biegach na 10000 m i 10 km oraz półmaratonie, to jeden z najzdolniejszych, a zarazem najbardziej niespełnionych polskich maratończyków.

W niedzielę Marcin Chabowski wystartuje w Orlen Warsaw Marathonie, w stolicy będzie walczył o mistrzostwo Polski i przede wszystkim o prawo startu w przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich w Tokio.

Piotr Falkowski: – Dawno Cię nie widzieliśmy na trasie maratonu…

Marcin Chabowski: – W ubiegłym roku biegłem w Libanie.

– Mam na myśli maraton w Polsce. Kiedy ostatni raz startowałeś w kraju na królewskim dystansie?

– Hmmm… Nie pamiętam… To rzeczywiście musiało być dawno. Chyba w 2014 roku w Maratonie Łódzkim, gdzie pobiegłem 2:11 z kawałkiem (Marcin Chabowski zajął 5 miejsce z czasem 2:11:23 -red.). 

– Dlaczego nie lubisz polskich ulic?

– Lubię, ale nie było okazji. Zwykle w okolicach terminów najlepszych polskich maratonów miałem lepsze propozycje z zagranicy. A kiedy w 2017 roku chciałem pobiec maraton w Poznaniu i byłem w bardzo dobrej, życiowej wręcz dyspozycji, krótko przed startem złamałem kość śródstopia. Bardzo żałowałem, bo lubię biegać w Poznaniu, a tamtejsi organizatorzy zawsze mnie dobrze traktują i zapraszają na start w swoich imprezach. Teraz, gdybym nie startował w Orlen Warsaw Marathonie i mistrzostwach Polski, pobiegłbym w Półmaratonie Poznańskim.

– Dlaczego zatem Twój wybór padł na maraton w Warszawie, a nie „połówkę” w stolicy Wielkopolski?

– Bo to dla mnie w tym roku jedyna okazja, żeby powalczyć o kwalifikację olimpijską do Tokio. Każdy chyba polski maratończyk ma to teraz w głowie. Ja i wielu moich kolegów jesteśmy wojskowymi, jesienią mamy w Chinach Igrzyska Wojskowe w maratonie, najważniejszą imprezę czterolecia, na której będę bronił tytułu wicemistrza. Tam jednak trasa i pogoda nie będą sprzyjały uzyskaniu dobrych wyników. Walka będzie o miejsca i medale, a nie o dobry czas.

Start wiosenny jest zatem dla sportowców-wojskowych jedną z dwóch zaledwie szans na uzyskanie olimpijskiego minimum. Jeśli nie uda się teraz – zostanie początek przyszłego roku, w maratonie tzw. „ostatniej szansy”. Może to być zima lub wczesna wiosna w Azji, albo coś europejskiego w kwietniu, bo kwalifikację można zdobywać do końca tego miesiąca w 2020 roku. Wiadomo jednak, że każdy z nas chciałby uzyskać potrzebny wynik już teraz, by w roku olimpijskim mieć spokojną głową i długofalowo przygotowywać się do igrzysk.

– Start w igrzyskach olimpijskich jest dla Ciebie bardzo ważny? To sportowe marzenie?

– Ja się już raz zakwalifikowałem na igrzyska, jednak w 2012 roku w Londynie nie mogłem wystartować z powodu kontuzji kolana. Mam więc niedosyt i olimpijski start w Tokio byłby dopełnieniem kariery, w moim cv brakuje startu w igrzyskach. Już jako młody biegacz, 20-letni junior marzyłem o tym, żeby pobiec maraton w Tokio, należący do prestiżowego cyklu World Marathon Majors. Do tej pory nie było mi to dane, ale gdyby udało się wystartować w tokijskich igrzyskach, też będę szczęśliwy, spełni się biegowe marzenie z młodości. Nie Boston, nie Londyn czy Nowy Jork – ja zawsze marzyłem o Tokio (uśmiech).

– A skąd fascynacja akurat stolicą Japonii?

– Z biegowych legend. Kiedyś, gdy poziom światowych biegów był trochę niższy, słyszeliśmy historie o dawnych maratończykach, którzy startowali w Japonii, zdobywali czołowe miejsca i zarabiali pieniądze tak ogromne, że za jeden maraton mogli nawet kupić mieszkanie. Oprócz aspektu finansowego liczyły się, oczywiście, także sportowy i prestiżowy, bo Tokio było i jest jednym z najlepszych maratonów na świecie.

– A przy okazji wszyscy polscy maratończycy marzyliby zapewne o takim traktowaniu, szacunku i docenieniu, jakie spotykają długodystansowców w Japonii.

– Bieganie maratonu to w Japonii niemal sport narodowy. W Kraju Kwitnącej Wiśni sytuacja wyczynowych maratończyków jest zupełnie inna. Tam przy koncernach przemysłowych, wielkich firmach istnieją profesjonalne, sponsorskie grupy maratońskie, biegacze mają zapewnione finansowanie i dobre warunki. Dzięki temu wspomaganiu poziom jest wysoki i Japończycy cieszą się wynikami, bo mocna rywalizacja bardzo podnosi poziom sportowy. U nas tego brakuje, co gorsza, jeśli spojrzymy na nazwiska i wyniki w Polsce, wygląda to bardzo niedobrze: po naszych rocznikach, które już niedługo, za kilka lat, odejdą ze sportu, jest prawie spalona ziemia. Nie ma praktycznie nikogo. To jest ogromny problem.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce