"Moim marzeniem zawsze był maraton w Tokio". Marcin Chabowski: "W Warszawie będę walczył o igrzyska"

 

"Moim marzeniem zawsze był maraton w Tokio". Marcin Chabowski: "W Warszawie będę walczył o igrzyska"


Opublikowane w pt., 12/04/2019 - 08:19

– Międzynarodowy wskaźnik kwalifikacyjny IAAF na igrzyska olimpijskie wynosi 2:11:30 i jest znacznie ostrzejszy niż w latach poprzednich. Podniosło się wiele głosów, że to minimum zbyt wyśrubowane, uniemożliwi olimpijski start wielu zawodnikom z krajów słabszych. Co o tym sądzisz?

– Dla nas, Polaków, jest to bez znaczenia, bo nawet gdy minimum IAAF wynosiło 2:15, to u nas PZLA bardzo je zaostrzał, przynajmniej właśnie do tego 2:11:30. Osiem lat temu, gdy wywalczyłem kwalifikację do Londynu, było nawet jeszcze surowsze, wynosiło 2:10:30. Ja wtedy nabiegałem 2:10:07, ale wyeliminowała mnie kontuzja. Problemem igrzysk w Tokio jest bardziej to, że dla maratończyków przeznaczono tylko 80 miejsc, podczas gdy wcześniej startowało 120-130 biegaczy. Zostanie przez to nadszarpnięta idea igrzysk, bo zabraknie czołowych zawodników z krajów słabszych, biegających na poziomie 2:15-2:16. Ale jak mówię – dla nas Polaków nie ma to żadnego znaczenia, bo patrząc statystycznie, jeśli biegasz poniżej 2:11:30, to w tej osiemdziesiątce szczęśliwców z dużym prawdopodobieństwem się znajdziesz.

– A czy Marcina Chabowskiego stać, by w niedzielę pobiec maraton w czasie lepszym niż te 2:11:30?

– Trening, który wykonałem, predystynuje mnie do takiego wyniku. Jestem z niego zadowolony. Wydolnościowo, pod względem czystego tlenu, jestem bardzo dobrze przygotowany. Wiadomo jednak, że w maratonie równie ważnych jest wiele innych czynników. Mam nadzieję, że w Warszawie nie będę miał problemów jelitowo-żołądkowych, albo kolki wątrobowej, które wcześniej często wykluczały mnie z walki o dobry wynik czy miejsce. To się za mną ciągnie przez większość kariery, próbowałem to nie raz zdiagnozować, wiąże się z dietą, jakąś nietolerancją pokarmową, może także napięciem emocjonalnym. Niestety, trening jelita nie jest łatwy, jeden ma je bardziej wrażliwe, drugi mniej. Jeśli w Warszawie uniknę problemów żołądkowych, a pogoda będzie akceptowalna, bez zbyt silnego wiatru na długich, prostych odcinkach, mogę minimum olimpijskie nabiegać i na to bardzo liczę.

– Podbieg na Tamce na 33. kilometrze, którego tak bardzo boją się w tym roku maratończycy-amatorzy, robi na Tobie wrażenie?

– Szczerze mówiąc: nie mam pojęcia, bo nigdy Tamką nie biegałem i nie wiem, jak ona wygląda (uśmiech). Wiem, że robi na mnie wrażenie podbieg na Belwederskiej. Jest długi i bardzo mocny. Jeśli Tamka odpowiada mniej więcej Belwederskiej, to na pewno stracimy tam z wyniku 20-30 sekund. Raz, że prędkość spada na samym podbiegu, a dwa, że potem przez kilometr jeszcze do siebie dochodzisz. Taki podbieg na trzydziestym którymś kilometrze na pewno wpłynie na końcowy wynik.

– Co w niedzielę będzie dla Ciebie ważniejsze: złoty, albo każdy inny, medal mistrzostw Polski, czy wynik dający prawo startu w igrzyskach olimpijskich?

– Uważam, że medale mistrzostw Polski w biegach bardzo się zdewaluowały i dzisiaj już niewiele znaczą, a tytuł mistrza Polski na nic się nie przekłada, nie jest nawet prestiżowy tak jak kiedyś. Dlatego moim celem jest rezultat czasowy. Nie myślę o mistrzostwach, a tylko o tym, by zakwalifikować się na igrzyska. Oczywiście, nie mam jeszcze w CV medalu MP seniorów w maratonie i fajnie byłoby go zdobyć, ale nie zmieni to niczego w mojej sportowej karierze. Minimum olimpijskie i start w igrzyskach są znacznie bardziej wartościowe.

Cóż, w dzisiejszych czasach medale MP zdobywają często zawodnicy, którzy jeszcze 10 lat temu nie otarliby się nawet o szóste miejsce. Świadczy to o tym, że poziom naszych biegów długich drastycznie spadł, zawodników startujących jest znacznie mniej. Nie jest to oczywiście wina sportowców, a słabego i mało wydolnego systemu szkolenia. Wystarczy spojrzeć na wyniki z hali czy przełajów. Fakty mówią same za siebie: kiedyś, gdy startowałem na bieżni, z wynikiem 29:15 było się daleko poza podium MP na 10 000 m. 

– Widzę, że nadal pozostajesz naczelnym kontestatorem działań PZLA…

– Nigdy nie pretendowałem do tej roli i nie pretenduję. Ja po prostu jestem jednym z nielicznych, którzy mówią o tym, jak naprawdę jest, stwierdzam fakty. A to, że poziom polskich biegów długich bardzo, bardzo się obniżył, jest faktem. To samo z poziomem długich biegów wśród juniorów i młodzieżowców. Na horyzoncie nie ma naszych następców, a ja nie widzę żadnych działań systemowych, które mogłyby to zmienić. To wszystko są fakty. Pomijam już sprawę mojej osoby. Przypomnę, że wieku 25 lat, w moim trzecim maratonie uzyskałem wynik 2:10:07 i… zostałem skreślony ze szkolenia centralnego! W 2014 roku na ME w Zurychu nie ukończyłem maratonu, ale walczyłem o czołowe lokaty, bo zależało mi na medalu dla siebie i drużyny. I też zostałem skreślony ze szkolenia. Na ME w Amsterdamie byłem czwarty w półmaratonie, ale... dalej nie jestem w szkoleniu  centralnym! No to pytam: o co tutaj chodzi?


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce