"Myślę, że zrobiłem coś wielkiego..." Łukasz Sagan, triumfator Authentic Phidippides Run

 

"Myślę, że zrobiłem coś wielkiego..." Łukasz Sagan, triumfator Authentic Phidippides Run


Opublikowane w czw., 29/11/2018 - 21:07

– Dlaczego my, Polacy, jesteśmy tak mocni na tych szaleńczych dystansach?  

– Na tak bardzo długie biegi ludzie się nie pchają. 100 km czy 100 mil są bardzo popularne, ale już od 200 km, z wydłużaniem dystansu, liczba startujących gwałtownie maleje, szeregi biegaczy rzedną. W tak długich biegach, zwłaszcza liniowych, z punktu A do punktu B, startuje garstka ludzi. W „Phidippidesie” wystartowało 23 zawodników, a dystans ukończyło zaledwie nas pięciu.

– Mówi się, że ultra to bieganie przede wszystkim głową, bardziej nawet niż nogami. Na tak ogromnym dystansie jak 490 km chyba tym bardziej?

– Na pewno, chociaż… jak nie masz w nogach, to sama głowa nie pobiegnie. Musi to być jedno z drugim mocno powiązane. Jak nogi nie będą wytrenowane, nie wykonają pracy, nie wybiegają swego na treningach, to żebyś nie wiem jak był mocny psychicznie – nie dasz rady.

Głowa jednak rzeczywiście jest kluczowa, bo krótki dystans możesz przebiec tylko na przygotowaniu mięśniowym, tu natomiast nigdy nie wiesz, co się  wydarzy po – przykładowo – dwusetnym kilometrze. Tego przecież nie jesteś w stanie przerobić, przećwiczyć na treningach, nikt po 200 czy więcej kilometrów na treningach nie biega (uśmiech).

– A Ty, jaki najdłuższy dystans przebiegłeś na treningu szykując się do „Phidippidesa”?

– 50 kilka kilometrów. A na zawodach musisz przebiec kilkakrotnie więcej i nie przewidzisz, co się może wydarzyć i jak zachowa się organizm. Nie masz wtedy wpływu na większość rzeczy, jak choćby na warunki atmosferyczne, które w Grecji przez niemal cały dystans były fatalne: deszcz, nawet śnieg, silny wiatr. A biec musisz. Polacy mieszkający w Grecji od 30 lat mówili, że nie pamiętają takich warunków. Na szczęście nogi mnie nie zawiodły i głowa też, choć myśli, żeby dać sobie spokój, że to nie ma sensu, nie brakowało… Zakładanego czasu, wyniku, po który jechałem, nie osiągnąłem, ale w tych warunkach nie ma to znaczenia. Najważniejsze było, żeby przetrwać, nie odnieść kontuzji, dobiec do mety, ukończyć i… wygrać bieg bez względu na osiągnięty czas.

– Masz dopiero 35 lat, mógłbyś zapewne biegać jeszcze długo… Nie obawiasz się, że starty na tak długich dystansach, bieganie po twardym podłożu, po asfalcie, betonie, przedwcześnie wykończą Ci nogi, że pojawią się kontuzje, urazy, przeciążenia…

– Nie myślę w ten sposób. Biegam póki mogę, bawię się tym, bo lubię długie bieganie. To kawał mojego życia, w długich biegach jest coś, co mnie fascynuje, jakaś magia, choć… chyba nie bardzo potrafię Ci powiedzieć, co to takiego jest… Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Tu, w „Phidippidesie”, ważna jest dla mnie także historia, to, że Filippides rzeczywiście biegł tą drogą, pokonał ją, a teraz to samo uczyniłem ja.

–  Po starcie w takim biegu, a zwłaszcza po zwycięstwie w nim, trudno jest chyba wytyczyć sobie jakiś nowy cel?

– Teraz jeszcze odpoczywam, a od grudnia powoli znów zacznę coś biegać. Ważny jest dla mnie dobry wynik w biegu 48-godzinnym, chciałbym powalczyć o przebiegnięcie w tym czasie ponad 420 km. Zależy mi także na zrobieniu dobrego wyniku w biegu dobowym, bo na 24 godziny mam słaby rezultat.

– A więc kolejnym wyzwaniem wcale nie są dla Ciebie biegi jeszcze dłuższe i dłuższe niż ten w Grecji?

– Nie, absolutnie! Ale chciałbym za jakieś 2 lata wrócić na trasę „Phidippidesa” i spróbować poprawić tegoroczny wynik, bo jak mówiłem, sporo godzin można z niego jeszcze „urwać” (uśmiech). Żeby tylko zdrowie pozwoliło. Mam w głowie zaplanowane nawet 3 najbliższe lata, jest tam tez jeden bardzo ciekawy, długi bieg, nie chcę jednak na razie o tym mówić, bo nie wiadomo, co z tego wyjdzie. Kluczowy będzie budżet, bo to by była sprawa dość kosztowna.

– A teraz jak poradziłeś sobie finansowo?

– Wszystko postawiłem na start w „Phidippidesie”, jeśli chodzi o moje finanse. Na szczęście nie musiałem całej kwoty wyłożyć sam, bo miałem jakieś wsparcie sponsorskie, ale większość jednak poszła z mojej kieszeni. Bardzo bym chciał dojść kiedyś do momentu, w którym bez stresu będę mógł pozwolić sobie na start w wybranych biegach. Może zwycięstwo w „Phidippidesie” otworzy mi jakieś drzwi i utoruje drogę?

– To tego i zdrowia przede wszystkim Ci życzymy, w imieniu wszystkich biegaczy, którzy Cię podziwiają. Serdeczne gratulacje i powodzenia!

rozmawiał Piotr Falkowski


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce