"Myślisz więc, że jesteś z żelaza?" 4. HardaSuka i zima na początku lata [ZDJĘCIA]

 

"Myślisz więc, że jesteś z żelaza?" 4. HardaSuka i zima na początku lata [ZDJĘCIA]


Opublikowane w śr., 27/06/2018 - 08:43

„Myślisz więc, że jesteś z żelaza, bo udało Ci się ukończyć kiedyś jakiegoś Ajronmena czy InnegoMena? Nie jesteś! Sprawdź się z HardąSuką, która udowodni Ci czym jest PRAWDZIWA STAL.” Takie stwierdzenie pojawiło się w sieci na początku 2015 roku. Kilka miesięcy później pierwsza edycja ekstremalnego triathlonu doszła do skutku – jeszcze nieoficjalna i towarzyska, z pięcioma zawodnikami na starcie.

W piątkowe popołudnie 23 czerwca br., tradycyjnie nad słowackim Jeziorem Orawskim, HardaSuka wystartowała po raz czwarty. Tym razem wyzwanie podjęła rekordowa ilość 47 śmiałków, w tym trzy kobiety.

O 16:00 wywiezieni stateczkiem na środek jeziora zawodnicy rozpoczęli pięciokilometrowy etap pływacki. Po nocnej burzy nastąpiło ochłodzenie i wiał wiatr, powodując fale. Mimo to liderzy wyszli z wody na przystań w Ustiu nad Priehradou w znakomitym czasie: Tomasz Sakuta 1h26, Marek Szymczak 1h29 i Tomasz Solecki 1h30. Wodny etap ukończyli wszyscy uczestnicy.

Stąd czekało ich nocne 225 km na rowerach wokół Tatr, z sumą wzniesień przekraczającą 3000 m: przez Chochołów, Poronin, Łysą Polanę, Tatrzańską Łomnicę, Smokowce, Liptowski Mikulasz i ponownie Chochołów do Siwej Polany Doliny Chochołowskiej. Po drodze trzy mordercze podjazdy w Zębie, Bukowinie Tatrzańskiej i słowackim Zubercu oraz wiele nieco mniejszych. Każdemu obowiązkowo towarzyszyła ekipa wspierająca (support) w samochodzie. Niektórzy mieli załogi jednoosobowe, inni – całkiem liczne.

Na szczęście pogoda jeszcze specjalnie nie dokuczała śmiałkom – poza przelotnymi deszczami było spokojnie. Po etapie kolarskim tylko jeden zawodnik nie zmieścił się w limicie do soboty o 8 rano. Na prowadzenie wysunął się Marek Szymczak, który dojechał o 2:04 w nocy (po 10 godzinach i 4 minutach napierania). O minutę wyprzedzał Krzysztofa Wasilewskiego, a o sześć prowadzącego po pływaniu Tomasza Sakutę. Pierwsza z pań była prowadząca już po pływaniu Klaudia Dominiak (13h45), przed Niną Wiaderną (14h55) i Ewą Trzetrzelewską-Lalik, która dotarła na Siwą Polanę równo z limitem, po 16 godzinach w trasie.

Na biegowym 55-kilometrowym etapie przez całe polskie Tatry jednak Harda Suka pokazała kły i pazury. Zgodnie z prognozami przyszło gwałtowne załamanie pogody. Na grani od Grzesia przez Wołowiec i Jarząbczy do Starorobociańskiego, a także później na Czerwonych Wierchach i Kasprowym, zapanowała prawdziwa zima z ujemną temperaturą, śniegiem i silnym wiatrem. Wiele osób zrezygnowało na jedynym bufecie w schronisku na Hali Ornak lub jeszcze wcześniej, w tym zwycięzca pływania Tomasz Sakuta oraz dwie z trzech napierających dziewczyn.

Z powodu skrajnie trudnych warunków organizatorzy postanowili zmienić trasę. Zamiast przez Krzyżne, puścili zawodników z Murowańca do mety nad Morskim Okiem dołem przez Rówień Waksmundzką i szosą od Wodogrzmotów Mickiewicza. Tam jednak nie było wiele łatwiej – śnieg z deszczem, śliskie kamienie i korzenie oraz błoto powyżej kostek uprzykrzały życie napieraczom.

Ostatecznie do Morskiego Oka dotarło 29 zawodników, w tym 27 zmieściło się w wymuszonym przez Tatrzański Park Narodowy limicie czasowym do 22:00 (30 godzin na całą trasę). Marek Szymczak utrzymał prowadzenie (23h22), lecz drugiego na mecie Krzysztofa Wasilewskiego wyprzedził tylko o 13 minut (23h35). Podium dopełnił Tomasz Polański (24h34), który awansował z 11. miejsca po pływaniu i 6. po rowerze. Jako jedyna z kobiet, HardąSukę ukończyła Klaudia Dominiak (29h26).

Pełne wyniki na razie na facebooku organizatorów: TUTAJ

– W triathlonach startuję już od kilku lat, a decyzja o starcie w HardejSuce przyszła podczas wycieczki rowerowej wokół Zalewu Żywieckiego – opowiadała Klaudia. – Ktoś wtedy wspomniał, że jest takie wyzwanie. Najpierw myślałam, że tego się nie da zrobić i w ogóle ktoś chory to wymyślił, ale w końcu postanowiłam sama spróbować. W zeszłym roku ledwo się zmieściłam w limicie, ale skończyłam.

– Teraz było jeszcze trudniej, a zwłaszcza na biegu – śnieg, zimno, bardzo wiało. Trasa była zmieniona, nie było Krzyżnego, ale na tym nowym odcinku nieraz szlakiem płynął potok i były śliskie kamienie i korzenie. Limit się zbliżał, a nie wiedziałam, co mnie jeszcze czeka – relacjonowała jedyna finiszerka tegorocznej Hardej. – Ale o ponad pół godziny się poprawiłam, a gdybym znała ten końcowy odcinek, to mogłoby być jeszcze lepiej. Czy tu jeszcze wrócę? Poprzednio po wszystkim się wypierałam, że już nigdy, ale jak widać wróciłam. Teraz niczego nie wykluczam. HardaSuka uzależnia!

– To mój drugi start w HardejSuce, a poza tym raz byłem w supporcie weterana tych zawodów, Artura Kurka – powiedział nam zwycięski Marek Szymczak. – Teraz ze względu na pogodę było najtrudniej, mimo zmienionej trasy i trochę mniejszej sumy przewyższeń. Jestem triathlonowym amatorem, nie mogę się nazwać specjalistą, ale lubię właśnie takie najtrudniejsze imprezy, które jednocześnie są na luzie, tak jak tu. Skończyłem też Karkonoszmana i dwie edycje Tatramana. Z trzech składowych triathlonu chyba najmocniejszą miałem tę czwartą (śmiech), czyli dobry support i logistykę, i to mi najbardziej pomogło w wygranej. Poza tym najmocniejszy się czuję w pływaniu.

– Teraz po pływaniu byłem drugi (lider się później wycofał – red.), ale na Hardej nie o to chodzi. Rower i pływanie to dopiero preludium, a najwięcej się rozgrywa na biegu przez Tatry.

– Czy jestem mocny w biegach górskich? To zależy od roku, różnie z tym bywa. Dużo tu zależy od psychiki, a głowę mam mocną. Znajomość trasy z poprzednich edycji też miała dla mnie ogromne znaczenie, ale mimo tego i obecności Artura, również dobrze znającego trasę, czasem się gubiliśmy, zarówno na rowerze, jak i w górach – przyznał. – Artur tym razem nie wystartował, tylko mi pomógł, tak jak ja jemu we wcześniejszej edycji.

Na podsumowaniu imprezy w niedzielę rano spotkaliśmy również wspomnianego Artura Kurka, legendę polskich rajdów przygodowych i dwukrotnego zwycięzcę HardejSuki. – Teraz nie wystartowałem, bo trzeba było pomóc przyjacielowi, tak jak on kiedyś mi, więc pętla się zamknęła – opowiadał. – Raz w drugiej edycji wystartowaliśmy obaj, byłem wtedy drugi, a Marek czwarty. Teraz warunki były najbardziej czerstwe, gratulacje dla wszystkich, którzy to skończyli. Nie wykluczamy, że będziemy dalej tu startować. Przyjaciele nas nakręcają, że może jakiś rewanż, ale nie dajemy się wkręcić w takie dziecinady! (śmiech) Nie startowałem we wszystkich triathlonach na świecie, więc nie mam porównania, ale oglądając profile tras, to Harda Suka jest jedna z najtrudniejszych, a być może najtrudniejsza.

Trzeci na mecie Tomasz Polański startuje czasem w triatlonach, ale przyznaje, że nie jest w tej dyscyplinie specjalistą. Jak nam powiedział, nie jeździ za dużo na rowerze i więcej biega w górach. – W tym roku w ramach przygotowań do Hardej pobiegłem Transgrancanarię (128 km), Zimowy Maraton Bieszczadzki, Wielką Prehybę i Transvulcanię na La Palmie – opowiadał. – Ten ostatni to jeden z moich ulubionych biegów, ze wspaniałą atmosferą, z wbiegnięciem z plaży na 2500 m. To było znakomite przetarcie na 6 tygodni przed tym startem. Teraz po rowerze byłem szósty, więc zgodnie ze swoim przewidywaniem zyskałem na etapie biegowym.

– Czy się spodziewałem miejsca na podium? – rozważał. – Wiedziałem, że jestem dobrze przygotowany treningowo... Znajomość trasy była bardzo ważna i sporo straciłem na technicznych szczegółach, ale w sumie wraz z moim supporterem Karolem jesteśmy bardzo zadowoleni. Wiadomo, że inni też ciężko trenują i nawet danie z siebie wszystkiego nie gwarantuje dobrego miejsca, więc wyszło znakomimcie. Sama impreza też nam się bardzo podobała.

– Na takim ekstremalnym triathlonie decyduje przede wszystkim wytrzymałość, a z tego co widzę, ludzie za bardzo się skupiają na technicznych detalach. Z odpowiednią wytrzymałością da się to skończyć w dobrym zdrowiu – kontynuował Tomek. – No i trochę się zdziwiłem, że tak mało zawodników miało zająca podczas biegu. Jego pomoc jest ograniczona, nie może nieść obowiązkowego wyposażenia uczestnika, ale sama obecność drugiej osoby bardzo dużo daje. Tutaj chciałbym bardzo podziękować Karolowi!

Na rozmowę namówiliśmy również jednego z organizatorów, Marcina Wernika. – Lubię się sprawdzać, więc wymyśliłem sobie, żeby zorganizować takiego trudnego Iron Mana w górach – wspominał początki zawodów. – Dwa lata z rzędu nie dostałem się w losowaniu na Norsemana, więc razem z Piotrem Szmytem zaczęliśmy myśleć o naszej własnej imprezie. Piotrek powiedział, że już ma nazwę: HardaSuka!

– Wtedy poszło w internet to słynne stwierdzenie: „Myślisz więc, że jesteś z żelaza, bo udało Ci się ukończyć kiedyś jakiegoś Ajronmena czy InnegoMena? (...)” Ludzie mówili, że ktoś zginie, że jesteśmy głupi itd. To była edycja nieoficjalna, bez wpisowego, bez pakietów. Zgłosiło się 25 osób, ale na linii startu stanęło tylko pięciu. Ukończyła trójka, włącznie ze mną. Byłem chory, bardzo źle się czułem, gdyby to była normalna impreza za którą zapłaciłem 500 euro, to bym poszedł do domu i wrócił za rok. Ale że sam to wymyśliłem, to się doczołgałem. Ekipa, która mnie wspierała, już na etapie rowerowym nie wierzyła, że dojadę. W kolejnym roku (2016) już wystąpiliśmy o pozwolenie do TPN i zrobiliśmy oficjalne zawody.

– Piotrek w tej pierwszej, nieoficjalnej edycji nie wystąpił przez kontuzję. Rok późnej wystartował, ale musiał odpuścić po rowerze. Sam sobie tego ukończenia też nie zaliczam, przez chorobę miałem bardzo słaby czas, powyżej 35 godzin (teraz limit jest 30 – red.) i chciałbym to kiedyś zrobić jeszcze raz, pewnie poza zawodami.

– Czy ta edycja była najtrudniejsza w historii? – zapytaliśmy organizatora. – Mimo zmiany trasy i wyłączenia Krzyżnego uważam, że tak, przez śnieg i zimno. Trochę mniejsze przewyższenie, bez najtrudniejszego odcinka, ale kilometrów było nawet minimalnie więcej. Ale z powodu warunków pogodowych i tak było najciężej.

– A czy wśród dystansów około-ironmanowych to jest najtrudniejszy triathlon na świecie? - dalej ciągnęliśmy go za język. – To jest dłuższy dystans od Iron Mana. Artur Kurek, finiszer Celtmana, powiedział że jego zdaniem to jest najtrudniejszy triathlon rozgrywany ciągiem, dużo cięższy, niż Celtman. W Norsemanie, Swissmanie, czy właśnie Celtmanie najszybsi kończą w kilkanaście godzin. Na HardejSuce rekord Artura Kurka na zgodnej z planem trasie z 2017 roku wynosi 22h17 (w 2016 Bartłomiej Czyż wygrał z czasem 18h59, lecz trasa biegu była znacznie skrócona z powodu burzy – red.). Wyniki nie są porównywalne, bo każda z pozostałych edycji miała trochę zmienianą trasę. Tutaj zbicie dwudziestu godzin może i jest możliwe, ale będzie to musiał być naprawdę potężny zawodnik.

Byliśmy na trasie HardejSuki jako załoga jednego z zawodników – wkrótce osobista relacja.

KW


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce