Nordea LCJRun, czyli wielki odlot na Lublinku [ZDJĘCIA]

 

Nordea LCJRun, czyli wielki odlot na Lublinku [ZDJĘCIA]


Opublikowane w ndz., 17/05/2015 - 10:43

Noc, lampy rozświetlające pas startowy, niesamowity klimat. Łódzkie lotnisko na Lublinku znów odleciało wraz z około 700 biegaczy - jedynych pasażerów w nocy z 16 na 17 maja. Stało się to za sprawą drugiej edycji biegu LCJRun. Zawody na dystansie 5 km po pasie startowym ponownie zorganizowała firma InesSport, oczywiście w partnerstwie z Portem Lotniczym im. W. Reymonta w Łodzi, a także ekipą łódzkiego parkrunu. Głównym sponsorem była firma Nordea. Tajemniczy skrót LCJ to międzynarodowe oznaczenie kodowe łódzkiego lotniska.

Relacja Szymona Draba i Kamila Weinberga

Start zaplanowano na godzinę 0:30 w nocy z soboty na niedzielę, wcześniej jednak należało przejść odprawę celną – zgodnie z wymogami prawnymi, prawdziwą jak przed podróżą. Biuro zawodów zlokalizowane było w miejscu, które na co dzień służy do odprawy pasażerów, następnie uczestnicy przechodzili kontrolę bezpieczeństwa, by w hali odlotów oczekiwać na start. Niektórzy dość długo – ci, którzy zapisali się na bieg jako ostatni, nawet 3 godziny. Jednak nie mogli się nudzić – mieli przygotowane kino, mogli się przebadać, czy jak piszący te słowa (Szymon) – oddać się hazardowi i zagrać w kości.

Oczekiwanie umilił uczestnikom również Piotr Kędzia, do niedawna nasz czołowy 400-metrowiec, olimpijczyk z Aten i Pekinu. Przedstawił on prezentację pt. „Jak z olimpijczyka stałem się amatorem”, przekazując nam interesujące przemyślenia o sporcie wyczynowym i amatorskim. Tytuł ten wprowadza w życie, gdyż po zakończeniu kariery amatorem jest nie byle jakim. Uprzedzając fakty – zajął dziś 8. miejsce ze wspaniałym czasem 17:25.

Nasze reporterskie aparaty wraz z nami przeszły drobiazgową kontrolę. Ochrona lotniska w ogóle podeszła do swoich zadań bardzo poważnie. Tak poważnie, że aż nie pozwoliła mierniczym trasy wnieść na pas startowy... żadnych znaczników kilometrowych. Zawodnicy bez GPS-ów musieli więc biec na czuja. Poza tym organizatorom udało się poprawić pewne niedociągnięcia sprzed roku – były wspomniane atrakcje, zawodnikom między odprawą a startem serwowano napoje, a także dano nam więcej czasu na rozgrzewkę na płycie lotniska (prawie pół godziny).

Rozgrzewkę w rytm dynamicznej muzyki poprowadzili profesjonalni instruktorzy. Niespodziewanie skończyła się ona... chwilę wcześniej, niż wszyscy oczekiwali, a start został przyśpieszony o kilka minut. Podczas gdy Szymon zającował swojemu tacie, Wasz drugi korespondent (Kamil) stanął na starcie z mocnym postanowieniem walki o życiówkę (21:08 w tym samym miejscu sprzed roku). Tym razem nie było gęstej mgły jak rok temu – może troszkę mniej klimatycznie, ale warunki do szybkiego ścigania prawdopodobnie lepsze.

Jak przed rokiem, wszyscy byliśmy ubrani w pomysłowe „lotnicze” koszulki pod krawatami. Znów się ustawiłem za daleko, skazując się na początek slalomem między wolniejszymi zawodnikami. Obyło się jednak bez rozpychania łokciami i od początku wszedłem w ostre tempo. Chyba za ostre – pomyślałem, słysząc piknięcia GPS-ów wyprzedzanych zawodników. Pierwszy km, a na stoperze 4 minuty... spokojnie, bo zdechniesz...

Półmetek, szeroki łuk nawrotki, 10:22, a ja wciąż trzymam tempo. Jest dobrze. Czuję się jak w startującym samolocie. To się musi udać. Cały czas wyprzedzam. Nawet mam wrażenie, że przyśpieszam. A może to tylko zmęczenie narasta?

W końcu mnie stawia do pionu, to tempo zaczyna boleć. Wydaje się, że jeszcze tak daleko, ale zaciskam zęby. Do pokonania jeszcze zakręty w kształcie litery S, ale słychać konferansjera i muzykę na mecie. Wrzucam czwarty bieg, a na ostatniej prostej piąty. Na kresce łapię 20:50! Jest wspaniała życiówka!

We must stand together / There's no giving in / Hand in hand forever / That's when we all win – piosenka Kanadyjczyków z Nickelback leci z głośników. Dokładnie tak się czuję. Odbieram aparat od kolegi Tomka z obsługi biegu. Nawet nie mam siły mu podziękować za przechowanie go, siadam na glebie i długo łapię oddech, zanim będę w stanie wziąć się za fotografowanie kolejnych wbiegających zawodników...

A tym, pomimo zmęczenia, adrenalina wprost wylewała się uszami. Szczęśliwa Asia poprawiła wynik sprzed roku o prawie minutę. Zdecydowała się ponownie pobiec pasem startowym dla niepowtarzalnej atmosfery. Jak wszyscy, wspominała zeszłoroczną mgłę. Za tydzień „z odbicia” startuje na dychę na Piotrkowskiej. Równie zadowolona była Anita, która tu wcześniej nie biegła. Zapytana, czy woli poruszać się po pasie startowym w samolocie, czy biegiem, wybrała... chyba jednak to drugie.

Zwycięzcą ponownie został zawodnik RKS Łódź Tomasz Osmulski (15:46), choć przed startem, jak sam powiedział, nie chciał dzielić skóry na niedźwiedziu. Podopieczny trenera Stanisława Jaszczaka poprawił się o prawie pół minuty. Być może uwierzył w krążący wśród zawodników żart, że skrócono limit ze względu na lądujący niedługo samolot. A może po prostu dlatego, że w samochodzie pilotującym bieg siedziała... jego dziewczyna Ela, na co dzień również świetna biegaczka. To niesamowite wrażenie być szybszą od najszybszych – powiedziała.

Tomek jeszcze dziś na stadionie AZS w ramach akademickich MP będzie rozprowadzał klubowym kolegom bieg na 800m, a za tydzień startuje na łódzkiej „Pietrynie”. W bieżącym sezonie planuje bieżnię pół na pół z asfaltem, a w przyszłym już głównie uliczne biegi. Kto wie, może nawet maraton?

Niewiele za nim na metę dobiegli Grzegorz Petrusewicz (15:56) i Krzysztof Pietrzyk (15:57), którzy zamienili się miejscami na podium z poprzedniej edycji. Najszybszymi paniami były zgodnie z oczekiwaniami zawodniczki łódzkich Szakali Bałut: Monika Kaczmarek (17:50, 10. miejsce w open) i Małgorzata Michalak-Mattar (19:46), przed Karoliną Matusiak (20:46).

Pełne wyniki znajdziecie tradycyjnie w festiwalowym KALENDARZU IMPREZ.

Według Bartłomieja Sobeckiego z InesSport najważniejszą zmianą w porównaniu z zeszłorocznym biegiem było uatrakcyjnienie długiego oczekiwania w hali odlotów – m.in. dzięki prelekcji Piotra Kędzi, a także sensom filmów z Festiwalu Biegowego w Krynicy. Zapytany, jak udało się tym razem uniknąć mgły, odpowiedział: użyliśmy rosyjskich MiG-ów!

Rzeczniczka prasowa lotniska, pani Ewa Bieńkowska, wyraziła zadowolenie z powtórnej współpracy z biegaczami. Tym razem byli oni lepiej przygotowani i praktycznie wszyscy przyszli o czasie, dzięki czemu biuro, depozyt i odprawa działały wyjątkowo sprawnie. Wszystko wskazuje, że na pasie startowym Lublinka odlecimy ponownie za rok!

Szymon Drab i Kamil Weinberg

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce