Paweł Fajdek też biega. I nawet to lubi! "Zakwasiłem się tak, że umierałem w jeziorze"

 

Paweł Fajdek też biega. I nawet to lubi! "Zakwasiłem się tak, że umierałem w jeziorze"


Opublikowane w czw., 21/11/2019 - 15:06

Spotkaliśmy się w Łazienkach Królewskich w Warszawie, przy okazji premiery kalendarza na 2020 rok Aleksandry Szmigiel, którego Paweł Fajdek jest jednym z bohaterów. Gdy zdradziłem koledze dziennikarzowi, że zamierzam porozmawiać z Fajdkiem o bieganiu, roześmiał się w głos: „To będzie Twój najkrótszy wywiad w życiu! Pytanie: Biegasz? Odpowiedź: Nie! I po rozmowie!” - żartował.

Lekkoatleci w bieli i czerwieni, Anja Rubik królowej sportu. Jest „The Calendar 2020” Aleksandry Szmigiel

A tymczasem... uciąłem sobie z czterokrotnym mistrzem świata w rzucie młotem blisko półgodzinną rozmowę, której bieganie było JEDYNYM tematem! Bawiliśmy się obaj świetnie. Oto zapis tego wywiadu.

Piotr Falkowski: Pawle, czy młociarze biegają?

Paweł Fajdek: Oczywiście, że biegają, hahaha!

Poważnie zastanawiałem się, czy będziemy mieli o czym rozmawiać, czy nie będzie to najkrótszy wywiad w moim zawodowym życiu...

Hahaha, tak byś rozmawiał na ten temat z Michałem Haratykiem [mistrz Europy w pchnięciu kulą – red.]. „Michale, biegasz? Nie! A rozgrzewasz się? Nie!” (śmiech). Ze mną możesz pogadać. Kiedyś, gdy zaczynałem przygodę ze sportem, biegałem sporo. Byłem bardzo aktywnym dzieckiem.

Z wiekiem i rozwojem kariery młociarza, bieganie zeszło trochę na boczny tor. Nie robimy nie wiadomo jak długich wybiegań, ale przecież rozgrzewkę i treningi sprawności opieramy na biegach. Kilometr, nawet dwójeczka trafia się nierzadko. A teraz, w okresie jesienno-zimowym, będę chciał pobiegać ze 2 razy w tygodniu.

Jest, oczywiście, problem związany z masą ciała. Jesteśmy dosyć ciężcy, ja ważę 120 kilogramów i gdy bolą kolana muszę bieganie ograniczyć. Ale jeśli jestem zdrowy i nic mi nie dolega, bieganie jest cenne, nawet dla dobrego samopoczucia. To całkiem inny wysiłek niż ten, który wykonujemy w codziennym treningu.

Biegając, co robisz, by przy swojej masie jak najmniej narażać na przeciążenie kolana czy stawy skokowe?

Staram się biegać po trawie, wybieram miękkie podłoże. Kiedyś mieliśmy bieganie w treningu nawet 3-4 razy w tygodniu, robiliśmy kilka okrążeń po stadionie 1,5-2 km, czasem i więcej. Tempo nie było, oczywiście, zbyt szybkie. Chodziło o dotlenienie organizmu i zwiększenie wydatku energetycznego, trzeba było po wakacjach spalić nadprogramowe puste kalorie, przyjęte w czasie wolnym od treningów. Bieganie jest na to niezłym lekarstwem (śmiech). Tak samo na koniec treningu, po sprawności albo siłowni też warto zrobić parę kółeczek.

A gdy już wchodzisz w mocny, bardziej specjallistyczny trening?

Wtedy bieganie też jest obecne. Mamy dużo sprintów, króciutkich odcinków. Od lutego-marca staramy się przyspieszać, żeby w maju być już przygotowanym. Ja akurat tego elementu ostatnimi czasy nie wykonywałem, bo miałem kontuzję łydki, ale w nowym cyklu przygotowawczym tego problemu już, mam nadzieję, nie będzie.

Najdłuższe sprinty, które wykonujemy, mają po 60 metrów: około 10-15 metrów nabiegu, potem „czterdziestka” mocno i hamowanko. Dla nasz miotaczy właśnie takie maksymalnie 40 metrów ma sens, bo potem mocno się zakwaszamy.

Co dają młociarzowi takie sprinty?

To jest czysta moc. Tak się buduje siła eksplozywna. Wtedy widać, czy trening siłowy wychodzi dobrze i przynosi efekty. Nie zależy nam, żeby się zamulać, musimy być szybcy, bo rzut młotem to jednak bardzo dynamiczna konkurencja.

A sprinty i elementy biegowe przekładają się na waszą szybkość w kole, dynamikę obrotów?

Myślę, że tak. Ja akurat kręcę się w kole dosyć szybko, a przebieżki zawsze robiłem naprawdę dynamicznie. Potrafię szybko biegać na tych krótkich dystansach.

To jaką masz życiówkę na „setkę”?

(śmiech) Nie mam zielonego pojęcia. Ale myślę, że z dziewczynami w Polsce mógłbym rywalizować, hahaha! Poważnie mówiąc – nie wiem. Mocnych setek raczej nie biegam, to już trochę za dużo. Trzeba być ostrożnym, bo ostre sprinty są jednak kontuzyjne, można naderwać czy zerwać to i owo.

Miałem tak w 2011 roku, tydzień przed mistrzostwami świata w Daegu: ostatnia przebieżka na obozie w Korei przed wyjazdem do miejsca zawodów. Nadciągnąłem mięsień dwugłowy, startowałem z bólem i zająłem 11 miejsce. Od tamtej pory staram się uważać i mocne, dynamiczne przebieżki robię tylko do pewnego momentu przygotowań.

Piotr Małachowski, który uprawia rzut dyskiem, czyli konkurencję zbliżoną do Twojej i też jest facetem potężnym, o solidnej masie ciała, raz na jakiś czas bierze udział w zawodach biegowych. Kilka razy startował na przykład w warszawskim Biegu Niepodległości na 10 kilometrów reprezentując Wojsko Polskie. Zabierało mu to około 65-70 minut i z tego, co pamiętam, nawet mu się podobało... Kiedy podobne wyzwanie podejmie Paweł Fajdek? Zdołałbyś teraz przebiec 10 km?

Jasne, że dałbym radę! 10 kilometrów to dystans, który w miarę spokojnie można pokonać w godzinę z groszami. Spokojnie moglibyśmy poczłapać sobie z Piotrkiem razem i w tej granicy przyzwoitości się zmieścić (śmiech).

Na imprezach takich, jak biegi niepodległości, mała część biegaczy walczy o miejsca i wyniki, a zdecydowana większość dobrze się bawi, rozmawia w trakcie, zatrzymuje się na zdjęcia itp. Nie byłby to więc problem, ale teraz wolę nie robić takich rzeczy ze względów bezpieczeństwa. W tłumie łatwo jest się potknąć, skręcić kostkę, nadwerężyć kolano...

Jestem poważnym zawodnikiem, muszę pilnować szczegółów i dbać o zdrowie. 10 kilometrów to nie jest mało, obciążenie dla stawów spore. Na razie zatem szlaban, a jak skończę karierę młociarza – zobaczymy. Na mój pierwszy start w zawodach biegowych musicie poczekać, aż odwieszę młot na kołek.

Lubisz bieganie na treningu czy jest ono dla Ciebie złem koniecznym?

Zawsze lubiłem bieganie. W moim pierwszym klubie Zielony Dąb Żarów miałem kolegów biegaczy, którzy trenowali do mistrzostw Polski w biegach średnich i płotkarskich. Dużo z nimi biegałem, na pierwsze obozy, głównie w góry, też jeździłem z biegaczami. Robiłem z nimi wybiegania po 5-6 kilometrów i nie sprawiało mi to problemów.

Opowiem Ci na koniec fajną biegową historyjkę. Kilkanaście lat temu, gdy byłem juniorem i nie ważyłem jeszcze 120 kg, jak teraz, pojechałem w końcu sezonu na obóz do Centralnego Ośrodka Sportu w Wałczu. Sporo tam biegaliśmy. Któregoś dnia wystartowaliśmy wspólnie, razem z biegaczami. Oni mieli obiec jezioro, czyli zrobić pętlę długości 6 km, a my dostaliśmy zadanie pobiec do mostu, tam - żeby nie było, że oszukujemy - przykleić znaczniki i wrócić. Wyszło w sumie 7,5 km.

Biegłem z moim bardzo dobrym obecnie kolegą, z którym wtedy się nie lubiliśmy i żaden nie chciał drugiemu odpuścić. Na ostatnich metrach ostatnimi siłami wygrałem z nim, ale wyobraź sobie, że wykonałem to zadanie w czasie poniżej 30 minut, podczas gdy biegacze dotarli 2 minuty po nas, mimo że mieli sporo krótszy dystans!

Umierałem potem prawie godzinę leżąc w jeziorze, tak się koszmarnie zakwasiłem, ale oni dostali jeszcze jedno karne kółko (śmiech). To było najbardziej ekstremalne bieganie w moim życiu! (śmiech).

Rozmawiał Piotr Falkowski

zdj. Marek Biczyk PZLA, autor


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce