Perły Małopolski w Szczawnicy Ambasadorki: „Do Rzeźniczka się zagoi”

 

Perły Małopolski w Szczawnicy Ambasadorki: „Do Rzeźniczka się zagoi”


Opublikowane w czw., 26/05/2016 - 11:12

Mój plan na ten rok zmieniał się dość dynamicznie i mniej więcej w kwietniu podjęłam decyzję o tym, by wziąć udział we wszystkich biegach z cyklu Perły Małopolski – pisze Daria Bielicka, Ambasadorka Festiwalu Biegów.

Za mną był już pierwszy bieg – w Ojcowskim Parku Narodowym, który odbył się w kwietniu i który już opisywałam TUTAJW niedziele odbyła się kolejna impreza z serii - tym razem ścigaliśmy się w Szczawnicy.

Malownicze Pieniny witały biegaczy piękną pogodą, ale też dość wymagającymi trasami. Do pokonania był jeden z trzech dystansów: 4 km, 10,1 km i 20 km. Ja wybrałam 10,1 km - czyli dystans średni, podobnie jak w kwietniu w Skale.

W porównaniu do Szczawnicy, w Skale było dość płasko. Oprócz słońca na niebie dopisywała nam także pogoda ducha. I tą pogodną atmosferę czuć było już od początku. Darmowy parking w centrum Szczawnicy - dla nas super, pomimo, że do startu trzeba było przetruchtać 2 km. Wybraliśmy jednak spacer, bo czasu było sporo, a i widoki piękne chciało się podziwiać.

Poprzedniego dnia na parkrunie udało mi się pobić zeszłoroczną życiówkę na 5 km, co zwiastowało długo wyczekiwane nadejście jako takiej formy. Zastanawiałam się więc jak to będzie podczas tego startu, jednak miałam w pamięci, że: po pierwsze – po wcześniejszym biegu mogę czuć zmęczenie, którego jeszcze nie czuję. I po drugie - to ma być tylko ostatni szlif przed najważniejszym w tym sezonie startem, czyli Rzeźniczkiem. Mam dać z siebie dużo na podejściach i technicznie zbiegać. Testować skarpetki i przyzwyczajać się do butów. Wygonić asfaltowego potwora z głowy, który mówi, że chce tylko po płaskim...

Ustaliłam z przyjaciółką, Kasią, że będziemy się trzymać w miarę razem. Ostatnie fotki przed startem - z Pawłem, z Kasią i z grupą Night Runners. Poszli!

Na powitanie łagodnie pod górkę po asfalcie. Tłum ochoczo biegł przed siebie szybkim tempem, dając się ponosić euforii. Na trasie czekali znajomi fotografowie – Magdalena Bogdan Fotografia Bez Miary (dzięki uprzejmości której mamy tutaj trochę zdjęć!) i Michał Sedlak – Lubię to bieganie. Ten krótki, asfaltowy wstęp był tylko po to, by zacząć ok 3,5 km wspinaczkę po nieutwardzonych ścieżkach.

Na szczęście było sucho i błotko pojawiło się tylko w jednym, zacienionym miejscu. Kto jednak postawił na bieganie w asfaltówkach - a widziałam, że było sporo takich - mógł mieć nie lada problem.

Już na pierwszym podejściu zgubiłam Kasię. Nie wiedziałam, czy została z tyłu czy jednak jest przede mną. I choć obracałam się co jakiś czas, widziałam morze niebieskich głów (identycznych jak jej czapeczka) i nie mogłam jej rozpoznać. No nic - przyszło mi biec samej. Na 4. kilometrze punkt z wodą - choć ja tym razem mądrzejsza niż w Skale, wzięłam sobie plecak i to była jedna z najlepszych decyzji.

Od 5. kilometra było już tylko w dół! I to był wspaniały zbieg - dla takich właśnie chwil warto wspinać się pod górę. Kamienistą ścieżką, przeskakując kałuże, wyprzedzając niemalże wszystkich po drodze - czułam się jak królowa życia! Aż do momentu kiedy jeden nieuważny krok spowodował, że moja kostka dotknęła ziemi. Au! Płakać już czy jeszcze się wstrzymać? O mój Boże, Rzeźniczek za 6 dni! Mogę... biec... dalej... mogę! no i biegłam!

Na betonowych płytach było ciężej zbiegać, a powrót na asfalt i ostatnie 2 km kostką brukową były dość niewygodne. Ale udało się! Zadowolona, choć bardzo zmęczona, wpadłam na metę i pognałam prosto do ambulansu. Kostka była już spuchnięta, więc szybko schłodziliśmy ją lodem w sprayu! To nic! ten zbieg był tak fajny, że warto było!

Ah, zapomniałam dodać, że byłam przed Kasią. I nawet przed Pawłem! I nawet w pierwszej połowie kobiet. Taki mały sukces truchtacza! A kostka – cóż, kostka odpoczywa.

I jak to mówią, do Rzeźniczka się zagoi!

Daria Bielicka, Ambasadorka Festiwalu Biegów


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce