Podziemna sztafeta w Bochni kilka dni po… maratonie na Bajkale. „Wyłem jak lew!”

 

Podziemna sztafeta w Bochni kilka dni po… maratonie na Bajkale. „Wyłem jak lew!”


Opublikowane w wt., 12/03/2019 - 09:32

Z Rosji do domu wróciłem w nocy z czwartku na piątek. W piątek rano zjadłem śniadanie, ogarnąłem się, odwiedziłem rehabilitanta, swój ukochany zakład pracy a także złożyłem życzenia wszystkim paniom. Spakowałem się i… o 14 siedziałem już w busie razem z drużyną, razem z swoim klubem. Jechaliśmy do Bochni, by zawalczyć o podium 12-godzinnej podziemny sztafety w kopalni soli.

Czy ktoś postawił by właśnie na nas? Czy ktoś uwierzyłby, że będziemy ścigać największych twardzieli, a Ci w pocie czoła będą przed nami uciekać? Przed nami!? Przed chłopakami z małego miasteczka, przed chłopakami którzy biegają z PASJI, przed chłopakami dla których bieganie to ucieczka od problemów życia codziennego, przed czwórką chłopaków, którzy zostawili ostatnie płytkie tchnienie na trasie aby dokonać czegoś co mogło by się przecież wydawać niemożliwe? Tak to my! Mafiozów Czterech By Mafia TEAM Lubliniec

Droga do Bochni, mimo korków, zleciała bardzo szybko. No i tym razem bus dojechał sam, a nie przy pomocy lawety, jak w zeszłym roku.

Na miejscu wybraliśmy się całą ekipa na pizzę i złoty izotonik. Około 19 zjeżdżaliśmy do podziemi kopalni, by w kolejnym dniu, przez całe pół doby biegać po podziemnych korytarzach. To niezwykłe miejsce rokrocznie zamienia się w prawdziwą arenę walki, w najprawdziwszy ring. A kurzy się tu piekielnie!

Zjadłem kolacje i udałem się praktycznie od razu spać. Przeskok z strefy czasowej z Rosji dawał się jeszcze lekko we znaki. Trochę spałem, trochę nie, trochę śniłem na jawie. A trochę szukałem mojego Anioła, który prowadził mnie na Bajkale (no cóż, musze zdradzić parę szczegółów z relacji z Bajkału, która nadal się niestety pisze). Szukałem go w głowie, szukałem go w myślach, wiedziałem i byłem przekonany, że będę go potrzebował. Ale czy on znajdzie mnie tutaj, 212 metrów pod ziemią? Obiecał że tak!

Przed wyjazdem miał na mnie „klasycznego focha”, za to, że wcale nie jest to zdrowe, że powinienem odpocząć, że przesadzam, że powinienem był ten weekend spędzić trochę inaczej... Wszystko to wiedziałem, ale ta pasja rozrywała w tym momencie moje serce. Ciało mówiło – no nie wiem Marek czy to dobry pomysł. A głowa - dawaj Marunia, zapierdzielamy, rozniesiemy tą kopalnie w pył! Anioł zaś mówił - martwię się o Ciebie.

Z przemyśleń z drugiej strony wyobraźni wyrwał mnie co raz to większy hałas ludzi, poderwanych przez dzwonki alarmów w telefonach. Wstałem na proste nogi. Czułem, że jest dobrze - przynajmniej na razie. Ogarnąłem się i zjedliśmy razem wszyscy wspólne śniadanie. To są bardzo fajne chwile, kiedy zamiast z rodziną, lub samemu możesz zjeść posiłek z tak dużą ilością przyjaciół i znajomych. Prawie każdy je coś innego, każdy się dzieli, każdy się częstuje. Smak śniadania w towarzystwie jest lepszy. Smak posiłku zjedzonego na spokojnie, bez trzymania jedną ręką faktury lub myszki od komputera. Bez rozmowy przez telefon, bez ciągłego pukania do biura i całego tego syfu dookoła. Ten smak posiłku z przyjaciółmi… Mógłbym zjeść nawet warzywa i by smakowały (dla nie wtajemniczonych, nie jem warzyw)!

Ubrałem się, spakowałem do torby drobne przekąski, czekoladę, żelki, napoje i trochę owoców. Wszystko to wezmę z sobą, aby regularnie się dokarmiać. A będzie to konieczne, jeśli chcemy naprawdę zrobić coś wielkiego.

Poszliśmy na górę, gdzie odbyła się krótka odprawa. Kilka wspólnych zdjęć, start honorowy.

Oddelegowano nas do poszczególnych stref startowych. Różnice w odległości są dodawane do wyniku końcowego. Mieliśmy numer startowy 3, więc startowaliśmy z pierwszej strefy. Ustawiłem się i czekałem na sygnał, który potwierdzi, że wszyscy są w swoich strefach startowych. Wspólne odliczanie od 10, a na koniec syrena. Zawyła tu już po raz 15! To jubileuszowa edycja imprezy.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce