„Pomarańczowa rewelacja!” Maraton Rotterdam Ambasadora

 

„Pomarańczowa rewelacja!” Maraton Rotterdam Ambasadora


Opublikowane w pt., 12/04/2019 - 09:38

Moje założenia związane z udziałem w tegorocznym NN Marathon Rotterdam musiałem zweryfikować około 6 tygodni przed samym startem. Jak to w życiu czasem bywa pojawiły się okoliczności znacznie utrudniające, chwilowo nawet uniemożliwiające bieganie – pisze Rafał Ławski, Ambasador Festiwalu Biegów.

W konfrontacji z kontuzją plan treningowy został mocno okrojony. Trzeba było więc znaleźć alternatywne formy ruchu by choć w pewnym stopniu podtrzymać wydolność. Po konsultacjach z lekarzem i fizjoterapeutą postanowiłem posiłkować się treningami pływackimi. Od końca lutego aż do momentu wyjazdu do Holandii znacznie więcej czasu spędziłem na basenie aniżeli na bieżni.

Sporadyczne treningi biegowe miały w zasadzie na celu oszacowanie stopnia dolegliwości kontuzji i były żmudnym wyczekiwaniem na zielone światło do rozpoczęcia normalnego biegania. Można więc powiedzieć, że do maratonu przystąpiłem bardziej jako pływak aniżeli biegacz. Oznaczało to tyle, że musiałem pobiec asekuracyjnie z opcją zejścia z trasy.

W normalnych okolicznościach, ktoś kto jeszcze niedawno był w fazie przygotowań na maratońską życiówkę pewnie nie byłby zadowolony. Jednak moje samopoczucie absolutnie nie legło w gruzach, gdyż Holandia to piękny kraj z licznymi walorami turystycznymi, których miałem okazję doświadczyć. Zwiedzałem Holandię zarówno tę gwarną wielkomiejską jak i spokojniejsze okolice pełne kolorowych kwiatów jak i magiczną scenerię wiatraków.

W dniu maratonu nadal pozostałem turystą. Podobno ścieżki Keukenhof liczą 15 bajecznych i malowniczych kilometrów. Trasa rotterdamska także liczy sporo atrakcji może o nieco innym charakterze. Jak choćby most Erasmusbrug o wysokości 139 m, czy pobliski stadion Feijenoord (ponad 51 tys. miejsc). Do tego dochodzi wielkomiejskie centrum z licznymi kapelami muzycznymi, głośnym dopingiem kibiców oraz sporo zielonej przestrzeni po drugiej stronie mostu.

Tuż po wystrzale startera postanowiłem przyłączyć się do pacemakerów prowadzących na 3h20. Wspólnie pokonaliśmy trasę około 30 kilometrów. Kibice w szczególny sposób dopingowali holenderskich zająców ze skrzydłami, tzw. pomarańczowych aniołów czasu. W pewnym momencie podzielili się oni na dwie grupy – celujących w 3h20 oraz bliżej 3h15. Trzymałem się kurczowo tempa bliższego moim możliwościom. Jednak na kilku ostatnich punktach odżywczych idąc za głosem organizmu zagościłem dłużej na regenerację.

Co ciekawe na punktach odżywczych serwowane są wyłącznie napoje – woda lub izotonik, poza tym gąbki na schłodzenie. Podobno tylko na jednym z punktów dostępne są żelki energetyczne, niestety w ograniczonej ilości. Banany czy pomarańcze to już kwestia gościnności kibiców.

Temperatura w dniu biegu w przeciwieństwie do wcześniejszych dni była wyśmienita … ale raczej dla kibiców. A było ich sporo – podobno około miliona! Nie policzyłem dokładnie, ale ufam Organizatorowi ze względu na wszechobecny doping i energię tłumu. Słoneczna pogoda, sięgająca 25 stopni zdecydowanie nie sprzyja uzyskiwaniu życiówek. Chyba, że jest się biegaczem elity. Bowiem w tym roku został pobity nowy rekord trasy (Marius Kipserem 2:04:11). Trasa maratonu uchodzi za top 10 jeśli chodzi o najszybsze trasy na świecie – poza wynikami elity świadczy o tym także i nieznaczna różnica przewyższeń.

Pokonując kolejne kilometry turystycznym tempem spotkałem wielu biegaczy, którzy właśnie ze względu na warunki atmosferyczne zweryfikowali swoje założenia przedstartowe i zwolnili tempo – to chyba jeden z wyznaczników dojrzałości maratończyka. Zapewne także podjąłbym taką decyzję, gdybym chciał powalczyć o własny wyśrubowany wynik w takich okolicznościach.

Jeśli chodzi o całokształt imprezy to trzeba oddać Holendrom, że organizacja maratonu jak i walory trasy są na bardzo przyzwoitym poziomie. Także imprezy towarzyszące – biegi miejskie czy dziecięce oraz formuła sztafet są świetnym uzupełnieniem biegowego święta gospodarzy z Rotterdamu.

Mój czas wskazujący na mecie 3:29:00 dość pozytywnie mnie zaskoczył, choć nie było to najważniejsze w tym momencie. Sam fakt przygotowań treningami zastępczymi i czas oczekiwania na powrót do biegania był dla mnie maratońskim synonimem cierpliwości ostatnich tygodni. Zaś przebyty dystans w Rotterdamie - pełne 42,195 km - był niekończącą się linią mety jak i dowodem na to, iż nawet alternatywną formą aktywności oraz tzw. pamięcią mięśniową można osiągnąć całkiem sporo. A wszystko to w tle magicznej scenerii krainy wiatraków i tulipanów.

Metropolitalny charakter Rotterdamu, multikulturowy Amsterdam, bajeczna sceneria ogrodów Keukenhof oraz holenderskie wybrzeże zdecydowanie urzekły swoim urokiem. Pomarańczowy kolor symbolizuję energię. Dla mnie - pomarańczowa rewelacja!

Rafał Ławski, Ambasador Festiwalu Biegów


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce