Przebłyski inteligencji. Nasze GEZnO 2018 [ZDJĘCIA]

 

Przebłyski inteligencji. Nasze GEZnO 2018 [ZDJĘCIA]


Opublikowane w śr., 14/11/2018 - 09:06

Brenna, 9 listopada, 7:00. Ostrożne wspinam się na mur z dużych cegieł. Na wysokości kilku metrów, za jedną z nich, taką obluzowaną, ukryty jest biało-pomarańczowy lampion. Już sam nie wiem, jak go namierzyłem, ale to drugi z kilkunastu punktów kontrolnych na pierwszym etapie. Poprzedni też był na terenie miasta, dopiero następne mają być w górach. W ogóle nie wiedziałem, że centrum Brennej ma taki miejski charakter. Na ile się da, staję pewnie na nogach, lewą ręką trzymam się krawądki, a prawą odwalam cegłę i próbuję podbić taśmę schowanym we wnęce perforatorem.

Cegła z hukiem rozbija się o beton na dole, a ja się budzę. Dziś jedziemy na GEZnO...

Janusze Orientacji

Brenna, 10 listopada, 8:10. Razem z coraz bardziej roproszoną grupką zawodników z różnych tras biegniemy główną szosą w dół rzeki. Po prawej kościół. W porównaniu z wybranym na początek wariantem, jesteśmy za daleko. Wtopa od razu na starcie?

Jednak nie. Stąd mamy w górę ewidentny stok narciarski, prowadzący prosto jak strzelił do PK46. Odległościowo wyjdzie na to samo, a nawigacyjnie nawet prościej. Niechcący wbijamy się w czyjeś podwórko, skaczemy przez płotek, prujemy przez jeżyny i dziarskim krokiem dymamy stromo w górę stoku. Mocno zziajani, na wypłaszczeniu dwieście metrów wyżej odbijamy ze ścieżki w lewo w chaszcze i szybko namierzamy lampiona w jarze. W rozwidleniu strumieni, jak w opisie. Spotykamy inną ekipę z naszej trasy MMX, atakującą punkt z dołu.

To moje i Jarka drugie GEZnO, czyli Górskie Ekstremalne Zawody na Orientację. Jego drugi w życiu bieg na orientację, mój czwarty. Co z tego, że z mapą i kompasem jestem za pan brat od dawna, BnO to zupełnie inna bajka. Znów pod szyldem naszej drużyny Biegiem po Piwo, choć bardziej pasowałaby nazwa Janusze Orientacji. Tym bardziej, że w tej kultowej imprezie w praktycznie wszystkich kategoriach spotykają się prawdziwi wymiatacze tej dyscypliny.

50-tka jest podobna do poprzedniego punktu, początek strumienia w jarze, ale wbijamy się na nią od dołu. Na grzbiet przebijamy się częściowo przez gęsty młodnik, przez który na mapie prowadzi ścieżka. Ale tylko na mapie. Za to na PK51 idealnie spadamy stromymi stokami czujnym wariantem, którego po Januszach Orientacji nikt by się nie spodziewał.

Bunkrów nie ma, ale i tak jest zaj..., można by powiedzieć, gdyby nie to, że kolejny punkt 57 według opisu mieści się właśnie w bunkrze. Nawigujemy leśnymi dróżkami i łapiemy go po dłuższej chwili zastanowienia. Rzeczywiście jest partyzancki bunkier z czasów drugiej wojny światowej. Biegowo możemy być w niezłej formie, ale tym się właśnie różnimy od orientacyjnych wyjadaczy. Oni robią to odruchowo i w locie, a dla nas suma wszystkich nawigacyjnych rozkminek to na mecie godzina albo więcej w plecy.

Znane-nieznane

Wbijamy się z powrotem dzikim skrótem na grzbiet ze znanym mi czarnym szlakiem prowadzącym z Brennej w kierunku Salmopola. Dziś jest scorelauf, czyli dowolna kolejność podbijania punktów. Lecimy przeciwnie do zegara, zbierając najpierw te na południe od bazy. Są one naprawdę trudne nawigacyjnie, nie to, co rok temu w Krynicy. Przewidujemy, że wszystkich 13 nie damy rady złapać w 8-godzinnym limicie. Dlatego na koniec zostawiamy sobie trzy najbliższe startu-mety. Za ich niezaliczenie są najmniejsze kary czasowe – po 90 minut.

Na PK59 na skraju polanki zbiegamy ostatni raz na pd.-zach., by potem na dobre powrócić na przeciwną stronę grzbietu. Jarek kręci nosem na mój bezścieżkowy wariant gąszczem w dół do asfaltu, ale w końcu się na niego zgadza. Na przeciwnym stoku doliny czeka wyjątkowo męczący punkt 75 na stromym szczycie górki między odgałęzieniami potoku. Z niego trzeba rypać... dalej równie stromo w górę na zachodnie stoki Kotarza. Choć nie mamy zabronionej regulaminem „zwykłej” mapy, tylko tę od organizatorów, pozbawioną nazw, teren mniej więcej kojarzę, bo coś tu kiedyś biegałem.

Partner wybija mi z głowy stromo zbiegowy i czujny nawigacyjnie skrót na PK52 i wymusza przelot przez Kotarz. Ku mojemu rozczarowaniu, bar na szczycie jest zamknięty i nie mogę dokupić coli, która mi się kończy. Zbiegamy czerwonym szlakiem na pn.-wsch., by z niego się idealnie wbić na azymut 350 m w lewo do lampiona. Kiedy podchodzimy z powrotem na grzbiet, zaczyna mnie łapać mały kryzys. Na szczęście najbliższy odcinek jest głównie w dół.

Mamy już siedem punktów, a więc minimum do bycia sklasyfikowanymi już jest. PK78 głęboko w dole jaru wypatrujemy z daleka, jak wytrawni grzybiarze dorodnego prawdziwka. Jarek ładnie nadaje nam tempo szlakiem, który tu dość płasko trawersuje zachodni stok góry. Kryzys mija, słońce świeci i robi się naprawdę ciepło. Spadamy na Karkoszczonkę.

Gdzie jest krzyż?

Pod przełęczą pełno ludzi piknikuje koło Chaty Wuja Toma, ale my nie mamy czasu na popas. Stąd wykminiłem sobie przelot z możliwie najmniejszymi przewyższeniami, na ile się da trzymając się poziomic, do PK36 gdzieś na południowych stokach Trzech Kopców. „Północna strona polanki” z opisu okazuje się dosyć trudna do namierzenia, podobnie jak i cała podmokła polanka, ledwo dostrzegalna z góry przez las. Inny zespół wbija się na nią z dołu.

Został nam jeszcze jeden punkt, który uznaliśmy za „obowiązkowy”, ze 180-minutowym karniakiem za niezaliczenie. Pozostałe trzy, położone bliżej bazy i liczone po 90-minut, traktujemy jako bonus. Przelot na PK34 wychodzi nam jeden z dłuższych i ciekawszych dzisiejszego dnia, ale chyba optymalny. Z polanki stromo leśnym stokiem na przełaj, czasem na czterech łapach. Ścieżkami po poziomicy do zabudowań. Bardzo stromo do do potoku, pod koniec dupozjazdem. Pod górę ścieżką, a później na przełaj lasem bezbłędnie namierzamy Krzyż Zakochanych na przełamaniu grzbietu, zgodnie z opisem na mapie.

Zbieg do bazy jest ewidentny, miejscowym szlakiem po biało-czerwonych prostokątach. Ale to jeszcze nie koniec zabawy. Do limitu o 16:00 mamy jeszcze niecałą godzinę. Wystarczy na jeden z trzech ostatnich punktów, położony w górze potoku PK42. Droga do niego prowadzi przez gospodarstwo. Obszczekują nas psy, ale mam przydatną umiejętność dogadywania się z nimi – czasem lepiej, niż z ludźmi. Przy lampionie spotyka się kilka ekip z różnych tras.

Gdybyśmy walczyli jeszcze o PK43 i 44, kara za spóźnienie przewyższyłaby 180 minut za ich ominięcie. Wracamy więc spokojnie do bazy i odhaczamy się na mecie 21 minut przed limitem. Po pierwszym dniu jesteśmy na 19. miejscu w 36-zespołowej stawce naszej kategorii MMX. Czas 7:39:10 plus trzy doliczone karne godziny. Sporo drużyn przytuliło dużo większe karniaki od nas. Ten dzień do łatwych nie należał. Jakieś 32 km mogliśmy zrobić, a do tego ze 2400 metrów w górę.

Mulda, czyli nic

Brenna, 11 listopada, 7:35. Walimy przez rzekę w bród, od razu na starcie mocząc buty. Mieliśmy lecieć do mostku, ale jakoś tak samo wyszło. Ścieżki prowadzą na pd.-zach. do pierwszego z naszych 11 punktów. Dziś kolejność ich podbijania mamy obowiązkową.

PK69 zgodnie z opisem jest na rogu ogrodzenia. Za nami dobiega kilka innych ekip z MMX, ale bezpośrednio się ścigać raczej nie mamy o co. Z tymi bezpośrednio przed i za nami mamy ponad godzinne różnice, więc przesunąć nas w klasyfikacji mogą praktycznie tylko kary czasowe – nasze albo konkurencji.

Następny PK72 łapiemy jak po sznurku, najpierw poziomicą, a potem w dół. Trójka, czyli punkt 66, jest za to dużo dalej – szykuje się najdłuższy przelot całego weekendu. Ścieżką i bezdrożem stromo do zabudowań na grzbiecie, ponad 200 metrów przewyższenia. Szczyt górki udaje się ominąć stokówką. Na przełaj, potem dróżką stromo w dolinę. Odbicie we wsi w dróżkę pod górę znajdujemy dzięki zespołowi, który właśnie stamtąd zbiega. 100 metrów w pionie do początku potoku. Wracamy, znów asfaltem przez wieś i ścieżkami na szczyt góry, na łatwy nawigacyjnie ale męczący PK41.

Jarek twardo protestuje przeciw zbieganiu stokiem na azymut, więc pozostaje nam spaść na pn.-zach. dróżkami. Po kilkuset metrach biegu szosą w kierunku Karkoszczonki odbijamy w leśną dróżkę pod górę w lewo – jak się później okaże, tę mniej korzystną z dwóch do wyboru, bo namierzenie PK77 z góry przez chaszcze nie będzie takie proste. Jest on opisany jako „mulda” – jako pierwszy z pięciu punktów na naszej dzisiejszej trasie.

Po przebiciu się przez gąszcz, w końcu znajdujemy lampiona zawieszonego na drzewie. O jakiejkolwiek muldzie trudno coś powiedzieć. Ale nie ma czasu na rozważania, więc szybko zbiegamy ścieżką wzdłuż potoku do asfaltu. Wracamy nim ponad kilometr do Brennej, by odbić w prawo i przez osiedla, a później las namierzyć mało ewidentny PK35. Jego położenie nie bardzo nam się zgadza z mapą. A może skręciliśmy w las o jedną ścieżkę za daleko? W każdym razie jest on umieszczony na muldzie. Według opisu. Bo według nas stoi po prostu na zboczu doliny potoku...

Zwierzęta wiedzą lepiej

Połowa punktów za nami. Siódmy, czyli PK32, jest w miarę prosty. Bez kombinowania, drogą, ścieżką, bezdrożem w górę strumienia, byle nie pomylić rozwidleń. Pomysł na przeloty do ósmego i dziewiątego miałem już od jakiegoś czasu: w miarę możliwości nie schodzić z poziomicy.

W plątaninie dróżek na mapie da się dostrzec kręty, ale logiczny wzór stokówek, które zaoszczędzą nam niepotrzebnych przewyższeń. W końcu dzikie zwierzęta też wydeptują swoje ścieżki po poziomicach. Tylko niektórzy biegacze na orientację niepotrzebnie łażą góra-dół.

Nasza stokówka powinna być niedaleko nad lampionem, ale musimy do niej wydrzeć bardzo stromo w górę, na początku na czterech łapach. W ferworze walki jakoś ją przestrzelamy i wyłazimy za wysoko. Po kilku minutach łapiemy jakąś ledwo widoczną ścieżkę, która doprowadza w dół do wyraźniejszej. Ona okazuje się naszą docelową. Rozwidlenia zaczynają się zgadzać z mapą. Nic, tylko lecieć!

Po około 2,5 km trawersowania południowych stoków Stołowa i Błatniej dostrzegamy z góry PK 73. Nie możemy tylko dostrzec muldy, na której stoi według autorów trasy. Zdążyliśmy się jednak już przyzwyczaić, że słowo to oznacza „położenie punktu bez żadnych charakterystycznych szczegółów terenowych”.

Stokówki z finezyjną nawigacją po rozwidleniach gładko wyprowadzają nas też w okolice PK65. Przecinamy zielony szlak z Brennej na Błatnią, biegniemy wzdłuż ogrodzenia i skręcamy w prawo. Punkt opisany jako „na wypłaszczeniu” jest paskudnie skitrany w chaszczach. By go namierzyć, musimy zejść kawałek potokiem i podejść od przeciwnej strony. Zostały już tylko dwa. Czasu mamy tyle, że powinniśmy się wyrobić.

Prosty, półtorakilometrowy zbieg doprowadza nas w okolice PK40. Już wiemy, że będzie mało charakterystyczny, bo w opisie ma... zgadnijcie co... muldę. Terenowo wydaje się jednak prosty do znalezienia. Otóż to, wydaje się. Mamy obaj jakąś zaćmę, bo włazimy w nie tę ścieżkę co trzeba, szukamy po niewłaściwej stronie i bezsensownie czeszemy las przez ponad 20 minut. Ratuje nas pomysł Jarka, by zacząć od dołu. Wystarczą trzy minuty i przedostatni lampion jest nasz.

Na następny jego pomysł nie daję się długo namawiać. Zamiast się bawić w czujną nawigację lasami i dolinkami, łapiemy ścieżkę prosto na południe i spadamy do Brennej na wysokości kościoła. Dwa kilosy szosą na wschód i nie dobiegając do bazy, wbijamy się w boczną uliczkę na północ. Jej przedłużenie droga, a dalej ścieżka wzdłuż potoku – prowadzi nas do kolejnej niewidzialnej muldy, na której stoi PK76. Do bazy lecimy skrótem – biało-czerwonym szlakiem, którym wczoraj zbiegaliśmy od Krzyża Zakochanych.

Parametry zrobionej dziś trasy oceniamy na 30 km i 2000 m+. Czas 7:19:12, suma z obu etapów 17:58:22 wliczając wczorajszą karę. Awansowaliśmy na 18. miejsce. Wyprzedziła nas jedna, zdecydowanie szybsza ekipa, która wczoraj miała większą karę czasową, a dziś pobiegła 2,5 godziny lepiej od nas. Natomiast jeden zespół, który nas wyprzedzał, prawdopodobnie odpadł dziś z rywalizacji, a inny z jakiegoś powodu nie zaliczył wielu punktów. W tak silnie obsadzonych zawodach, 18. pozycja wśród 36 załóg z naszej kategorii takim żółtodziobom jak my wstydu chyba nie przynosi.

* * * * *

Miejsca na podium w poszczególnych kategoriach zajęli:

KK (11 zespołów):

1. Harde Dziołchy (Małgorzata Wicha / Kamila Lubak) 9:29:13
2. Atomówki KK (Martyna Miśkiewicz / Zuzanna Kubicka) 10:51:13
3. JJFit/On-Sight (Joanna Jachym-Drewniak / Marta Kurek) 11:53:10

MM (22 zespoły):

1. Hardy Jeleń z długim Drągiem (Michał Kalata / Kuba Drągowski) 9:04:41
2. Coś nom pizło na łeb / GYM CITY (Ireneusz Waluga / Tomasz Jurczyk) 9:11:24
3. Navigator (Paweł Moszkowicz / Sławek Łabuziński) 9:59:09

MIX (19 zespołów):

1. 10BKPanc (Mariusz Plesiński / Wioletta Paduszyńska) 10:52:51
2. Sporting.Travel Team (Ula Zimny / Bartłomiej Karabin) 11:06:28
3. Mistrzowie UJ (Aleksandra Bazułka / Marcin Biederman) 11:39:19

MMX (36 zespołów):

1. Grudniowe Chłopaki (Łukasz Gryzio / Mariusz Pabich) 8:40:30
2. 3 razy 1404 (Bartosz Gajkowski / Łukasz Warmuz) 8:51:39
3. Bimbrownicy v.0.5 (Wojtek Dudek / Adam Szmulkowski) 9:23:40

VKK (8 zespołów):

1. Słoneczny Patrol (Monika Topór / Anna Karnia-Biskupska / Basia Strugała) 11:30:31
2. Ogniste Komety (Jolanta Wysocka / Beata Polewka) 12:04:37
3. kangdjoktjo (Věra Hájková / Zuzana Setínková) 12:28:37

VMM1 (15 zespołów):

1. Team 360º (Igor Błachut / Piotr Dopierała) 10:20:52
2. IMPRODEX (Łukasz Bułka / Zbyszek Mossoczy) 10:27:00
3. 10 BKPanc 2 (Paweł Golinowski / Mariusz Sitnicki) 11:10:52

VMIX1 (13 zespołów):

1. Wawelowska masakra piłą mechaniczną (Joanna Grabowska / Przemek Czapla) 9:10:59
2. Bioliki (Agnieszka Biolik / Grzegorz Biolik) 9:54:08
3. Dziabnięci (Marzka Janerka / Artur Moroń) 9:54:08

VMM2 (5 zespołów):

1. Team 360º ( Maciej Pońc / Piotr Pilak) 9:05:41
2. SOBOWTÓRY (Jarosław Bartczak / Jerzy Kryjomski) 9:10:07
3. Rontil-Wawel (Zbigniew Rajtar / Piotr Niessner) 10:11:34

VMIX2 (13 zespołów):

1. Bawołki (Ewa Wołek / Marek Wołowczyk) 9:15:28
2. Bludne balvany (Vladimír Hora / Magda Horová) 10:11:53
3. Prezes na Wawelu (Teresa Bugaj / Krzysztof Urbaniak) 10:15:53

VMM3 (9 zespołów):

1. OK-Masters (Jerzy Parzewski / Romuald Guga) 9:16:59
2. Compass (Roman Trzmielewski / Stanisław Kruczek) 11:41:39
3. Old Team (Andrzej Krochmal / Mirosław Rogala) 11:51:24

R (50 zespołów):

1. Kuře a Kuřecí (Jakub Kuriak / Zuzana Kuriaková) 6:08:01
2. Niezorientowani GP (Adam Gąsiorowski / Daniel Michalski) 6:12:02
3. Black & White (Ewa Olejnik / Ilona Śliwczyńska) 6:17:09

W sumie we wszystkich kategoriach wystartowało 411 dwunożnych zawodników i kilka psów (w kategorii R mogły brać udział kilkuosobowe drużyny, w pozostałych dwuosobowe). Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

Po zakończeniu biegu chwilę porozmawialiśmy z Małgorzatą Wichą, która wraz z Kamilą Lubak w drużynie Harde Dziołchy wygrały kategorię KK. – Na sukces zapracowałyśmy wspólnie – opowiadała zwyciężczyni – z moją przyjaciółką Kamilą znamy się odkąd miałyśmy po 14 lat, prawie pół życia! Razem rozpoczęłyśmy naszą przygodę z mapą właśnie konkurując na zawodach BnO. Biegając w dwóch różnych klubach (Kamila – WKS Śląsk Wrocław, ja – WKS Wawel Kraków obecnie, wcześniej OSiR Góra Kalwaria) powinnyśmy być dla siebie rywalkami, ale w naszym przypadku zawsze była to współpraca i dobra zabawa. W GEZnO uczestniczę już ósmy rok z rzędu. Z Kamilą biegam od 3 lat, wcześniej miałam cztery różne kompanki i z każdą mile wspominam przemierzone kilometry, jednak z przyjaciółką jest o wiele łatwiej. Nasze różne charaktery, wspólne zrozumienie i podobna nawigacja sprawiają, że potrafimy przebiec bez słów większość trasy. Ja należę do tych narwanych i napierających pod górę nawigatorów, Kamila mnie stopuje, kontroluję mapę i dba o dobre poczucie humoru na trasie, stąd nasza nazwa teamu „Harde Dziołchy” Ja – Harda, ona – Dziołcha (śmiech).

Czy GEZnO rzeczywiście jest dla orientalistów ekstremalnym biegiem, jak wskazuje nazwa? – Na biegach na orientację pojawiam się tylko na kilku zawodach w ciągu roku – stwierdziła Gosia – więc ciężko wypowiadać mi się za cały ogół pasjonatów „zielonego sportu”. Na co dzień trenuję w górzystym terenie, startuję w dłuższych biegach górskich, więc dla mnie nie jest to ekstremalny bieg. W tym roku trasy były wyjątkowo ciężkie fizycznie, ale też trudne nawigacyjnie. Dzięki temu zespoły mające w składzie biegacza na orientację miały dużą przewagę nad konkurencją. Dla normalnego orientalisty DYSTANS podczas GEZnO na pewno jest wyzwaniem. Organizm musi być przygotowany na tak długi wysiłek i szybką regenerację na drugi etap.

* * * * *

Częstochowa, 11 listopada, 19:00. Wieczorem w święto ruch nie jest duży, więc w drodze do domu przejeżdżamy bez utrudnień. Wspominamy ostatnie dwa dni. Miało być wypoczynkowe zwiedzanie, a wyszedł niezły umęcz. Mieliśmy kilka różnic zdań co do nawigacyjnych wariantów, ale zawsze udawało się wypracować kompromis. Mieszanka moich ułańskich szarż na przełaj z rozsądkiem Jarka wyszła nam na dobre. – Kilka razy można było pobiec lepiej, ale w sumie zrobiliśmy, co w naszej mocy – stwierdza mój partner. – No tak, biegowo obaj jesteśmy w niezłej formie – odpowiadam – w końcu trenujesz do Hardej Suki, a ja też coś ostatnio biegałem. A jeśli chodzi o nawigację, to przebłyski inteligencji też nam się zdarzały.

Kamil Weinberg


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce