Przez górę wisielców. "Pani Mogiła" Ambasadorki

 

Przez górę wisielców. "Pani Mogiła" Ambasadorki


Opublikowane w wt., 09/04/2019 - 09:03

W minioną niedzielę, 7 kwietnia 2019 r. w Beskidzie Wyspowym odbył się bieg górski, zaliczany do cyklu imprez organizowanych przez Dobczycki Klub Biegacza pod marką X Run. Bieg miał uroczą nazwę - Pani Mogiła. Mieliśmy pobiec na dystansie 32 km, ale w ostatniej chwili czekała nas korekta trasy ze względu na liczne wiatrołomy. Ostatecznie wyszło około 31 km, więc na szczęście dużej straty nie było.

Relacja Magdaleny Wilk, Ambasadorki Festiwalu Biegów

Wystartowaliśmy z limanowskiego Jurkowa i... Pani Mogiła szybko dała o sobie znać. Czekała nas prawie 7-kilometrowa wspinaczka na Mogielicę, najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego, z poziomu 510 m. n.p.m. do 1171 m. n.p.m. Według ludowych przekazów zwożono tam ciała samobójców i ludzi zmarłych w nietypowy sposób.

Przed samą Mogielicą uraczyła nas widokami Polana Wyśnikówka, skąd można dostrzec Gorce i Babią Górę, a podobno nawet Tatry.

Przedzierając się wąską ścieżką pomiędzy wiatrołomami dotarliśmy na szczyt. Od 2008 r. stoi na nim wieża widokowa, dzięki czemu Mogielnica jeszcze wielokrotnie podczas biegu służyła nam, widoczna z daleka, za punkt orientacyjny. Wyszłam z założenia, że nie po to biorę udział w biegu, żeby nie wdrapać się na samą górę, kilka minut więcej nie robiło dla mnie różnicy, a było warto przy tak pięknej pogodzie, jaka towarzyszyła całej imprezie.

Zbieg przez Polanę Stumorgową, prosto do pierwszego punktu regeneracyjnego, porządnie rozgrzał „czwórki”. Za nim, zataczając duży łuk, wbiegliśmy na Krzystonów (1012 m. n.p.m., 12. km trasy) i dalej do następnego punktu regeneracyjnego na 14. km. Za nim czekało nas ostatnie poważne podejście na Kutrzycę (1050 m. n.p.m., 17 km. trasy), które ostatecznie dało w kość. Nie pomagała już nawet świadomość, że najgorsze już za nami i że już za około 5 km powinien czekać ostatni, trzeci, a zarazem będący pierwszym, punkt. Nogi umarły.

Do tamtego momentu długie odcinki pokonywaliśmy po roztapiającym się śniegu i przeskakując przez mniej lub bardziej wartkie strumyczki, ale jeszcze to, co czekało nas na ostatnim kilometrze przed trzecim punktem regeneracyjnym, przeszło oczekiwania. Błoto, błoto i jeszcze raz błoto. Od razu przybyło po dodatkowym kilogramie mazi przyczepionej do butów. Myślę, że na tym odcinku Pani Mogiła spokojnie mogłaby konkurować z bieszczadzką Łemkowyną…

Po wytoczeniu się z tego kisielu na trzeci punkt mieliśmy przed sobą około 5-kilometrowy, spokojny i szeroki zbieg z powrotem pod Mogielicę utwardzoną drogą wysypaną luźnym kamieniami, które niestety raz po raz boleśnie trafiały w kostki, więc większej, nazwijmy to, prędkości, niezależnie od powłóczenia zmęczonymi nogami, już i tak nie mogłam rozwinąć.

Końcowe 2 km to był już znany nam z podejścia stromy szlak na Mogielnicę przez Wyśnikówkę. Sama nie wiem, czy lepiej się nim było wspinać, czy zbiegać. Jeszcze chwila i byliśmy w Jurkowie, z wybiegu z lasu czekało nas jeszcze około 700 metrów chodnikiem przez wieś i meta!

Choć zdecydowanie zamykałam stawkę - zwalę to na czas „stracony” na podziwianie widoczków i robienie zdjęć - z daleka słyszałam okrzyki kibiców przy mecie, za które serdecznie, serdecznie dziękuję! Wówczas przedziały czasowe między biegaczami sięgały i kilku minut, więc tym bardziej jestem wdzięczna za wytrwałość!

Bieg ukończyły 193 osoby i mam wrażenie, że nie byli to przypadkowi, niedzielni biegacze. Wygrał Tomasz Skupień z Muay Running Team (2:40:32), a wśród kobiet – Natalia Florek z Team Mountain Fuel Polska (3:24:59).

Uwielbiam takie kameralne biegi, gdzie po pierwszych 10 km stawka rozciąga się na tyle, że przez resztę trasy biegnie się już praktycznie samemu. Choć z pewną obawą patrzyłam, czy zmieszczę się w limicie, nie sposób było nie napawać się wiosną budzącą się w Beskidach. Jak to mówią, zapłaciłam za 6 godzin, to będę biec 6 godzin!

Bieg był bardzo poprawnie zorganizowany, choć „obfitość” punktów regeneracyjnych nie budziła entuzjazmu (woda, cola, banany, żelki, ciastka), to pierwszy raz widziałam „rege” przed startem – z kawką, herbatą i chlebem ze smalcem i ogóreczkiem. Bardzo spodobał mi się też pomysł z mapą trasy po drugiej stronie numeru startowego.

Trasa świetnie oznaczona, gęsto upstrzona taśmami, z wyraźnie zaznaczonymi zmianami kierunku biegu. Wolontariusze na trasie witali nas z uśmiechem, pomocni i skorzy do rozmów, co trochę demobilizowało do dalszego biegu.

Miło jest brać udział w imprezie, którą dla biegaczy robią biegacze!

Magdalena Wilk, Ambasadorka Festiwalu Biegów


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce