Rzeźniczek w Cisnej ? relacja Ambasadora Festiwalu Biegowego

 

Rzeźniczek w Cisnej ? relacja Ambasadora Festiwalu Biegowego


Opublikowane w pon., 10/06/2013 - 08:32

?Gdy emocje już opadną jak po wielkiej bitwie kurz? przychodzi pora na podsumowanie i refleksję. Tym razem z biegu Rzeźniczka, w którym miałem okazję wziąć udział.

Do Cisnej pojechałem w piątek, podróż samochodem z Warszawy zajęła mi około 8 godzin wliczając w to postoje i dwukrotne zmylenie drogi.  Pogoda dobra do 20 stopni Celsjusza, ale rano padało, więc ścieżki w górach i na trasie będą śliskie. Wybrałem bieg Rzeźniczka, który rozgrywany jest w cieniu swojego wielkiego i kultowego starszego brata Rzeźnika, a nie ? jak się powszechnie sądzi ? ze względu na Dzień Dziecka przypadający właśnie w dniu biegu. Świadomy swoich słabości i ułomności zdecydowałem się na bieg krótszy, z którym nie powinienem mieć większych problemów, a jednocześnie pozwoli mi realnie ocenić swoje możliwości. No cóż, rozsądek jest przywilejem wieku.

Sprawnie, wraz z licznym gronem znajomych zarejestrowaliśmy się i odebraliśmy pakiety startowe. W międzyczasie cały czas wracali dowożeni z mety w Ustrzykach Górnych prawdziwi Rzeźnicy. Po twarzach było widać, że są potwornie zmęczeni ale i szczęśliwi. Tego właściwie się spodziewałem.

Biuro zawodów usytuowane na Orliku dawało dużo miejsca i swobody więc można było spokojnie poszukać znajomych i pogadać. Późnym popołudniem zebraliśmy się poszukać jakiejś kwatery i dużym fartem znaleźliśmy surowo urządzony pokój 200 m od biura zawodów. Musieliśmy nawet przekonywać gospodarza, żeby nam go wynajął,  bo twierdził, że nie nadaje się dla turystów ze stolicy.

Następnego dnia w sobotę pobudka o 6:00, lekkie śniadanko i truchtem biegniemy na stadion Orlika, skąd o 8:00 zabierze nas kolejka wąskotorowa na start w Balnicy. Pogoda dobra, około 15 stopni Celsjusza, pochmurno i parno, ale bez deszczu. Ubrałem się w t-shirt i kurtkę wiatrową oraz krótkie szorty. Na nogach mam zwykłe starówki asfaltowe.

Do Balnicy dojechaliśmy w godzinę rozgrzewani przez bębny  Wiewiórki na Drzewie i jednocześnie smagani chłodnymi podmuchami porannego wiatru.

Na stacji w Balnicy organizatorzy sprawdzili obecność i żeby niepotrzebnie nie mitrężyć czasu szybko nas wystartowali przy pomocy pistoletu startowego. Ogółem w Rzeźniczku wystartowało około 140 osób.

Początkowo trasa biegła zboczem w dół, by po chwili zacząć się wznosić. Już na pierwszym podbiegu stawka uczestników mocno się rozciągnęła, więc można było swobodnie biec. Trasa prowadziła przez wilgotny mieszany las, ścieżki były mokre, grząskie i śliskie. Stąd od razu zjechałem na pupie, dzięki czemu nabrałem wyglądu rasowego rzeźnika.

Trasa cały czas wznosi się i opada, płaskich odcinków właściwie nie ma poza krótkimi chwilami, gdy trasa prowadzi grzbietem lub przełęczą. Na łagodnych podbiegach biegnę, ale staram się nie forsować, raczej oszczędzam siły, ostrzejsze odcinki od rzazu odpuszczam, żeby niepotrzebnie się nie wypalać. Na zbiegach, jeśli są niezbyt strome i gładkie puszczam nogi swobodnie, na stromych i kamienistych staram się hamować w obawie przed kontuzją czy skręceniem nogi.

Generalnie zbiegi są bardzo trudne ze względu na znaczny spadek, grząski i śliski grunt oraz wystające kamienie i korzenie. Bardzo rzadko wybiegamy na otwartą przestrzeń, gdzie możemy podziwiać piękne połoniny.

Po 5 km stawka znacznie się rozciągnęła, biegniemy w grupie 3-5 osób, która co pewien czas zmienia skład nie widząc poza tym innych biegaczy. Na punkcie kontrolnym na 15 km na Przełęczy nad Roztokami uzupełniamy napoje, można też zrobić zdjęcia. Jestem tak skoncentrowany na biegu, że porywam kubek z napojem ze stolika i biegnę dalej, jak na maratonie nie widzę znajomych i kibiców. Oczywiście kubek nie ląduje w trawie tylko w kieszeni kurtki.

Od tego momentu kończą się żarty i zaczyna solidny podbieg, a raczej podejście na szczyt Okrąglika, czuję, że kijki były by w tym momencie bardzo pomocne, wyraźnie brak mi mocy w kolanach,  pomagam sobie odpychając się rękami od kolan, to trochę ułatwia podejście.

Po raz pierwszy zaczynam czuć mięśnie nóg nad kolanami i pośladki.

Podejście cały czas nieco zębate, czyli raz w górę raz w dół. Po osiągnięciu szczytu nieco się zasapałem, ale nie odpuszczam. Zmieniamy teraz szlak z niebieskiego na czerwony. To właściwie jedyne miejsce, gdzie można zmylić drogę, na szczęście ktoś stał na górze i kierował zmęczonych zawodników we właściwym kierunku.

Od tego momentu zaczyna się zbieg, również na zasadzie zębów piły raz w dół raz w górę. Zbiegi zaczynają być naprawdę nieprzyjemne, strome, błotniste i śliskie z kamieniami i korzeniami. Na dłuższym zbiegu już przed samą Cisną na 24km już nie czuję kolan, nie mam właściwie siły hamować na zbiegu. Hamuję na grubszych drzewach opierając się o nie i odpoczywając po kilka sekund. W końcu przez las dobiega do mnie wrzawa mety, to znak, że już naprawdę niedaleko, jeszcze tylko przejście przez strumień i stromy podbieg na przeciwległy stok strumienia i nasyp kolejki wąskotorowej.

Mostkiem dobiegam do Orlika i trasą oznaczoną żółtymi taśmami biegnę do finiszu. Stwierdzam, że na płaskim mogę biec bez żadnego wysiłku, zmęczone są tylko mięśnie, które nie są właściwie przyzwyczajone do górskich biegów. Jeszcze finisz, medal i już koniec, zegarek pokazuje 25,5 km. Pełne zadowolenie i powitanie ze znajomymi. Ściągam Camelbag?a, z którego prawie nie korzystałem i  odpoczywam na trawie. Czas 3:51:23 jak na maratonie , zmęczenie też bym porównał do maratońskiego, z tym że mięśnie są  zmęczone wybiórczo. Bez problemu mogę biec po płaskim, na stoku czy na schodach czuję inne mięśnie.

Pomału wracamy na kwaterę, po drodze żywo wymieniając wrażenia i uwagi. Na wszystkich Rzeźniczek zrobił niesamowite wrażenie i każdy robi odniesienia do Rzeźnika. Skończy się na pewno w przyszłym roku na Rzeźniku.

Wieczorem zabawa przy grillu, ja jestem nieco sztywny, nie mogę wypić tyle co inni, jutro czeka mnie ciężki powrót samochodem, to koniec długiego weekendu.

Podsumowując cały wyjazd, muszę podkreślić wspaniałą atmosferę i klimat imprezy, niesamowite wrażenia i niespotykane gdzie indziej doznania.

Pozostaje oczywiście niedosyt, że to nie był prawdziwy Rzeźnik. To tak, jak biec 10km po trasie maratonu, ale generalnie nie porywam się z motyką na słońce, znam swoje miejsce w szeregu i obiecuję, że w przyszłym roku będzie lepiej!

A więc do zobaczenia za rok.

Jan Natowski ? Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce