Rzeźnik Ultra z perspektywy drugiego miejsca: "Śmietana z cukrem", "Kogut z szyją na pieńku"...

 

Rzeźnik Ultra z perspektywy drugiego miejsca: "Śmietana z cukrem", "Kogut z szyją na pieńku"...


Opublikowane w wt., 02/06/2015 - 23:31

Utrata prowadzenia

Do Doliny Wetliny położonej około setnego kilometra udaje mi się utrzymać prowadzenie. Zbiegłem do niej nawet szybko, dlatego jestem niemile zdziwiony, gdy wychodząc z punktu widzę zbliżającego się Grzegorza. Widać też musiał przełamać kryzys i też przyśpieszył.

Chęć do walki mam, o bolącej stopie prawie zapomniałem, mięśnie nie bolą tylko z problemem żołądkowym nie mogę sobie poradzić. Na punkcie była smaczna pomidorówka; tak smaczna, że aż się zapomniałem i chyba przesadziłem z ilością. Objadłem się przesadnie. Potem, gdy trzeba było przebiec kilka kilometrów asfaltem nie dałem rady. Coś mnie kłuło w lewym boku. Wątroba, jelita, nie wiem. W każdym razie próby podbiegania kończyły się fiaskiem.

Nie mogąc biec, szedłem. Na tym etapie, gdzieś około 105. kilometra, gdy zatrzymałem się na podejściu pod pierwszą z trzech ostatnich gór Grzegorz Uramek w końcu mnie wyprzedził. Pomyślałem wtedy, że konkurent mądrze rozgrywa tą partię. Nie próbuje się ścigać na 40 kilometrze 100-kilometrowego wyścigu, po prostu robi swoje. Wedle planu, nie oglądając się na innych. Jest konsekwentny.

Do następnego punktu w Dołżycy Grzegorz wyrobił sobie już 20 minut przewagi. Traciłem nadzieję, że go dogonię, bo kryzys żołądkowy ciągle nie ustępował. Ciągle więcej szedłem, niż biegłem. Do tego czarny szlak, na który weszliśmy był miejscami bardzo trudny technicznie i nieprzyjemny. Bywało, że biegłem korytem czegoś, co wyglądało jak niewielki potok pełen luźnych, ostrych kamieni, spływającego błota, i zwalonych gałęzi. Trudno tu było sprawnie iść o bieganiu nie wspominając.

Nie zamierzałem się jednak poddawać, teraz już chciałem walczyć do końca. Mobilizowali mnie spotkani po drodze kibice. Magda Łączak zagrzewała do wysiłku, ratowała swoim żelem energetycznym. Jakiś życzliwy, miejscowy biegacz dał mi nawet piwo w puszce. Wziąłem. Byłem już tak przesłodzony, że podchodząc w ciągle prażącym słońcu pod górę z przyjemnością wypiłem coś gorzkiego i chłodnego. Nie wiem czy pomogło, ale już tylu specyfików próbowałem na tej trasie „od czasów śmietany”, tyle pomieszałem w żołądku, że niewiele się przejmowałem, czy mi piwo zaszkodzi czy nie.

Walka do końca

Przedostatnią dosyć stromą górę jakoś złoiłem i zbiegłem do Jabłonek. To ostatni punkt kontrolny przed metą położony na 118. kilometrze. Do mety jeszcze ze dwadzieścia. Grzegorz podobno uciekł mi jeszcze bardziej, ale nad trzecim zawodnikiem, którym był Piotr Sawicki miałem pół godziny przewagi. Niby bezpiecznie, ale wiedziałem, że Piotr może mnie dojść. Jest ode mnie dużo szybszy na ulicy. Przede mą było kilka kilometrów łagodnego szutru pod górę, potem fragment po łąkach, skrajem lasu. Gdy brnąłem przez wysokie trawy dotarło do mnie, że to przecież idealne siedlisko kleszczy. Ciekawe ile złapię po drodze? Po powrocie do domu okazało się, że nie było tak źle. Złapałem na sobie jednego jeszcze łażącego. Wyrwałem trzy, które już zdążyły się wbić.

Ostatnie podejście czarnym szlakiem dochodzącym do czerwonego było łagodne i szczęśliwie niebyt męczące. Do tego popołudniowe słońce nie smażyło tak, jak jeszcze kilka godzin wcześniej. W miarę sprawnie doszedłem do grzbietu porośniętych lasem wzgórz i skręciłem w czerwony szlak. Teraz już głównie płasko i z górki. Bez większych podejść. To napawało optymizmem. Pesymizm budził natomiast znak turystyczny, ujrzany na szlaku: „Cisna 3,5 h”. Kurka, jeszcze daleko.

Szczęśliwie odzyskiwałem siły. Żołądek zaczął coraz lepiej pracować, znowu biegałem po płaskim, podbiegałem niewielkie pagórki. Ciągle byłem drugi a to był ostatni etap. Bałem się, że mnie Piotr dojdzie i za każdym razem, gdy z za pleców słyszałem odległy trzask gałązki od razu mimowolnie przyśpieszałem.

Byłem już nie dalej niż 4-5 kilometrów przed metą, może kilometr przed zbiegiem do Cisnej, gdy popełniłem błąd. Czerwony szlak prowadzący dosyć szeroką wygodną drogą dochodził do dwóch dróg używanych chyba do ścinki drzewa. Patrzę w lewo, nie ma oznaczeń szlaku. To zbiegłem po stromym zboczu w prawo. Sto metrów niżej nadal nie widziałem oznaczeń szlaku. Zatrzymałem się zacząłem zastanawiać. Zgubiłem się? W takim momencie? Pięć kilometrów przed końcem 140-kilometrowego wyścigu!? Co za pech! A może jestem na szlaku tylko oznaczenia były na tych drzewach przy drodze, które niedawno ścięto?

Zdecydowałem jednak wgramolić się z powrotem na górę. Byłem zły, podłamany, pełen czarnych myśli. Czy wyprzedził mnie tylko Piotr czy może cały „tramwaj” zawodników? Ale kaszanka, tak stracić wysoką pozycję. Dochodzę zasapany na szczyt w momencie, gdy akurat dobiega Piotrek. Pokazuje mi, że trzeba tu było pobiec prosto, nigdzie nie skręcać. Rzeczywiście, są oznaczenia szlaku. W zmęczeniowym amoku ich nie zauważyłem.

Dalej lecimy już razem. Nie ścigamy się, wręcz przeciwnie. Piotr, człowiek wyjątkowo szlachetny mówi, że on mnie chętnie przepuści bym wbiegł na metę przede nim. Ja z kolei mówię mu, że nie jest mi nic winien, za to, że na niego w nocy czekałem. Niech biegnie szybciej, jeśli ma siłę. Mam świadomość, że w tym momencie, gdyby doszło do ścigania byłby przede mną. W terenie na zbiegu jakoś bym się pewnie wybronił, ale końcówka to ze 2 kilometry łagodnego zbiegu po asfalcie. Tu Piotr szybszy i uzbrojony w buty Hoka z pewnością by mi uciekł. Ostatecznie uzgadniamy, że wbiegamy na metę razem. Zaczęliśmy razem to i skończymy razem.

Tak też się dzieje. Kończymy wyścig z czasem 20 godzin i 45 minut. Ja oficjalnie jestem drugi, Piotr trzeci, ale ta kolejność to tylko przypadek, kwestia ułamka sekundy. Nie ma żadnego znaczenia. Pierwszy przybiegł Grzegorz Uramek z czasem 20:01:47. Czwartym zawodnikiem na mecie był Mariusz Piekielny. Uzyskał czas 21:09:36. W sumie spośród 248 zawodników cały dystans w limicie 24 godzin pokonało 16 biegaczy. Jeden ukończył całość, ale po limicie. Wśród tych, którzy zmieścili się w 24 godzinach była jedna kobieta, Anna Arseniuk z Torunia. Ta szczupła, drobna dziewczyna słusznie dostała na zakończeniu największe brawa.

Uzupełniona informacja, do której odsyła strona organizatora podaje, że trasa liczyła 141,3 km i 6375 metrów podejść.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce