Smak śniegu i krwi – Zimowy RMG Hardcore w Ełku [ZDJĘCIA]

 

Smak śniegu i krwi – Zimowy RMG Hardcore w Ełku [ZDJĘCIA]


Opublikowane w ndz., 25/02/2018 - 08:43

Ełk, 24 lutego, 6:00

– Ale śniegu nawaliło – oznajmia Konrad po wyjrzeniu za okno. – Eee nie ściemniaj – niedowierzam. Wczoraj cały dzień świeciło słońce. Wiedzieliśmy, że będzie mróz, ale przynajmniej się cieszyliśmy na suchą trasę i dobre tarcie na przeszkodach. Wstaję i też wyglądam. Konrad nie ściemniał.

Las pod Ełkiem, 24 lutego, 10:15

Nie planowałem zrzucać trylinki z pleców ani się z nią zatrzymywać z wyjątkiem miejsc, gdzie trzeba ją przepchnąć pod ściankami albo zasiekami. Na nierównym gruncie jednak zsuwa mi się z pleców i turla na lód jeziora. I tak dobrze, że sam się utrzymałem w pionie i niczego mi nie przygniotła. Później się dowiem, że kumpel z elity przewrócił się razem z nią i zmiażdżyła mu palca, a innemu spadła na palucha od stopy, na szczęście nie całym ciężarem.

Tracę rachubę, ile czasu zasuwamy z tymi 35-kilowymi betonowymi klocami. Pętla wokół jeziora ma kilometr długości. Tego jeszcze na Runmageddonie nie było. Na samym jej początku było zanurzenie w przeręblu do kolan. W -12 stopniach buty i nogawki momentalnie zesztywniały. Słychać głuche dudnienie, jakby ktoś grał na tam-tamie. Okazuje się, że to zawodnicy zrzucają trylinki na lód przed wspomnianymi ściankami i zasiekami.

Po zrobieniu zdjęć męskiej i damskiej elity, wstartowałem w fali o 9:00. Po serii głebokich wilczych dołów i kilku innych przeszkodach wbiegliśmy w las, gdzie też się zdarzały zasieki i różnego rodzaju ścianki. Duża część trasy była poprowadzona chaszczami – typowy Krzakmageddon. Zakrwawione twarze od zderzeń z gałęziami nie należały do rzadkości. Mi na pierwszą krew przyszło jeszcze poczekać. I nie trafiła mi się ze strony gałęzi.

Ale na razie przeczołgałem trylinkę pod zasiekami, ostatni raz biorę ją na garb, zaciskam zęby i ruszam na końcowy odcinek pętli. Ostatnia górka i z ulgą zrzucam ją na kupę. – Przywiązałem się do niej, mogę ją zabrać dalej? – rzucam do wolontariuszki.

Za chwilę bufet. To dopiero jedna trzecia trasy. Doganiam znajomych z wcześniejszej fali. To jednemu z nich trylinka spadła na dużego palucha stopy. Dwa kubki gorącej herbaty, dużo czekolady i lecimy. To znaczy lecimy na ile się da, bo cisnąc z trylinką naciągnąłem sobie coś w plecach i nie mogę zaczerpnąć pełnego oddechu. Do tego znowu nie mogę rozgrzać łap. Dopiero kiedy dogania mnie szybka grupka z następnej fali, łapię ich tempo i się rozgrzewam. Małpi gaj na oponach przechodzę na rękach bez najmniejszego kłopotu.

Dwa razy po dwie wysokie belki między drzwewami, jedna nad drugą. Trzeba przejść górą. Przewijam się bez problemu, ale schodząc ślizgam się nogami po dolnej, oblodzonej belce. Zawisam na rękach, próbuję zejść jeszcze raz i tym razem spadam na glebę całym ciężarem na bok. Akurat ten bardziej bolący po trylince.

To nie koniec przygód. Belka z oponami, do przewinięcia się górą. Próbuję się kilka razy wybić z ziemi, bez skutku. Współzawodnicy proponują pomoc, ale ambitnie odmawiam. Jeszcze jedna próba. Wybicie jest skuteczne, ale nie udaje mi się przerzucić nogi. Lecę szczupakiem na drugą stronę, ryjem prosto na glebę.

Aż się dziwię, że po takim uderzeniu nic nie czuję. Dopiero na następnych zasiekach wolontariusz mi mówi, że mocno krwawię z nasady nosa. Przykładam śnieg. Nie ma otwartego złamania, więc można dalej napierać. Małpi gaj na drążkach przechodzę z zakrwawioną gębą, ku radości Igora „ADHD” Kohutnickiego, który trzaska mi kilka efektownych zbliżeń.

No i znowu moje ulubione chaszczowanie, z kilkoma lodowymi odcinkami specjalnymi, gdzie łatwo stłuc tyłek. Czołganie, porodówka, jeszcze raz czołganie. Taka specyfika Hardcora, gdzie musi być dużo bezdroży. Wolontariusz pogania nas na przejeździe kolejowym, byśmy zdążyli przed trąbiącym z niedaleka pociągiem. Za torami teren nie pozwala szybko, ani praktycznie w ogóle biec, przez wertepy i leżące gęsto gałęzie.

Co chwilę przykładam do nosa śnieg. Szybko się topi i razem z krwią spływa mi do ust. Wolontariusze na przeszkodach i na drugim bufecie wyglądają na dość wystraszonych na mój widok. Znowu herbata, kilka kostek czekolady i napieramy, bo to już niedaleko.

Rzut telefonem wchodzi w ostatniej próbie, za trzecim razem. Już słychać odgłosy Ełku, ale przyjdzie nam jeszcze zakręcić kilka zawijasów po lesie. Czuję, że trochę ze mnie schodzi powietrze. Również w dosłownym sensie, bo poobijane ciało coraz bardziej boli i coraz trudniej wziąć pełny oddech.

Znowu różne ścianki, góry usypanego piachu i wpadamy na osiedle z miasteczkiem zawodów. Na śniegu i niektórych przeszkodach zjechany bieżnik w moich butach się ślizgał, ale nabiegową ściankę z zadziwiającą łatwością pokonuję odciągiem po krawędzi. Pole Dance też wchodzi gładko jak nigdy dotąd, zwykłe budowlane rękawice trzymają się śliskich rur jak przyklejone.

Następny jest znany z któregoś z wcześniejszych RMG Koszmar Himalaisty, czyli sekwencja trzech coraz wyższych ścianek. Tym razem w wersji zmodyfikowanej. Zwykła, trzymetrowa i Komandos. Trzymetrową przełażę bez pomocy używając zastrzału. – Kozacka technika! – zbieram komplement od wolontariusza. Na ściankach pomagam kilku osobom. Zejściowe liny na Komandosie są pokryte śliskim lodem. Łapy znowu coraz bardziej zmarznięte.

Uchwyty walizek do spaceru farmera jeszcze bardziej je wychładzają, ale ze Strażakiem nigdy nie mam problemu i się z nim nawzajem lubimy. Równoważnię przechodzimy we dwójkę z wzajemną pomocą z jednym współzawodnikiem. Co z tego, jak jest jeszcze Lodowa...

– Auuuu, mój nabiał! – krzyczę, dochodząc do krawędzi przerębla, dorzucając kilka niecenzuralnych słów. – To najczęstsze, co tu słyszymy – odpowiada wolontariusz. Niestety na wyjściu moczę rękawice. Ręce mi od razu zamarzają i prawie tracę czucie w palcach. Całe spodnie i dół koszulki też się robią sztywne od lodu.

Dogania mnie znajomy Tomek. Ten to lubi kontrasty, prawie prosto z lodowatego Ełku leci na gorącą Saharę. Do ostatnich przeszkód dobiegamy razem. „Nowego X-mana”, czyli dwustronną listwę – oczywiście oblodzoną – przechodzę na zmarzniętych łapach, spadając może 20 centymetrów przed końcem. Wolontariusz zalicza mi przeszkodę. Idę dalej, ale potem trochę będę miał moralnego kaca. Na Multirigu pod koniec bujanych kółek zimne palce mi się rozginają i przytulam pierwszą i jedyną dziś serię karniaków. Szkoda, że w Lodowej nie zadbałem o suchość rękawiczek....

Ścianka i liny na Hope to Rope nawet nie są śliskie. Podwójny skok przez ogień i meta, czas 4:10:24. Nawet nie czuję się specjalnie wyjechany. Krew już zdążyła zaschnąć. Czas na ciepły prysznic i saunę – tym razem ośrodek z biurem zawodów oferuje takie atrakcje. Zjazd energetyczny przyjdzie za jakieś dwie godziny, razem z bólem poobijanego ciała.

Kondycyjnie i sprawnościowo chyba nie jest źle. Test przed majowym RMG Ultra mogę uznać za zaliczony. A że trochę dostałem łomot, to takie prawo Hardcora.

W RMG Hardcore wystartowało 453 zawodników. W serii Elite najszybsi byli: Witalij Sawanowicz z Biaorusi (2:19:20), Mateusz Jeliński z xRunners (2:32:07) i Jakub Wypukoł z Socios Silesia (2:34:45). Żadnej z kobiet nie udało się pokonać wszystkich przeszkód i obronić opaski elity. W klasyfikacji drużynowej pierwsze trzy miejsca przyznano ekipom xRunners, Koniuchy OCR i Dziady OCR, w których po trzech zawodników doniosło opaski do mety. Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

W niedzielę 25 lutego RMG Rekrut, będący inauguracyjnym biegiem Ligi OCR.

Kamil Weinberg

fot. Kamil Weinberg / Igor Kohutnicki ADHD Foto Runmageddon


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce