Szakale listy piszą. Z Wietnamu [ZDJĘCIA]

 

Szakale listy piszą. Z Wietnamu [ZDJĘCIA]


Opublikowane w pon., 14/08/2017 - 10:08

Niedawno opublikowaliśmy relację z maratonu w Wietnamie, w której uczestniczył Szymon Drab – Ambasador Festiwalu Biegów. Jednak maraton nie był jedynym celem, a częścią blisko dwutygodniowej ekspedycji pod nazwą: Accenture Vietnam Marathon Expedition 2017. Zapraszamy do zapoznania się z relacją (Listami) Szakali z poszczególnych etapów wyprawy:

Listy z podróży po Wietnamie – 1

Pierwsze na stół wjechały żaby. Na ostro. Chrupiące. Soczyste. Nóżki i fragmenty tułowia z silnie spieczoną skórką. Do tego kawałki jakieś ryby-nie-ryby, gumiastej, delikatnej, bez morskiego posmaku.

Potem talerz kaczych języków, znów przyrządzone na ostro. To raczej potrawa do posmakowania, a nie do zaspokajania głodu, gdyż kacze ozorki są niewielkie, na dodatek w środku mają chrząstkę twardą jak kostka. Ale przecież w języku nie ma kości, nawet kaczym, prawda? Kolejny półmisek-niespodzianka. Co to jest? Kawałek, który przypadł Jackowi rozwiał nasze wątpliwości. „Miałem tułów, z małą klatką piersiową i z łapkami, uciętymi na wysokości łokci”. Wszystko jasne. Mimo kłopotów z dogadaniem się z kelnerem udało się nam zamówić myszy. Pieczone. Na słodko. Ale nasze koty będą nam zazdrościć.

Tak wyglądała pierwsza kolacja Szakali na wietnamskiej ziemi. Żabami i myszkami powitało nas miasto Ho Chi Minh, największa metropolia na południu kraju trójkątnych kapeluszy. Następnego dnia zwiedzanie miasta. Jest ciepło, nawet zdecydowanie ciepło, ale to nic w porównaniu z tym, czego zaznaliśmy podczas szybkiego nocnego zwiedzania Dubaju w przerwie w podróży. To był żar w czystej postaci. A w Wietnamie tylko zwyczajny upał. Nasz spacer po mieście wiódł śladem świątyń. Zaczynamy od dwóch hinduistycznych, podziwiamy (jak można było się  spodziewać – tylko z zewnątrz) główny meczet, by dotrzeć do katolickiej katedry Notre Damme. Kościół jest oczywiście pozostałością po francuskich kolonizatorach, wzniesiono go jeszcze w XIX w. w stylu neoromańskim i nadal służy celom religijnym, gdyż część Wietnamczyków to katolicy. Katedrę też oglądamy tylko z zewnątrz, tym razem nie ze względu na nasz strój (jak w meczecie), ale z powodu remontu. Na końcu ekumenicznej wędrówki znalazły się świątynie buddyjskie, deser stanowiła Świątynia Jadeitowego Cesarza, z dziwnymi drewnianymi figurami wyłaniającymi się z półmroku i mgiełki kadzideł.

Oprócz świątyń byliśmy również w muzeum wojny, z bogatą kolekcją amerykańskiego sprzętu wojennego. Nie udało nam się ustalić, dlaczego nie jest eksponowane uzbrojenie, którym posługiwali się dzielni Wietnamczycy. Na ścianach wiele zdjęć dokumentujących amerykańskie zbrodnie wojenne, największe wrażenie robią te, które pokazują skutki użycia napalmu i innych broni chemiczno-biologicznych, w tym często stosowanego tzw. orange agent, który miał niszczyć roślinność, a wpływał również na deformacje przychodzących na świat dzieci.

Spacerując po Ho Chi Minh próbowaliśmy opanować sztukę przechodzenia przez jezdnię. Trzeba po prostu wskoczyć w rzekę motocykli i próbować nie dać się zabić. Najtrudniej jest na środku ulicy, gdy jednoślady mogą nas trafić z obu stron. Dziś nie trafiły, więc nocnym lotem ruszamy do Da Nang.

źródło: Szakale Bałut


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce