„Szklanka do połowy pełna”. Rzeźnik Ultra do 104. kilometra

 

„Szklanka do połowy pełna”. Rzeźnik Ultra do 104. kilometra


Opublikowane w śr., 03/06/2015 - 19:44

Na zakończenie kilka uwag organizacyjnych...

Szumne ogłoszenie trasy z niedostępną dla zwykłych śmiertelników pozaszlakową granicą ukraińską jako główną atrakcją zachęcającą do zapisów i jej odwołanie w ostatniej chwili to dla mnie wtopa roku. Pewne obiektywne okoliczności przyrody dałoby się przewidzieć i powinno zostać podkreślone, że taki przebieg trasy będzie W MIARĘ MOŻLIWOŚCI. Wyszło niepoważne potraktowanie uczestników, co stwierdzam przy całym ogromnym szacunku dla Mirka i jego ekipy, którzy na swoich biegach robią kawał wspaniałej organizacyjnej roboty.

Wyjątkowo ciasny limit czasowy - nie obraziłbym się za jego wydłużenie, ale tak jak mówiłem nie mam o to pretensji, warunki były takie same dla wszystkich. Organizatorzy sami przyznali, że w pierwszej edycji eksperymentowali z ustawieniem limitów, stąd ich przesunięcia na punktach i związany z tym mały bałagan. Ten element niepewności był dla mnie częścią przygody. Do poprawy na przyszły rok. Mówi się o dwóch równorzędnych metach, być może na 100 i 140 km. Się potrenuje, to się zrobi pełny dystans.

Trasa i jej oznaczenia - kto odrobił pracę domową, ten nie miał kłopotów. Poza klasycznym Rzeźnikiem nie znałem Bieszczadów, ale dokładnie rozpracowałem trasę i zapamiętałem jej przebieg. Kto tego nie zrobił, ten pewnie narzekał. Kiedy organizatorzy nie dają mapy, posiadanie własnej pomaga. Pół żartem mówię, że na ultrabiegi kupuję spodenki z kieszeniami pod rozmiar mapy. Tak, wiem że dla wielu jeśli bieg nie jest w formule na orientację, to lubią być prowadzeni jak po sznurku...

Długi nocny etap bez bufetów - to jest ultra, nie ma mientkiej gry. Na pełnym bukłaku i własnych przekąskach można to było przelecieć. Sądząc po odsiewie w Wołosatem, dużo ludzi się tam zarżnęło, próbując nadrobić przed ostrymi limitami na dalszych punktach. Nocny odcinek był pięknie oznaczony fosforyzującymi lampkami. Na dziennej części doznakowanie wątpliwych miejsc taśmami było na ogół w porządku, z wyjątkiem kilku drobnych potknięć. Wolontariusze na całej trasie byli wspaniali - ogromne podziękowania dla wszystkich!

Bluzy finiszerów, które miały być przyznawane za ukończenie przynajmniej 100 km, w uznaniu trudności biegu zostały rozdane również tym, którzy dotarli do Koliby (80 km) i Berehów (87 km). Przydziałowy żurek i piwo Rzeźnik w Cisnej smakowały wybornie. Bieg był niezwykłą przygodą. Nie czuję się jakbym „nie ukończył dystansu”, lecz „skończył setkę”. Jak z tą przysłowiową, do połowy pełną szklanką. Setka akurat doskonale się w niej mieści. To jak, wracamy za rok?

Kamil Weinberg

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce