Takie inne Bieszczady – rozmawiamy z uczestnikami Rzeźnika Ultra. W piątek danie główne

 

Takie inne Bieszczady – rozmawiamy z uczestnikami Rzeźnika Ultra. W piątek danie główne


Opublikowane w wt., 24/05/2016 - 10:07

W atmosferze organizacyjnej burzy, ale przy pięknej, słonecznej pogodzie przemknęła bieszczadzkimi ścieżkami druga edycja Rzeźnika Ultra. Tym razem nastąpiła w pewnym sensie legalizacja zeszłorocznego stanu faktycznego, a więc dwa dystanse do wyboru: 140 i 100 kilometrów. Z tą różnicą, że po zmienionej trasie, którą naprędce musieli ułożyć i oznaczyć organizatorzy. Jak sobie na niej poradzili napieracze? Rozmawiamy z niektórymi z nich, zarówno tymi ze ścisłej czołówki, jak i ze środka stawki.

Tomaszowi Komisarzowi, który wygrał koronny dystans 140 km w czasie prawie 2 godziny lepszym od zeszłorocznego najlepszego wyniku, nowa trasa się podobała – ale jak może być inaczej w przypadku zwycięzcy! Mimo całego zamieszania atmosfera była ogólnie bardzo pozytywna – podsumował Tomek.

– Może to był najtrudniejszy bieg, w jakim dotąd brałem udział, podejścia i zbiegi były wyjątkowo ciężkie, to wszystko było dla mnie chyba nawet trudniejsze od pamiętnej pierwszej Łemkowyny, ale to już kwestia osobistych upodobań, może inni wolą taki techniczny teren, ja się lepiej czuję w błocie i w zimnie – powiedział zwycięzca. W tych swoich „ulubionych” warunkach na ŁUT 150 był trzeci (2014) i drugi (2015), a teraz Rzeźnika Ultra wygrał. Co by nie mówił, po prostu jest wszechstronym wymiataczem i ma na to papiery. Najlepszy zawodnik Ultra Rzeźnika 2016 pochwalił organizatorów za dobre przygotowanie i oznakowanie trasy, jak na bardzo krótki czas, który mieli do dyspozycji.

Czternaście minut przed wyśrubowanym 24-godzinnym limitem 140-kilometrowy dystans ukończył Michał Jucha, który po raz pierwszy biegał w Bieszczadach. Jego wcześniejsze międzyczasy wskazywały na lepszy wynik, jednak jak sam przyznał, wykończyło go ostatnie podejście na Jasło. Zmierzch, trasa poza znakowanym szlakiem, potem bez żadnej ścieżki na przełaj przez zapadającą się ziemię, liście i krzaki – jeszcze na gorąco opowiadał swoje wrażenia z napierania. Po setnym kilometrze miał kryzys, za ostatnim punktem trochę odżył i walczył o zmieszczenie się w limicie. Czasem brakowało oznakowań i trzeba było zachować czujność, dwa razy zabłądziłem – zakończył łódzki ultras.

Łódż miastem napieraczy! Inny mieszkaniec tego miasta, Andrzej Klimczewski, również przebył całą trasę dłuższego dystansu, choć 38 minut po oficjalnym limicie. To jeden z najtrudniejszych moich biegów – powiedział, niemal zasypiając podczas telefonicznej rozmowy, doświadczony łódzki ultrabiegacz. Opowiadał o powalonych drzewach po drodze i czterech przeprawach w bród przez rzekę – na szczęście w ciepły dzień. Mimo spóźnienia, na mecie otrzymał koszulkę finiszera i pyszne piwo Rzeźnik z browaru Ursa Maior, jako jeden z 43 zawodników (w 24 godzinach zmieściło się 35 uczestników).

Trasa bardzo fajna, ale trudna – wypowiedział się lakonicznie Dawid Atanasow Ancew, trzeci na setce, która w rzeczywistości miała 106 km. Zapisany był na 140 km, ale zakończył bieg na krótszym dystansie, przy okazji zgodnie z regulaminem wskakując na pudło. Choć bieg go wykończył, może byłby w stanie dalej napierać, ale miał w głowie następne starty – Bieg Marduły i być może Bieg 7 Szczytów – więc rozsądek nakazał mu wcześniejsze zakończenie zmagań. Na tle innych zawodów na porównywalnych dystansach, które wcześniej ukończył (Supertrail 130 km na Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górskich, czy Bieg 7 Dolin w Krynicy) określił Ultra Rzeźnika jako trudniejszego, szczególnie z ostrymi zbiegami dającymi w kość, wymagającymi technicznych umiejętności. Być może wróci na pełny dystans, lecz raczej jeśli możliwe będzie przeprowadzenie zawodów na oryginalnej trasie z 2015 roku przez połoniny – chyba porównywalnej trudnością, lecz bardziej widokowej.

Również jako trudniejszą od krynickiego festiwalowego Biegu 7 Dolin określili trasę Rzeźnika Ultra Małgorzata Rutkowska i Maciej Korbela, którzy „na wyrost” zapisali się na 140 km, a ukończyli „tylko” setkę z hakiem. Myślałam, że poza Bieszczadzkim Parkiem Narodowym to będzie bieg po pagórkach, ale to było mylne wrażenie – powiedziała Gosia – najgorsze było błoto! Na szczęście, prócz ostatniego odcinka, trasa przebiegała w cieniu drzew...

– Na rzeźnickiej ponad setce wyszło mi mniej podejść, niż w Krynicy, ale i tak było ciężej – stwierdził Maciek – może to przez chaszcze na pozaszlakowych odcinkach. Być może ruszyłby dalej, nawet bez nadziei zmieszczenia się w limicie na 140 km, gdyby któryś współzawodnik go zmobilizował – podobno wielu napieraczy rezygnowało po 106 km, mając jeszcze teoretycznie siły, by dalej cisnąć... Może za rok znowu spróbuję, tym razem na pełny dystans – zakończył ultras z Zagłębia – szczególnie jeśli będzie stara trasa po połoninach z pięknymi widokami, których teraz brakowało!

Minimalizm bufetowy – tylko dwa ciepłe posiłki na 140 km i napoje plus żele na pozostałych punktach – w powszechnej opinii nie był zaskoczeniem, wpisując się w hardcorową otoczkę jednego z najtrudniejszych polskich ultrabiegów – zostało to powiedziane na odprawie. Podobnie było zresztą w zeszłorocznej debiutanckiej edycji Rzeźnika Ultra.

Najciekawiej jednak będzie posłuchać tych, którym dane było pobiec oba razy i bezpośrednio porównać obie trasy...

– Teraz było mniej widoków – stwierdził, zgadzając się z innymi opiniami, Maciej Szefer – ale trasa i tak była na swój sposób ładna. To były takie inne Bieszczady, leśne, wilgotne... napierało się większość czasu w lesie, dzięki czemu nie grzało nas bezpośrednio słońce. Druga połówka chyba była nawet trudniejsza od zeszłorocznej, z bardzo ostrymi podejściami i zbiegami, ale i tak skończyłem setkę ze znacznie lepszym wynikiem (poniżej 17 godzin), niż rok temu, kiedy dobiegłem już po limicie... teraz byłem po prostu lepiej przygotowany – podsumował rzeźnicki weteran Maciek.

– Trudno porównać obie trasy – powiedział Adam Prończuk, który przed rokiem na 104. kilometr w Jaworzcu dotarł po nieco ponad 20 godzinach, a tym razem metę w Smolniku osiągnął prawie godzinę szybciej. – Biorąc pod uwagę czas najlepszych i ogólną liczbę osób, które ukończyły 140 czy 100 km, to tegoroczna trasa Ultra wydaje się łatwiejsza. Z pewnością brakowało widoków z Halicza czy Caryńskiej, a duża część biegu w ciągu dnia wiodła przez buczynowe lasy. W księżycową noc z Rabiej Skały roztaczały się piękne widoki. Może, gdyby odwrócić bieg, byłoby atrakcyjniej dla oka. Z trudniejszych fragmentów, Łopiennik i Durna dały nieźle w kość. Dobrym wyborem było poprowadzenie trasy przez Jeziora Duszatyńskie i pokazanie walorów rezerwatu Zwiezło. Do tego cztery 50-metrowe przeprawy przez rzekę uatrakcyjniły truchtanie do setnego kilometra. Szacunek dla organizatorów za sprawną zmianę trasy i postawienie imprezy! – zgodził się z innymi uczestnikami Adam, który zapewne wie co mówi, gdyż rok wcześniej ukończył Bieg 7 Szczytów (240 km), BUT260, ŁUT150 i na koniec ekstremalne Piekło Czantorii.

Wnioski nasuwają się same. Organizatorzy Rzeźnika wybrnęli z zaistniałej sytuacji najlepiej, jak mogli. W międzyczasie Rzeźnik Na Raty wyruszył na oryginalną trasę czerwonym szlakiem. Co by się dalej nie działo, trzymajmy kciuki za Bieg Rzeźnika w najbliższy piątek. Będziemy na trasie i zdamy relację...

Kamil Weinberg

fot. Archiwum, facebook Bieg Rzeźnika


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce