"Triathlon najważniejszy, ale bardzo lubię biegać w górach. Kusi mnie Krynica". Michał Rajca, 3-krotny zwycięzca ZUK

 

"Triathlon najważniejszy, ale bardzo lubię biegać w górach. Kusi mnie Krynica". Michał Rajca, 3-krotny zwycięzca ZUK


Opublikowane w wt., 12/03/2019 - 23:06

Michał Rajca to triathlonista ekstremalny, zwycięzca SWISSMAN Xtreme Triathlon i uczestnik MŚ IronMan na Hawajach, ale jak co roku pokazuje Zimowy Ultramaraton Karkonoski – także znakomity biegacz górski, świetnie radzący sobie w trudnych warunkach na trasie. ZUK wygrał właśnie po raz trzeci z rzędu, tym razem na trasie znacznie skróconej (do zaledwie 21 km) z powodu ekstremalnych warunków atmosferycznych, przede wszystkim huraganowego wiatru, na grani.

ZUK 2018: dwa pogodowe światy. Rajca i Solińska ponownie najlepsi

29-letni Michał Rajca pochodzi z Głuchołaz, a mieszka we Wrocławiu. W Karkonosze nie ma więc daleko i zna te góry dobrze. A jednak… – Warunki były ekstremalne, w Karkonoszach jeszcze takich nie doświadczyłem – powiedział nam po biegu. – Nie tylko zresztą w tych górach. Mam doświadczenie w chodzeniu po górach wysokich, przeszedłem kilka lodowców, byłem na 5 tysiącach metrów na Kazbeku i Mt. Blanc, ale w tak ekstremalnych warunkach jeszcze nie było mi dane rywalizować – przyznał.

Banda szaleńców na grani Karkonoszy. ZUK ekstremalny, choć bardzo skrócony. Hattrick Michała Rajcy i Katarzyny Solińskiej

– Był bardzo silny, huraganowy wiatr, przeszywający i lodowaty, do tego marznący deszcz, który atakował nierzadko od czoła, prosto w twarz. To było niesamowite.

– Na większości trasy wiało od prawej strony, jak dostawaliśmy tym bocznym wiatrem, to trzeba było mocno balansować ciałem, żeby nie upaść albo nie dać się zepchnąć ze szlaku. Ja nie jestem najlżejszym zawodnikiem, więc jakoś sobie z tym radziłem. Kiedy jednak zmieniał się kierunek wichru, to przy wietrze czołowym musiałem po kilka metrów pokonywać na czworaka, bo kompletnie nic nie widziałem. Tak było na przykład przy Śnieżnych Kotłach – musiałem zejść do parteru, z głową w dół i kawałek „przeczworakować”, bo inaczej nie byłem w stanie: ból w oczach i na całej twarzy był nie do zniesienia.

– Najbardziej doskwierało mi to, że jako lider byłem tam sam, zdany tylko na siebie. Z tyłu ludzie zbierali się mniejsze czy większe grupki, każdy miał jakiegoś człowieka koło siebie, przed czy za sobą, wiedział, że jak się coś stanie to ma kogoś kto pomoże. Ja tak nie miałem: widoczność dookoła na 2 metry, huraganowy wiatr i marznący deszcz powodowały, że czułem się jak w huczącej pustce, to było bardzo ciekawe doznanie.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce