"Trudno będzie mnie teraz zatrzymać w drodze do Tokio!" Adam Nowicki, brązowy medalista Mistrzostw Polski w maratonie [WYWIAD]

 

"Trudno będzie mnie teraz zatrzymać w drodze do Tokio!" Adam Nowicki, brązowy medalista Mistrzostw Polski w maratonie [WYWIAD]


Opublikowane w sob., 20/04/2019 - 20:08

Adam Nowicki, niespełna 29-letni biegacz reprezentujący MKL Szczecin, jest od minionej niedzieli trzecim maratończykiem Polski. Szeregowy Nowicki (od kilku lat jest zawodowym żołnierzem) przebiegł 42,195 km w czasie 2:13:28 i zajął 7 miejsce w Orlen Warsaw Marathonie, będąc jednocześnie na mecie pod Stadionem Narodowym trzecim Polakiem. Przegrał nieznacznie z nowym mistrzem Polski Marcinem Chabowskim (2:13:10) i wicemistrzem Mariuszem Giżyńskim (2:13:25).

Z Adamem Nowickim porozmawialiśmy kilka dni po jego życiowym, jak na razie, sukcesie, gdy ochłonął już nieco z emocji...

– Przez kilka dni po maratonie w Warszawie żyłeś chyba w euforii, bo nawet nie zdążyłeś dokonać zmian w swojej wizytówce na sportowym fanpejdżu: byłeś w niej mistrzem Polski w półmaratonie i medalistą na 10 tysięcy metrów, ale nie było śladu po sukcesie w maratonie.

– Trochę byłem „zakręcony”, musiałem też nadrobić to, co zaniedbałem przez intensywne przygotowania do maratonu. Bardzo cieszę się z tego, co wywalczyłem w Warszawie. Osiągnąłem założone cele: w swoim drugim maratonie zdobyłem medal mistrzostw Polski i znacząco poprawiłem rekord życiowy, czyli wynik z ubiegłorocznego debiutu w Maratonie Warszawskim (2:17:42 - red.). To mnie motywuje do kolejnych działań i ciężkiej pracy, której celem jest minimum olimpijskie IAAF 2:11:30 i start w igrzyskach w Tokio.

– Wierzysz, że Cię na to stać?

– Teraz, po starcie w Warszawie, jak najbardziej! Trudno było realnie o tym myśleć mając życiówkę na poziomie 2:17. Ale z wynikiem 2:13 – jest to już cel zdecydowanie osiągalny, tym bardziej, że w „orlenie” biegło mi się dość swobodnie. Czułem się bardzo dobrze wydolnościowo, a tylko mięśniowo jestem jeszcze nie do końca przygotowany na takie bieganie. Ale mam spore rezerwy w treningu, wiem co poprawiać.

– Po maratonie napisałeś: „Trudno będzie mnie teraz zatrzymać w drodze do Tokio!”. Odważnie… Taki mocny się poczułeś?

– Chodziło mi głównie o to, że moje morale bardzo wzrosło, bo olimpijski cel stał się zdecydowanie bardziej realny. Byli zawodnicy, którzy świetnie biegali 10 km czy „połówkę”, a ich organizm nie pozwalał na udany maraton, bo nie wytrzymywali go energetycznie. Ja byłem ciekawy, jak zareaguje mój organizm, bo w debiucie nie czułem, żeby energetycznie działał tak jak sobie życzę. Na szczęście tegoroczny Orlen Warsaw Marathon pokazał, że jestem w stanie biegać dobrze, stać mnie przy dobrym przygotowaniu na wymarzone 2:11:30 i dlatego tak „urosłem” (uśmiech).

Kto nie wierzy, nie wygrywa. Kto nie wierzy, nie osiąga wyników. A ja w siebie wierzę! Przez lata słyszałem od różnych trenerów, że jestem zawodnikiem bez perspektyw, biegam źle technicznie, nigdy nie zrobię dobrych wyników i powinienem skończyć z bieganiem, bo nigdy nic nie osiągnę. A mnie przez te lata udaje się pokazać, że jest inaczej, chociaż NIGDY nie dostałem żadnej pomocy z Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Może nie jestem wielkim talentem, ale dzięki ciężkiej i systematycznej pracy coś jednak osiągam.

– Spróbuj porównać swój debiut na królewskim dystansie do startu w Orlen Warsaw Marathonie. Czym różniły się te dwa warszawskie biegi w Twoim wykonaniu?

– Ubiegłoroczny „pierwszy raz” na 42,2 km podczas Maratonu Warszawskiego był na pewno wielką niewiadomą. Nie miałem pojęcia, czego się spodziewać, jakiego bólu, w jaki sposób zadziałają suplementacja i odżywianie w trakcie biegu. Byłem do niego przygotowany po dość konkretnej pracy na obozie w Szklarskiej Porębie, ale co przyniesie – było tajemnicą. Na trasie zaskoczyła mnie suplementacja. Na treningach wyglądała bardzo fajnie, natomiast na ulicach Warszawy miałem kolkę, na 30 kilometrze  byłem już „trupem”, ledwie snułem się na nogach przez końcowe 12 km. Na dodatek mocno nawalił mój pacemaker, który zamiast prowadzić równo w umówionym tempie 3:10-3:12 / kilometr, raz biegł 3:04, by za chwilę zwalniać do 3:16. Nie miałem już siły, by do niego mówić, że ma zwolnić, albo że ma przyspieszyć. Miał mnie prowadzić do 25 kilometra, a już po 20 zaczął mi uciekać. Wszystkie moje plany dotyczące biegu rozjeżdżały się, nic nie szło po mojej myśli. Zostałem sam, walczyłem z kolką i żołądkiem. Na mecie, oczywiście, cieszyłem się bardzo, że ukończyłem maraton, poczułem ból królewskiego dystansu i stanąłem na podium jednego z największych polskich maratonów (Adam Nowicki zajął 3 miejsce w 40 PZU Maratonie Warszawskim - red.), czułem jednak niedosyt, przede wszystkim wynikowy, ale i dlatego, że bardzo cierpiałem.

Do Orlen Warsaw Marathonu byłem przygotowany dużo lepiej. Okres przygotowawczy w zimie był mocniejszy i dłuższy niż poprzedni latem, ale to naturalne, tak jest zawsze, miałem po prostu więcej czasu. Byłem więc na dwóch obozach: w Portugalii i wysokogórskim w Stanach Zjednoczonych, bardzo dobrze przetestowałem suplementację, przygotowałem się mentalnie. W niedzielę na trasie samopoczucie miałem bardzo dobre, odżywianie tym razem „zagrało”, pacemaker był znacznie pewniejszy niż na moim pierwszym maratonie, poprowadził nas tak jak miał to zrobić, a my z Mariuszem Giżyńskim, Jakubem Nowakiem i zawodnikiem z Uzbekistanu (Andriejem Pietrowem - red.) stanowiliśmy bardzo fajną grupę. Biegliśmy na wynik, który chciałem osiągnąć, czyli około 2:12:30-2:13:00.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce