Trzeci odlot biegacza – Nordea LCJRun [ZDJĘCIA]

 

Trzeci odlot biegacza – Nordea LCJRun [ZDJĘCIA]


Opublikowane w ndz., 15/05/2016 - 18:57

Trzeci raz biegacze zawitali w majową noc na pasie startowym łódzkiego lotniska na Lublinku. Trzeci raz ta sama niepowtarzalna atmosfera sprawiła, że wszyscy odlecieliśmy. Nordea LCJRun na dobre wszedł do kalendarza łódzkich imprez biegowych. Choć tym razem pamiątkowe koszulki, w których pobiegliśmy, nie miały motywu lotniczego krawata, to w jego kształcie był... medal, który otrzymaliśmy na mecie. W końcu biegacz w krawacie jest mniej awanturujący się!

Skąd się wzięła tajemnicza nazwa LCJRun? Dla tych, którzy nie pamiętają z poprzednich edycji, LCJ to międzynarodowe kodowe oznaczenie łódzkiego lotniska. Jak to na wszystkich lotniskach jest w zwyczaju, przed wejściem do hali odlotów przeszliśmy odprawę i kontrolę bezpieczeństwa. Na szczęście zapisałem się na bieg jako jeden z pierwszych, więc do odprawy mogłem się stawić w ostatniej grupie – między 23:00 a 23:30. Niektórzy musieli spędzić w hali nawet trzy godziny. Pierwsi będą ostatnimi – można podsumować.

W hali odlotów organizatorzy co roku raczą nas rozmaitymi atrakcjami. Niektóre się powtarzają – oprócz wody mineralnej i kawy, zaserwowano nam tradycyjnie pokaz biegowych filmów. Tym razem było mi dane zrelaksować się, oglądając film z Biegu Rzeźnika – i jednocześnie zacząć mentalne przygotowanie na to, co mnie czeka już za dwa tygodnie. Ci, którzy chcieli wcześniej rozpocząć rozgrzewkę, mogli skorzystać z nowości i pograć w ping-ponga. Spragnieni rozrywek umysłowych układali puzzle i grali w scrabble. Może i właściwie wybrali sposób rozgrzania się, bo podobno biega się przede wszystkim głową...

Kilka minut przed północą zaczynają nas wypuszczać na płytę lotniska. Dwadzieścia minut to trochę mało, by się rozruszać przed szybką piątką. Im krótszy dystans, tym dłuższa rozgrzewka – mówi stare przysłowie pszcz... tzn. biegaczy. Procedury procedurami, ale powtarzam apel do organizatorów, dograjcie to jakoś lepiej!

718 biegaczy na płycie. Wspólne zdjęcie przy samolocie. Ćwiczenia w rytm dynamicznej muzyki prowadzone m.in. przez naszego dwukrotnego olimpijczyka Piotra Kędzię – uprzedzając fakty, zajął dziś piękne 7. miejsce. Sam jednak odprawiam swój własny rozgrzewkowy rytuał.

Godzina 0:20 i start. Wydaje mi się, że szybko. Mały slalom między wolniejszymi zawodnikami na początku. Trzy łagodne zakręty i dłuuuga prosta do półmetka. Najszybsza piątka w kraju, jakby nie było. Cały czas przesuwam się w górę stawki. Formę to ja mam, ale co najwyżej do ciasta. Zdaję sobie sprawę, na jakim jestem poziomie po zimie niebieganej przez skręconą kostkę – ale powalczyć trzeba, po to są takie szybkie biegi. Obsługa lotniska tradycyjnie nie zezwoliła na pozostawienie kilometrowych znaczników na pasie startowym, a ja tradycyjnie biegnę na czuja. Na półmetkowej nawrotce łapię żałosne 11:25. Rok temu miałem w tym miejscu ponad minutę szybciej.

No to wrzucamy wyższy bieg. Kolejni współzawodnicy zostają w tyle. Oddech przyśpiesza, stawia mnie do pionu, ale nie odpuszczam. Zaczyna kropić lekki deszczyk. Widać tylko księżyc zza chmur i światła pasa startowego, jak tak dalej pójdzie to odlecę.. albo zejdę! Słychać muzykę z mety, ostatnie zakręty, zaraz wypluję płuca. Od półmetka nikt mnie nie wyprzedził, ja za to mijam całe stada współzawodników. Nieważne jaki czas, ważne żeby docisnąć w trupa, poczuć że żyję! Ostatnia prosta, brama mety, zwalam się na cztery łapy...

22:06 netto. Co z tego, że 76 sekund gorzej od życiówki z tego samego miejsca sprzed roku? Podnosząc się z gleby naprawdę czuję, że żyję. I czuję wdzięczność wyższym siłom, że w ogóle mogłem tu dziś pobiec. Dwa tygodnie temu na myślenickim Runmageddonie po spadnięciu brzuchem na kant belki myślałem, że się poważnie uszkodziłem. Jest dobrze. Naprawdę.

Na mecie w tłumie biegaczy czeka Michał Kosior, który zajął wspaniałe 5. miejsce z jeszcze wspanialszą życiówką 16:28. Opowiada, że do półmetka trzymał się w pięcioosobowej czołówce. Później jednak pozostała czwórka jeszcze mocniej przycisnęła, robiąc drugą połowę dystansu szybciej od pierwszej. Trzynaście sekund przed nim do mety dobiegł jego biegowy przyjaciel Jan Wychowałek. Etatowa pierwsza trójka z poprzednich dwóch edycji znów podzieliła pudło między siebie, tylko zamieniając się miejscami. Mafia jakaś, czy co? Oni się chyba spotykają przed każdym LCJRun przy zielonym stoliku...

Stara gwardia w osobach dotychczasowego dwukrotnego zwycięzcy Tomasza Osmulskiego (15:48) i Krzysztofa Pietrzyka (16:13) „pozwoliła” dziś wygrać młodej konkurencji – Grzegorzowi Petrusiewiczowi, który pobił rekord trasy (15:30). – Przed biegiem wszystko ustaliliśmy! – śmiał się po zejściu z podium Grzesiek. Czyżby Tomek miał słabszy dzień? – Nic z tych rzeczy – odpowiedział utytułowany średnio- i długo dystansowiec – wynik miałem praktycznie równy zeszłorocznemu, to Grzesiek jest w rewelacyjnej formie i odniósł zasłużone zwycięstwo! My już będziemy powoli odchodzić, najpierw ja, później Tomek, niech zwycięża młodość! – dodał trzeci dziś Krzysiek, nie tracąc dobrego humoru.

Wśród dziewczyn po raz drugi z rzędu absolutnie bezkonkurencyjna okazała się Monika Kaczmarek (17:34), poprawiając o 16 sekund własny zeszłoroczny rekord trasy. Druga była, podobnie jak przed rokiem, jej klubowa koleżanka z Szakali Bałut Małgorzata Michalak-Mattar (19:53), wyprzedzając Weronikę Marciniak (20:09). Monika, mimo wspaniałego zwycięstwa, nie poprawiła własnej życiówki na tym dystansie. – Noc to nie jest moja ulubiona pora na bieganie, będę musiała znaleźć jakieś zawody o bardziej ludzkiej porze, żeby się jeszcze poprawić – powiedziała po odebraniu pucharu zwyciężczyni.

Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

Oprócz zwycięzców, na pasie startowym wyróżnił się dziś Maciek „Jagoda” Jagusiak. Ten pozytywnie zakręcony łódzki biegacz, poprawiający tej wiosny życiówki jak maszyna (ostatnia to 16:44 właśnie na 5 km w Konstantynowie Łódzkim), tym razem postanowił pokonać trasę w... japonkach, motywując i zaganiając wolniejszych zawodników i zamykając całą stawkę!

– Myślę, że z każdą edycją jest coraz lepiej i mamy coraz więcej zadowolonych biegaczy – powiedział Bartłomiej Sobecki, organizator LCJRun z ramienia firmy inesSport (wraz z Portem Lotniczym im. W. Reymonta i ekipą łódzkiego parkrunu). – Mamy bardzo szybką trasę, sprzyjającą poprawianiu życiówek, padły rekordy kobiet i mężczyzn, można było zrobić sobie na pamiątkę zdjęcie przy samolocie, no i pierwszy raz były medale-krawaty za ukończenie – dodał na koniec. – Czy w następnych latach znów odlecimy na Lubllinku? – Wszystko wskazuje, że tak – odpowiedział Bartek – a dla oczekujących zawodników przygotujemy jeszcze więcej stołów do ping-ponga!

Kamil Weinberg


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce