TUT: „Górskie ultra nad morzem to nie lipa!”

 

TUT: „Górskie ultra nad morzem to nie lipa!”


Opublikowane w śr., 29/07/2015 - 14:18

Mój nieoceniony biegowy przyjaciel Andrzej od lat powtarza: „W trójmieście nie jest płasko, mamy górki!” Takie stwierdzenie, które pada m.in. podczas naszych wrześniowych spotkań na PZU Festiwalu Biegowym w Krynicy, wywoływało na twarzach biegowej braci nie raz i nie dwa lekkie uśmieszki politowania. Początkiem tego roku pojawiła się informacja o nowym biegu ultra organizowanym w trójmieście w skrócie TUT. Nadarzyła się więc okazja, do zweryfikowania słów kolegi.

Relacja Dionizego Szczudło, Ambasadora Festiwalu Biegów

Za namową Andrzeja, który już dwa brał udział w krynickiej imprezie, zapadła decyzja (i to z inicjatywy żony!): Jedziemy na krótki urlop nad morze!. Oczywiście przy okazji startuję w trójmiejskim ultra - TAKA żona to skarb!

Lipiec to już odliczanie dni do wyjazdu i śledzenie pojawiających się informacji o przygotowaniach do biegu. Ujawniona przez organizatorów trasa jak się okazało w dużej mierze przebiegała po treningowych ścieżkach przyjaciela. Zaliczyć za jednym razem niemal wszystkie Jego trasy treningowe i większość Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego to świetna perspektywa.

Tuż po przyjeździe skierowaliśmy się do galerii Manhattan, gdzie w sklepie biegowym odebraliśmy pakiety startowe. W nich, zamiast zwyczajowych koszulek były markowe opaski kompresyjne z grafiką biegu - duży plus dla Orgów!

W zestawie dostaliśmy też mapę z przebiegiem trasy. Szybki rzut oka na mapę spowodował, że tego wieczoru moją głowę zaprzątały już tylko obawy o oznakowanie trasy. Czarne scenariusze przewijające się przez głowę malowały obraz labiryntu ścieżek i biegu na orientację w nieznanym mi terenie.

Dalsza część wieczoru to standardowe pakowanie wyposażenia oraz planowanie ile paliwa i jakiego zabrać ze sobą. Na szczęście morskie powietrze pozwoliło się dobrze wyspać. Gdy budzik zadzwonił o 5:00, ochoczo wstałem i razem z Andrzejem zabraliśmy się za szybkie lekkie śniadanko. Po wejściu do taksówki tłumaczymy się kierowcy, co o 5:20 rano robimy w krótkich spodenkach, ubrani w podkolanówki w kolorze morskim!

Szybko i bezbłędnie docieramy na skraj lasu, gdzie już spora grupa kolorowo ubranych ludzi rozgrzewa się przed startem. Po chwili orientuję się, że niemal wszystkie twarze są mi nieznane. Cóż - nie co dzień startuję 700 km od miejsca zamieszkania.

Organizatorowie uwijają się jak w ukropie by zdążyć na czas puścić w las zniecierpliwioną grupę pobudzonych biegaczy. Impreza jest kameralna, startuje sto osób i widać, że większość zna się bardzo dobrze. Postanawiam wystartować spokojnie z Andrzejem, ciągle mając z tyłu głowy przebieg trasy, która na mapie wiła się jak spaghetti. Tradycyjne wspólne odliczanie, wystrzał i ruszamy od razu pod górkę, zabawę czas zacząć!

Pilnuję by pierwsze kilometry nie poszły za szybko. Z każdą kolejną minutą przekonuję się, że trasa jest oznakowana wzorowo. Podejmuję decyzję, że biegnę swoje i walczę o zadowalający mnie czas. Moje szybkie tempo nie jest aż tak szybkie, aby brak było czasu na poznanie kilku uczestników biegu oraz podziwianie uroków leśnych duktów i ścieżek okalających trójmiasto.

Kilometry lecą w niepostrzeżenie. Pierwszy punkt odżywczy na 21 km pojawia się po niecałych 2 godzinach biegu. Jest wszystko czego można sobie życzyć: cola, owoce, rodzynki, czekolada itp. Wolontariusze sprawnie pomagają i napełniają bidony i szybko przechodzę w trucht i dalszą drogę.

Udaje się trochę podganiać tempo na krótkich i stromych zbiegach; wszystko idzie zgodnie z planem. Dobre oznakowanie trasy i pomoc wolontariuszy ustawionych w najtrudniejszych miejscach nawigacyjnych utwierdza mnie, że orgowie dobrze wiedzieli co robią. Pomimo, że jest to ich organizacyjny debiut. Kluczowe kilometry są oznakowane tabliczkami powbijanymi na szlaku i pokrywają się ze wskazaniami GPS niemal co do metra!

Pogadując z chłopakami lecącymi w podobnym tempie docieramy do 40. kilometra. Drugi punkt odżywczy to pyszne drożdżówki i kolejni pomocni wolontariusze. Ale... zaczyna lekko padać. Przyjemny letni deszczyk chłodzi, ale też wywołuje lekkie obawy oby – oby nie było go zbyt dużo, bo biegnę w szosówkach – myślę sobie.

Niestety tuż po przebiegnięciu maratonu samopoczucie wyraźnie siada. Dopada mnie kryzys. Szybko wyciągam kolejny żel, ciasteczka mocy i pomimo braku ochoty łykam je mechanicznie. Niedyspozycja trwa przez kilka kilometrów; tempo spada nieubłaganie.

Wypijam sporo wody i już w dużo lepszym humorze dobiegam do ostatniego punktu na 51. kilometrze. Tu już nie ma zaskoczenia - wolontariusze są równie pomocni jak na wcześniejszych punktach. Zajadam pomarańcze i ruszam dalej. Już tylko 13 km.

Jak się okazuje, Kamil Leśniak i Michał Czepukojć - pomysłodawca trasy, najlepsze zostawili na koniec. Nogi wyraźnie dają znać, że dostały w kość na podbiegach i zbiegach i tylko uwierzyć ciężko, że to wszystko dzieje się niemal przy samej plaży.

Ostatnie kilometry to ból czwórek i mocna praca łydek na krótkich, ale bardzo stromych zbiegach i podbiegach. Mam powoli dosyć, ale jak się okazuje nie tylko ja, bo na ostatnich podejściach doganiam i mijam kilka osób, które wyprzedziły mnie na płaskich odcinkach trasy.

Na ścieżce pojawia się wyczekiwana wiadomość, tabliczka z informacją że do mety już tylko ostatni kilometr. Puszczam nogi na ostatnim zbiegu i gonię kolejnego zawodnika. Niestety już nie dam rady. Wpadam na metę tuż przed upływem 7 godzin. Radość mojej żonki, uściski i informacja o 15. miejscu open powodują, że ogarnia mnie totalne szczęście!

Na mecie zajadam się pysznymi jagodziankami i arbuzem, popijając zimne piwo od organizatorów. Nogi dają wyraźnie do zrozumienia, że górskie ultra nad morzem to nie lipa!

Czekamy jeszcze chwilę na Andrzeja i w trójkę wracamy "wytyrani" z lekka do Gdyni. To się nazywa aktywnie spędzony dzień nad morzem!

Wszelkie moje obawy co do organizacyjnego debiutu TUT-a okazały się nieuzasadnione - trasa była oznaczona wzorowo, wolontariusze przemili, punkty odżywcze zaopatrzone tak jak trzeba. Jagodzianki i zimne piwko na mecie to już czysta rozkosz! Koniecznie w następnym sezonie urlopowym planowanym nad naszym morzem weźcie pod uwagę termin kolejnego TUT-a!

Kameralna impreza ultra, w koleżeńskiej atmosferze, przysłowiowy rzut kamieniem od trójmiejskich plaż: REWELACJA!

Dionizy Szczudło, Ambasador Festiwalu Biegów

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce