(Ultra)maraton Karkonoski Ambasadorki: „Karkonosze mają w sobie coś niesamowitego”

 

(Ultra)maraton Karkonoski Ambasadorki: „Karkonosze mają w sobie coś niesamowitego”


Opublikowane w śr., 06/08/2014 - 09:55

Urzeczona zeszłorocznymi krajobrazami, w tym roku znowu skusiłam się na udział w Maratonie Karkonoskim.

Ze Szklarskiej Poręby relacjonuje Aneta Sakowska, Ambasadorka PZU Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój.

W ubiegłym roku pogoda dała wszystkim popalić. Słonce prażyło od rana. Trasa maratonu przeprowadzona jest bezleśną granią, a to gwarancja tropikalnej pogody od startu do mety. W tym roku prognozy wyglądały bardziej obiecująco. Nawet w przeddzień maratonu było około 16 stopni i mżyło. „Idealnie”- pomyślałam wysiadając z pociągu w Szklarskiej Porębie. Ale to było dzień wcześniej.

Niedziela 3 sierpnia przywitała nas lekko zasnutymi chmurami niebem. Jednak prognozy nie pozostawiały złudzeń - będzie słonecznie i dość ciepło. Może pokropi, może nie – analizowałam posługując się logiką pana kotłowego z „Misia” - jest lato to musi być ciepło.

W tym roku trasę biegu wydłużono do ponad 46 km. Dołożono również dystans MINI (16 km). Start i meta usytuowane zostały pod dolną stacją kolejki na Szrenicę. Na dzień dobry dostaliśmy do pokonania około 6,5 km wspinaczki do Śnieżnych Kotłów. Wcześniej, bo na 5. kilometrze, zaliczyliśmy pierwszy punkt pomiaru czasu. Po wdrapaniu się na grzbiet, było już z górki… Żartowałam… Z górki i pod górkę, jak to w górach.

Cały czas zbliżaliśmy się do najwyższej góry Karkonoszy. Podejście na Śnieżkę już w zeszłym roku zrobiło na mnie wrażenie - zakosy szlaku pięły się ku charakterystycznym talerzom Stacji Meteorologicznej. W 2013 roku ze względu na remont szlaku, Śnieżki nam oszczędzono. Nawrót znajdował się przy Śląskim Domu. Myślę, że dzięki temu wielu z zawodników przeżyło. Ja na pewno. W tym roku Królowa Karkonoszy była punktem obowiązkowym. Wchodząc pomyślałam, że organizatorzy słusznie wybrali ten szlak jako wejściowy, bo zbieg byłby zabójczy. Trafił się pogodny, idealny dzień na wycieczki. Turystów nie brakowało.
W większości byli to bardzo mili ludzie i widząc sapiącego zawodnika ustępowali drogi. Po osiągnięciu szczytu i pstryknięciu pamiątkowych fot pt.: „tu byłam”, ruszyłam w dół. Pod Śląskim Domem szlak wejściowy spotkał się z zejściowym. Pozostawał powrót dokładnie tą samą drogą, prosto do Szklarskiej Poręby.

Ostatni punkt z wodą, zlokalizowany poniżej schroniska pod Łabskim Szczytem, obsługiwała Grupa Triathlonowa RAT. Mieli tam cudownie zimną wodę, którą na życzenie zlewali głowy zawodnikom. Oni wiedzieli o co biega. Po takim orzeźwiającym prysznicu wróciła mi jasność umysłu, za jasnością ruszyły nogi... Rozpoczął się ponad 5-kilometrowy zbieg. Lubię zbiegi. Wystarczy poluzować nogi i starać się nie stracić równowagi, ale ostre zbiegi są na dłuższą metą udręką i niezależenie od tego, jak bardzo się je lubi, ma się ich serdecznie dość.

Biegłam i biegłam i nie miało to końca. Czułam, jak na pięcie rośnie mi odcisk (mój ukłon w stronę Deana Karnazes’a). Ale iść się kompletnie nie opłacało. W zbiegowym amoku wyprzedziłam nawet kilka osób… wreszcie czerwona brama startowa, ostry zakręt i ostatnie metry finiszu pod górę. Piękny medal, woda i po wszystkim.

Zabrakło wyżywienia na trasie i to było trochę przykre. Szczególnie dla osób z tyłu stawki. Okazało się, że wyjadanie własnych zapasów w pierwszej kolejności nie było dobrym pomysłem. Wracając tą samą trasą mieliśmy okazję przyglądać się najlepszym. Na mnie wrażenie wywarła pierwsza kobieta na mecie - Ewa Mejer. Jak ona biegła…

Poza brakiem jedzenia organizacyjnie było fajnie, choć biedniej niż w zeszłym, mistrzowskim roku. Hitem był na pewno basen z zimną wodą. Na początku miałam jakiś nieuzasadniony opór, żeby do niego wejść, ale po zanurzeniu nóg… wspaniałe uczucie odciążenia.

Karkonosze mają w sobie coś niesamowitego. Nie są to wysokie góry, ale bardzo zjawiskowe. Jest co oglądać i gdzie trenować. Nie widziałam nawet 1/4 tego, co oferują a i tak jestem zachwycona. Mam nadzieję, że niebawem znów tam będę.

Ultramaraton ukończyło 442 zawodników, dystans MINI - 110. Ja w biegu open uzyskałam czas netto 6:44:48, zajmując 293. miejsce.

Z maratońskimi pozdrowieniami

Aneta Sakowska, Ambasadorka PZU Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce