Ultramaraton Leśna Doba: Grzybiarze, podróż sentymentalna i szczwany lis [ZDJĘCIA]

 

Ultramaraton Leśna Doba: Grzybiarze, podróż sentymentalna i szczwany lis [ZDJĘCIA]


Opublikowane w wt., 17/10/2017 - 10:45

– Leśna Doba to mój osobisty pomysł, który przyszedł mi, kiedy siedziałem na mecie Transjury w 2014 roku – opowiada nam Piotr Pazdej, dyrektor biegu ze stowarzyszenia „Wszystko Gra – Pabianice”. – To był mój pierwszy raz na ultra. Po tych 110 km byłem jednocześnie strasznie zmęczony i bardzo podekscytowany. Przyszedł taki przebłysk, że chciałbym się podzielić tym stanem z innymi. Stąd Leśna Doba to ma być właśnie „ultra dla każdego”.

Dla każdego, znaczy żeby po przebiegnięciu 13-kilometrowej pętli każdy mógł zawitać do bazy, zjeść coś ciepłego, napić się i odpocząć, a nawet się przespać przez dowolnie długi czas na swoim materacu albo karimacie. Nie trzeba nawet pokonać ultradystansu, można zrobić też np. tylko jedno czy dwa okrążenia. – Starym wyjadaczom nie robi różnicy, czy pętla ma 13 km czy powiedzmy 5 – mówi organizator – chociaż niektórzy twierdzili, że to za długa pętla jak na bieg 24-godzinny. Ale mamy tak piękny las, że szkoda było ją skracać!

Runda o takiej długości jest na tyle długa, by się nie znudziła „zwykłemu biegaczowi”. Poza tym, jak twierdzi nasz rozmówca, pozwala ona pobyć trochę samemu ze sobą, zasmakować tej słynnej samotności długodystansowca zarówno w dzień, jak i w nocy, a czasem podzielić ją z towarzyszem biegu. Z 13 km ponad 11 prowadzi po lesie. Konkretna praca przy wytyczaniu trasy i ustalaniu szczegółów zaczęła się rok temu.

W sobotę 14 października o 11:00 sprzed remizy w Róży w podpabianickiej gminie Dobroń na pierwszą pętlę wystartowało 102 biegaczy i kijkarzy. Po nieco ponad kilometrowej asfaltowej rozbiegówce będącej jednocześnie nawrotką i przebiegnięciu wiaduktem nad drogą S8, trasa sprowadzała ścieżką do lasu. Mieliśmy przyjemność zrobić jedno okrążenie pod prąd fotografując zawodników, a następnie przebiec towarzysko ze znajomymi jeszcze jedno, już we właściwym kierunku.

Nie zdarzający się ostatnio zbyt często bezdeszczowy dzień, a nawet wyglądające czasem zza chmur słońce, pozwalały cieszyć się złotą jesienią. Trasa okazała się urozmaicona. Czasem prowadziła szerokimi duktami, częściej wąskimi ścieżkami, nieraz pośród wysokich traw, na przemian po piasku i błocie. Zdarzały się też całkiem strome podbiegi i zbiegi. Mniej więcej w połowie pętli umieszczony był punkt pomiaru czasu. Zawodnicy, którzy zrobili niepełne ostatnie okrążenie do tego miejsca, mieli doliczaną odpowiednią odległość.

Od początku wyskoczyli ostro do przodu dwaj zawodnicy. W szybkim tempie kolejne okrążenia łykał Mikołaj Wojna. Zawodnik z Poznania, jak nam później powiedział, wciąż się uważa za początkującego ultrasa, choć ma już na koncie dobre wyniki w Biegu Granią Tatr i krynickiej setce B7D. Niedaleko za nim podążał Wojciech Majcher z Tomaszowa Mazowieckiego, który niedawno w Krynicy dał się poznać z ukończenia Iron Run. Na trzeciej pozycji, spokojnie jak na swoje możliwości, biegł najbardziej doświadczony Roman Elwart z Pucka – brązowy medalista kwietniowych MP w biegu 24h w Łodzi i podwójny wicemistrz świata z Belfastu (indywidualnie w kat. masters M45 oraz drużynowo).

Wśród pań niezagrożone wydawało się prowadzenie Anny Drejarz-Kaczmarek – obecnie mieszkającej w Warszawie, lecz która, jak przyznała, w dzieciństwie wychowała się w tym lesie. Bieganie ultra nie jest jej obce – wcześniej jej najdłuższym dystansem był KBL (110 km) na Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górskich, gdzie wywalczyła 3. miejsce w kategorii wiekowej.

Zgodnie z ideą organizatorów, oprócz starych wyjadaczy na trasie spotkaliśmy również zawodników, dla których był to pierwszy w życiu dystans ultra. – Nie wiem, na ile organizm pozwoli, ale mózg jest nastawiony na 24 godziny biegania – powiedziała po pokonaniu dwóch okrążeń Monika z Pabianic, która wcześniej nie przebiegła nic dłuższego od maratonu. Kiedy ją spotkaliśmy następnego dnia przed południem, miała już za sobą 9 pętli, czyli 117 km!

– Do Leśnej Doby skusiła mnie przełajowa trasa i chęć sprawdzenia się w nowym wyzwaniu – powiedziała Ola, ratowniczka medyczna. Łodzianka przyznała, że do niedawna w ogóle nie lubiła biegać, a przekonała się do tego dzięki biegom przeszkodowym. Jej najdłuższym dotychczasowym dystansem był sierpniowy Spartan Beast w Krynicy (ok. 23 km). Teraz na leśnej trasie, z przerwą na sen, zrobiła 5 kółek, a więc 65 km.

Również debiutantką w dobowym bieganiu, choć z pewnym doświadczeniem w ultra – bo z ukończonym w tym roku Rzeźnikiem – była nasza koleżanka Kasia Michalak. Jej dramatyczną relację z podejścia do przebiegnięcia setki można przeczytać TUTAJ.

Zawodnicy mogli liczyć na doping dość licznie odwiedzających Las Karolewski grzybiarzy. Niektórym z nich również udzieliła się atmosfera grzybobrania. Jedna z maszerujących z kijkami pań pochwaliła się znalezionym przy ścieżce dorodnym prawdziwkiem.

Na Leśnej Dobie znakomicie radzili sobie najdojrzalsi weterani. Wicemistrz Europy w triathlonie w kat. M60 na dystansie Iron Man, Henryk Kępiński z Bełchatowa, na czwartym okrążeniu przyznał, że już go trochę odcina, bo jest zajechany ciężkim sezonem. Ale tak naprawdę chyba się dopiero rozkręcał. Prawdziwy kryzys przyszedł dopiero później, lecz po nocnej przerwie zawodnik dokręcił jeszcze na zmęczonych nogach dziewiąte okrążenie (117 km). Czwarte miejsce wśród kobiet w klasyfikacji nordic walking zajęła Aleksandra Raczyńska z Chorzowa (79 lat), która z kijami pokonała 8 pętli – 104 kilometry! Z panią Aleksandrą niedawno mieliśmy przyjemność dłużej porozmawiać (TUTAJ).

W niedzielę rano okazało się, że prowadzącą wcześniej dwójkę pokonały kontuzje i kłopoty z mięśniami nóg. Debiutujący w biegu 24-godzinnym Wojciech Majcher i Mikołaj Wojna ostatecznie ukończyli zawody na 7. i 11. miejscu (odpowiednio 12 i 11 okrążeń). Zwyciężył stary wyga Roman Elwart (17 pętli, 221 km) przed Michałem Niemirą z Warszawy (15.5/201.5) i Przemysławem Ignaszewskim z Grudziądza (13/169). Anna Drejarz-Kaczmarek dowiozła zwycięstwo do końca, lecz tylko o pół okrążenia (12/156, 6. miejsce open) przed Dominiką Cieślak z Wrocławia (11.5/149.5). Podium pań dopełniła Bernadetta Ślemp ze Stobiernej (9.5/123.5).

W klasyfikacji nordic walking najszybsi byli: Michał Piotrowski z Gdańska (11.5/149.5, 9. open), Piotr Kordowski z Krakowa (10/130) i Seweryn Paczesny ze Zduńskiej Woli (9/117) oraz Sylwia Reseman z Żukowa (9/117), Marzena Spychała z Białej (8/104) i Katarzyna Banaszkiewicz z Kaczorów (8/104).

Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ

– Nigdy nie przyjeżdżam po zwycięstwo, zawsze myślę, żeby jak najlepiej pobiec – przyznał Roman Elwart – cenię rywali, no i zawsze można polec. Mogłem być pierwszy, ale też mogłem zejść z trasy. A jak trasa jest wymagająca jak tutaj, to tym bardziej. Jestem bardzo zadowolony z moich 221 km. Jeszcze miałem trochę czasu żeby może dalej pobiec, ale wolałem już nie ryzykować.

– Wczoraj rywale byli daleko z przodu, ale znam takie biegi i mam doświadczenie, że nie ma co się wyrywać, bo bieg tak naprawdę zaczyna się po 12h – opowiadał zwycięzca – przedtem nawet jak ktoś mi ucieknie na 10 km, to nie znaczy, że on wygra, bo może to stracić w każdym momencie. Kryzys złapie i do widzenia. Tu właśnie tak było, bo prowadzący jednak za mocno poszli i nie wytrzymali.

Nasz medalista MP i MŚ bardzo pochwalił też organizację Leśnej Doby. – Byłem na wielu imprezach rangi mistrzowskiej i naprawdę tam organizatorzy nie dorastali do pięt tutejszym. Trasa wspaniale oznaczona, nawet w nocy wstążki były tak widoczne, że mógłbym biec po omacku. No i wspaniałe jedzenie. Organizatorzy naprawdę pokazali klasę.

Zwycięzca na koniec wyraził specjalne podziękowania dla swojej ekipy serwisowej w osobach żony Grażyny Elwart oraz Wioletty Jończyk.

– Chociaż na koniec osłabłam, to udało się utrzymać prowadzenie – opowiadała po swoim 24-godzinnym debiucie Anna Drejarz-Kaczmarek. – Wcześniej planowałam jeszcze jedno okrążenie, tak na około 170 km. Wyszło 156, czyli taki plan minimum, żeby wstydu nie było (śmiech). W nocy jeszcze było w porządku, natomiast nad ranem ostatnie okrążenie to już było przesiadywanie na każdym pieńku i stwierdziłam, że to już zdecydowanie koniec, chociaż miałam jeszcze 2 godziny do limitu.

– Spędziłam tu 5 lat dzieciństwa, jeżdżąc na rowerze po tych lasach i kąpiąc się w zbiornikach przeciwpożarowych – wspominała zwyciężczyni – była to więc taka podróż sentymentalna. A w ogóle to bardzo lubię biegać nocą po lesie, po górach, to jest takie tajemnicze i przyjemne. Bieganie 24-godzinne chyba mi się spodobało i chciałabym jeszcze poprawić ten wynik – zakończyła.

Zgodnie z intencją organizatorów Leśna Doba przypadła do gustu zarówno zaprawionym w bojach ultrasom, jak i bardziej rekreacyjnym miłośnikom dłuższych dystansów. Organizacja bazy i trasy również zebrała bardzo pochlebne opinie. Możemy się więc spodziewać, że przyszłoroczna edycja przyciągnie więcej uczestników, w tym jeszcze silniejszą obsadę czołowych zawodników.

KW


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce