UTMB Ambasadora: "Poniżej normy" ale „wielkie przeżycie!”

 

UTMB Ambasadora: "Poniżej normy" ale „wielkie przeżycie!”


Opublikowane w pt., 04/09/2015 - 10:23

Po ubiegłorocznej „wycieczce”, na starcie tegorocznej imprezy stanąłem pełen nadziei popartej solidnym treningiem ale i niepokoju spowodowanego słabymi wynikami krwi. A dokładnie poziomem żelaza - jeszcze nie anemia, ale trzy miesiące przed startem 25% poniżej normy.

Z Chamonix relacjonuje Bartosz Grzegorczyk, Ambasador Festiwalu Biegów

Tym razem z Rodziną na starcie. Chwile wzruszenia, trois, deux, un…. I przy dźwiękach „Conquest of Paradise” Vangelisa krok za krokiem ruszyliśmy…

Najpierw prawie płasko, lekko z góry 8 km do Les Houches a dalej już konkretnie +703m w górę na Le Delevert. Startowałem z samego końca (do startu szedłem 6 minut!) aby jak najdłużej pozostać w cieniu w ten jakże odmienny od zeszłorocznego słoneczny dzień.

Pierwsze kilometry to walka z łokciami, łydkami i kijkami próbującymi dokonać uszczerbku na mym ciele lub przynajmniej morale.

Z Delevert do urokliwego miasteczka Saint Grevais zbieg -924m na długości ok 6 km. Szybki, po wygodnej, suchej nawierzchni toteż tylko lekko wychylić się do przodu, kolejnych 219 zawodników za mną i w czasie 2:35 melduję się na 21. kilomeetrze. Czuję się wyśmienicie! choć wiem, że to czas pozwalający na mecie na zobaczenie 28h z przodu…

Shamowuje więc podejście do Les Contamines (+315m) i… wyprzedzam kolejne 88 osób. Chyba ustawiłem się za daleko na starcie!

Na punkcie chwila na uzupełnienie zapasów płynów i posiłek. Siadam w miejscu, gdzie jeszcze dwie noce wcześniej „suportowałem” Milence ostatnie podejście na Col du Tricot.

Wybiegając czuję już dziwną duszność… brakuje mi powietrza. Prze de mną 14 km podejścia pod Coix Bohnome (2441m n.p.m.) Mimo płaskich pierwszych dwóch kilometrów siadam na ławce, zakładam wiatrówkę i siedzę… kwadrans.

Rozważam wycofanie się z zawodów…

Tyle wyrzeczeń, treningów, tyle nadziei… Powoli wstaję, ruszam krok za krokiem, ponad 300 osób wyprzedziło mnie w tym czasie… Docieram do La Balme, wychodzę z lasu, widzę paciorek lampeczek nawleczony na górską ścieżkę powyżej i poniżej mnie. Księżyc w pełni pozwala wyłączyć latarkę i rozkoszować się widokami. Do szczytu mijam 29 osób. Jest 45 km, jedna czwarta za mną.

Zbieg do Les Chapieux kolejne 56 osób, podejście pod Col de la Seigne i jesteśmy we Włoszech. Obiegamy od zachodu Pyramides Calaires i powtórka z rozrywki: znów siadam, gapię się na góry w świetle księżyca. Powoli świta. Kolejny już poranek w budzących się dożycia górach.

Na Lac Combal zbiegamy niewygodnym, piarżystym zboczem (to dwa dodatkowe kilometry dodane w tym roku ze względu na remont szlaków) Dalej Arrete du Mont-Favre, nawadnianie w Col Chécrouit i szybki i techniczny zbieg do Courmayeur (-761m). Lecę jak na skrzydłach, od Lac Combal wyprzedzam 250 osób (niestety pewnie tych samych co poprzednio)..

Szybkie jedzenie, przepakowanie plecaka na drugą połowę biegu, przebranie się na czekający upalny dzień. Punkty odżywcze i przepaki są jedną z „konkurencji” w biegach ultra. Podczas pobytu w Courmayeur, siedząc „wyprzedziłem” 90 osób!

Niecałe 800m w pionie i 5 km w poziomie i moim łupem staje się schronisko Bertone i... kolejnych 70 zawodników. Dłuższe nawadnianie i przygotowanie się do najpiękniejszej części trasy wiodącej zboczami z widokiem Masywu Centralnego.

Łatwe technicznie, z małą ilością podejść, mocno biegowe. Tracę tu 30 miejsc przyjmując taktykę biegu tylko zacienionymi ścieżkami aby nie „zagotować” organizmu. Pamiątkowe fotki w Schronisku Bonattiego i pędem do Arnuvy (w dół) a następnie 761m w pionie (na 4,4 km) w największym upale na najwyższy punkt biegu: Grand Col Ferret (2527 m n.p.m.) 54 zawodników za mną…

Czekam chwilkę na Przemka, z którym razem biegniemy od Bonattiego i ruszamy w dół do La Fouly (10 km i 900m w dół). Znów mnie zatyka więc wlekę się niemiłosiernie (tracę 39 miejsc) Teraz Przemek czeka.

Na 111. kilometrze jestem po 23h. Niecałe 60 km do mety i trzy „chopki” po 1000m przewyższenia. Są jeszcze szanse na niezły wynik!

Do pięknie położonego miasteczka Champex-Lac (+604m) Docieramy jeszcze pełni optymizmu (znów wspięliśmy się w rankingu o ponad 50 szczebelków). Kręte, kamieniste, częściowo już nocne podejście pod pierwszą z „chopek”: La Giete (1883m n.p.m.) pozbawiają mnie złudzeń. Organizm jedzie na ostatnim oddechu…do Trientu straciłem ok 70 miejsc.

W Triencie decyzja: nie przyjechałem tu walczyć o 36-38 godzin. Dalsza droga w tym stanie będzie męczarnią. Oczywiście skończę Ten bieg (zostało ok 28 km i 1800m podejść), ale na moich warunkach…

Po czterech godzinach odpoczynku: jedzenie, picie, spanie na ławce, jedzenie, picie, pełen sił ruszam dalej…Czas zaplanowałem by na Cantogne (2005m n.p.m.) być o świcie i podziwiać widok na leżące w dolinie Rhonu Martigny.

Do Vallorcine, gdzie czekała na mnie Rodzina, a osobistym „suportem” była Milenka, bawię się w liczenie zawodników. Na 10 km i 800m przewyższenia wyszło mi 110...

Przykro mi ze względu na serwisantów, ale po najszybszym punkcie ruszam już w pełnym słońcu w stronę La Tete aux vents, na ostatnie 873m w górę. Widoki na spływające za doliną lodowce d`Argentriere, Mer de Glace, błyszczące się w śniegu i lodzie szczyty Aiguille Verte, Les Dru, czy w końcu Mont Blanc sprwiają, że do La Flegere znów mijam ok 90 zawodników.

Pozostał tylko niezbyt przyjemny, 8-kilometrowy zbieg w dół, po krętych, kamienistych i pełnych korzeni ścieżkach. Odparzone podeszwy pieką przy każdym kroku, znów trochę tracę. Ulgę przynosi zanurzanie ich w lodowatej wodzie strumieni.

W końcu wbiegam na asfalt Chamonix. Zakładam i przyczepiam do plecaka kijki, poprawiam garderobę i cieszę się każdym metrem. Pełno kibiców (w końcu południe), biegnę lekko, swobodnie przyśpieszając cieszę się chwilą.

Widzę metę Milenka podaje mi Flagę, wbiegam na metę…

Podsumowania... raczej nie będzie. Może stan organizmu, może błędy taktyczne, może w głowie miałem to zakodowane… Choć z drugiej strony bieg kończą wysuszone wiatrem i wiekiem japonki, Chinki z widoczną nadwagą, czy panowie z brzuszkiem, więc ja pełny sił, w wyśmienitej formie….

Jednym zdaniem to znów było Wielkie przeżycie!

PS. Czas 42:16h. Miejsce 973 na 1632 osoby, które skończyły rywalizację. Wystartowało 2563 osób.

Bartosz Grzegorczyk, Ambasador Festiwalu Biegów

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce