Uwierzyć w koszulkę. Ambasador prowadził w Dębnie

 

Uwierzyć w koszulkę. Ambasador prowadził w Dębnie


Opublikowane w czw., 16/04/2015 - 13:01

Stajesz na starcie maratonu z nieznanymi ci zupełnie biegaczami, a kończysz bieg z grupą przyjaciół…

Relacja z 42. Maratonu Dębno pióra Janusza Milczarka, Ambasadora Festiwalu Biegów

Wiosennego maratonu nie miałem w planie tegorocznych startów. Stało się jednak zupełnie inaczej. Od czego są przyjaciele i znajomi. Najpierw propozycja z Pabianic na poprowadzenie grupy na 2 godziny (półmaraton – red.), a później kolejna - pacemakerowanie w Dębnie. Za namową Ani - koleżanki klubowej z ŁÓDŻ RUNNING TEAM, zgłaszam akces na 4:30, a organizatorzy - po weryfikacji dorobku - akceptują moją kandydaturę.

Etap drugi - trzeba się do tego biegu przygotować. Treningi - 180 kilometrów w marcu i 50 przed startem w kwietniu. To dużo i mało, bo moje „doświadczenie maratońskie” skromne. Ale jest - 18 ukończonych dystansów 42,195 km. Na pewno mnie to nie dyskwalifikuje, podejmuję wyzwanie.

Dzień startu poprzedziła uważna lektura informacji kto, z kim i na jaki czas biegnie w Dębnie.

Po dość długiej podróży dobijam do stolicy polskiego maratonu. Wspominam swój pierwszy raz – pięć lat temu. Wracam pamięcią do wydarzeń w Smoleńsku . Wiosną 2010 roku kończyłem w Dębnie Koronę Maratonów Polskich. To był smutny czas…

Odprawa pacemakerów – na dwie godziny przed startem rozdano dwa żółte baloniki, dla mnie z napisem 4:30 i różowe wstążki z agrafkami, pozwalające przypiąć je do opaski na szyję – i... już. Jeszcze tylko kilka zdjęć...

Stajemy w trójkę z Markiem Lewandowskim i Mateuszem Stachurą - razem sześć żółtych balonów. Obok Nas blisko dwieście osób, wierzących w nasz profesjonalizm, w doprowadzenie ich na metę przed magicznym czasem. Cztery godziny i trzydzieści minut.

Dębno to jeden z etapów Korony Maratonów Polskich, więc przyciąga corocznie całkiem pokaźną liczbę biegaczy. Według słów spikera, pakiety startowe odebrało 2120 zawodników. Pogoda sprzyja, lekki wiatr i trochę słońca, temperatura ok. 8-9 stopni. Rześko.

Ustawiamy się w odpowiedniej strefie, kilka ostatnich uwag, biegniemy na czas netto.

Start.

W doskonałych humorach pokonujemy dwie pierwsze pętle poprowadzone przez miasto. Kibice mocno dopingują, temperatura powietrza tak jak atmosfera biegu powoli się podnosi. Wybiegamy za miasto na dużą pętlę przez Dargomyśl i Cychry. Biegniemy z małym zapasem czasowym, co chwilę informując grupę o planowanym czasie przekroczenia mety. Tempo 6:15-6:18min/km, pozwala na spokojne myślenie o ostatnich najcięższych kilometrach i ewentualnym wolniejszym pokonaniu ostatnich dwóch –trzech.

Po ponownym wbiegnięciu do miasta na małą pętlę spotykamy się z bardzo ciepłym przyjęciem kibiców. Biegniemy jeszcze w dość dużej grupie, chociaż rozciągniętej. Sporo osób jest przed nami, ale też i za nami. Uciekają kolejne kilometry.

Zatrzymujemy się na każdym punkcie odświeżania i odżywiania. Na „wioskach” jesteśmy zapraszani na ogródkowe imprezy. Szkoda, że nie możemy skorzystać.

Po 30. kilometrze zaczynają się opowieści. I nagle grupa zupełnie obcych sobie biegaczy staje się grupą przyjaciół. Dowiadujemy, że Ania ma psa i boi się myszy, a Janek biegnie swój pierwszy maraton i kibicuje mu cała jego miejscowość... na drugim końcu Polski. Natomiast Mateusz to się w ogóle nie przejmował nauką, a właśnie skończył studia. Że na kogoś czeka żona z dziećmi na mecie i byłoby głupio, gdyby nie dobiegł. Opowiadamy o swoich pasjach i biegowych przygodach...

Kilometry uciekają jakby szybciej. Zmęczenia też jakoś nie widać. Niemniej grupa trochę się przerzedza, niestety nie każdemu udaje się utrzymać tempo, a buty same nie chcą biegać.

Niepostrzeżenie ostatni punkt żywieniowy i wychodzimy na ostatnią prostą. Ostatnie dwa kilometry.

Im bliżej finiszu, tym robi się bardziej gorąco. Pojawia się zmęczenie, zwątpienie ale też i radość. W głowach rodzą się pytania: dobiegnę czy nie?!

Tłum kibiców gęstnieje. Ostatnie osiemset metrów, obok mnie dziewczyna (z oryginalnym napisem na koszulce: „Coffee Run Sex ok”) już na resztach paliwa - mówi że to koniec. Wytłumaczyłem jej, że teraz to już dociągnie do mety na emocjach i adrenalinie. Uwierzyła. Przyspieszyliśmy. Finiszowaliśmy razem w tempie 4 min/km. Moi koledzy Mateusz I Marek zostają trochę z tyłu motywując grupę do wykrzesania resztek sił przed przekroczeniem mety.

Meta.

Udaje się. Do mety dociera z nami kilkadziesiąt osób. Ktoś dziękuje za „super przygodę”, ktoś za porady na trasie. Uściski, zdjęcia, a nawet łzy. Pozostaje radość. Uśmiechy na twarzach zastępują zmęczenie. Koszulka ambasadorska model 2015 spisała się na medal. Jest dumna, że udało się zrealizować zadanie i spełnić oczekiwania tych, którzy w nią wierzyli, stając na starcie tego w pewnym sensie jubileuszowego - ze względu na dystans - 42. Maratonu Dębno.

Za wspólnie pokonany dystans dziękuję szczególnie Ani (numer startowy 1386), Grzegorzowi (127), Franciszkowi (1400), Barbarze (1846), Alicji (1947), Grzegorzowi (1034), Elizie (1736), Michałowi (53) oraz żółtym pacemakerom - Markowi i Mateuszowi. To była super impreza, tak ze względu na atmosferę jaki organizację.

Do zobaczenia na trasach kolejnych biegów.

Janusz Milczarek, Ambasador Festiwalu Biegów

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce