Wilcze Gronie: „To nie ta droga”, „nie ten szlak” [ZDJĘCIA]

 

Wilcze Gronie: „To nie ta droga”, „nie ten szlak” [ZDJĘCIA]


Opublikowane w czw., 09/02/2017 - 13:06

Była to już piąta edycja zimowego biegu górskiego w stylu anglosaskim. Dystans około 15 km (tym razem ponad 15 km, ale o tym później) z przewyższeniem ponad 700 metrów - relacjonuje Piotr Kosmala, Ambasador Festiwalu Biegów

Brzydki dzień zachmurzony ze smogiem, jak zwykle ostatnimi czasy - wydaaje się z rana. Ale już w Rajczy wszystko to, co wisiało w powietrzu, gdzieś się ulatnia. Ludzie coraz bardziej uśmiechnięci pomimo zimna, tłoku i długiej kolejki po pakiet startowy. No tak, zbliżający się start i nieśmiało wychodzące słonko zrobiło swoje.

Przed biegiem barwne korowody przebierańców. Całe zastępy dzieciaków ze szkół, korki, strażacy, policja, zbójnicy no i my biegacze. Jarmark nie z tej ziemi, całkiem gwarno i wesoło.

Startujemy na zbójnicki wystrzał z pistoletów. Przed siebie rusza ponad 400 osób i parę psiaków, w tym mój (Czarli). Początek główną drogą „asfalcikiem”, po 2 km skręt w drogę utwardzoną i pod górę, też w miarę szerokim traktem. Tu się wszystko fajnie zaczyna układać. Każdy znajduje swoje miejsce w szeregu i już tylko nieliczni wyprzedzają.

Za chwilę pierwsze - oprócz biało czerwonych wstążek - pomarańczowe strzałki na śniegu, namalowane sprajem. Super sprawa co dla nie których, na pewno tych, z zadyszką, którym trudno już było trudno podtrzymywać głowę. 

Pierwszy ostry skręt na nasłonecznioną ścieżkę i trafiamy na błoto wymieszane z lodem. Stróżki brązowawo pomarańczowej wody. Fajna wyrypa - myślę - będzie wesoło. Jeszcze nie wiedziałem jak wesoło. 

Po 300 metrach tumult i wrzawa. Cała czołówka - ze 150, może 200 osób - leci na nas z okrzykami „to nie ta droga”, „nie ten szlak”, „te strzałki to dla narciarzy”. Tu się zaczęło. Ci z dołu, co nie dowierzali, jeszcze cisną do przodu, pod górę. Ci z góry na nas, w dół. 

Ścisk i tumult na stromiźnie w błocie i na lodzie. Zdjęcia, robione już trochę po czasie, nie oddają tego co tam się działo. Ten, któremu nic się nie stało, pamiętać to będzie jako niezłą zabawę. Ale, że się tam ludzie nie potratowali, to cud jakiś. 

Trzeba było docenił szeroki początek szlaku, bo po powrocie do felernego zakrętu wpakowaliśmy się wszyscy w wąski przesmyk w głębokim śniegu. I do góry i w przeciwnym kierunku. 

Przed nami w większości ci z końcówki, co dopiero dotarli do miejsca pomyłki. Zaczyna się nie bieg, a marsz wilczy, często w ślimaczym tempie dopóki, jakoś głębokim śniegiem, nie udaje się przeskoczyć tych wolniejszych. I tak jak na drodze z zakazem wyprzedania - jak się trafił jakiś kierowca, który nie wyprzedził traktora, to potem trafił się drugi, który nie wyprzedził dwóch, potem trzech i koreczek na 20, 40 osób...

Zator powstawał w trymiga. Kto miał siłę w nogach, próbował drałować w śniegu po kolana, wyprzedając całe towarzystwo. Ale niewielu się takich śmiałków trafiło. 

Potem przyszedł czas na super błotko, choć tylko po łydki.

Przyszedł też zbieg wąskim korytarzykiem. Tu już nie wytrzymałem, trzeba było wyprzedzać, bo to już chyba 7. kilometr. Dawaj w głębokim śniegu, z Czarkiem na smyczy ciąć w dół (przednia zabawa to lubię!). Normalnie pewnie biegłbym sobie udeptanym traktem, a tu z każdej okazji człowiek korzystał. 

Głęboki śnieg. Super tniemy w dół!. 30 osób naraz. Błotne strumieni - w mig schlapany po pachy . Kolejna dycha do przodu (tą dziesiątkę serdecznie przeprasza, nie wiem jakim cudem was pochlapałem). I tak zabawa aż do dolinki. A była ona przednia. 

Dobiegły 403 osoby. O miejscach nie będę pisał, bo przy tej pomyłce niektórzy zrobili 15 km, niektórzy 16 km, a rekordzista połknął chyba z 19 km. Tu jestem pełen podziwu dla organizatorów - nie ściemniali, że to nie ich wina, że ktoś nabruździł, najprawdopodobniej specjalnie zmieniając trasę. Przyjęli winę na klatę, przeprosili. Reakcja większości biegaczy była spontanicznie wesoła z hasłem "nic się nie stało, my tu przyszliśmy pobiegać" i "im więcej tym lepiej"... 

Wszystkim wam życzę takich zawodów - bez nerwów, z piękną pogodą niesamowitymi biegaczami, którzy po prostu przyszli pobiegać. Na niejednych już zawodach za źle oznakowaną trasę organizator tłumaczył się jeszcze na przyszłorocznych zawodach. 

Ogólnie bieg bardzo fajny. Mnóstwo pozytywnie nastawionych ludzi, niska opłata - 40 zł - paliwo na dojazd, piękny medal (dla niektórych to podstawa), dobrze oznakowana trasa (w tym roku po prostu wdarł się jakiś psikus). Naprawdę polecam, w przyszłym roku pewnie też będę!

Piotr Kosmala, Ambasador Festiwalu Biegów


"Wilki zrobiły psikusa"

Rajcza dla mnie jako miłośnika kolarstwa kojarzy się z startem w Rajcza Tour - wyścigiem kolarstwa amatorskiego w ramach cyklu imprez Road Maraton. Ale że jest zima, przyjechałem tu pobiegać. Trzeba  stawiać sobie wyzwania, być lepszym i poprawiać swoje wynik z poprzedniego startu. A biegałem tu rok temu - pisze Mirosław Bortel, Ambasador Festiwalu Biegów

Trasa niby ta sama. Ale nie taka sama. Ale od początku. 

W sobotę 4 lutego w Rajczy odbyła się już czwarta edycja Biegu Wilcze Gronie. Dystans 15km, okraszony dwoma solidnymi podbiegami i sumą przewyższenia 700 metrów. Biuro zawodów otwarto o siódmej rano i z każdą minutą przybywało wygłodniałych biegu Wilków i Wilczyc. 

Bieg odbywa się przy okazji Narciarskiego Rajdu Chłopskiego - międzynarodowej imprezy folklorystycznej zrzeszającej górali. Barwne korowody, góralskie przyśpiewki towarzyszyły mieszkańcom i przybyłym turystom. Punktualnie o jedenastej usłyszeliśmy głośny wystrzał i się zaczęło. 

Pierwsze kilometry - bajka. Niczym trasa Życiowej Dziesiątki w Krynicy. Lekko z górki i po asfalcie. W pewnym miejscu strażacy zabiezpieczający trasę kierują nas w prawo. I się zaczęło. 

Sucha Góra to pierwsze wyzwanie - stromo stromo i jeszcze bardziej stromo, pod górkę. Słowa kluczowe na tym etapie to wyrysowane na śniegu strzałki i porozwieszane wstążki, które miały wyznaczać trasę. Biegliśmy biegliśmy jeden za drugim , coraz trudniej i trudniej i błoto. W pewnej chwili kilku  zawodników zawraca informując, iż pomyliliśmy trasę. Musimy szukać oznaczeń z wstążek. 

Oj było wesoło gdy okazało się, że łatwiej było podbiec pod górkę błota niż z niej zejść. Ot pewnie wilki zrobiły psikusa i zmieniły oznaczenia trasy... 

Po zdobyciu szczytu Suchej Góry, rozpoczął się zbieg. Nie wiem co trudniejsze, gdyż miejscami śniegu było pod kolana. Zupełnie nie było widać co się kryje pod tym śniegiem, a wielu poczuło wilczy pęd i czym prędzej gnali w dół. Dla mnie najważniejsze było poczucie bezpieczeństwa. Wolałem powoli i ostrożnie pokonywać trudy biegu.

Tak naprawdę to marzyłem o równym i gładkim asfalcie, do którego dotarliśmy w końcu na 8. kilometrze. I ponownie było jak na Życiowej Dziesiątce - lekko z górki.

WIlcze Gronie to bieg górski, więc chwila nie trwała wiecznie. Po skręcie w lewo, na którym był ustawiony bufecik z herbatką powróciliśmy do pokonywania terenów wokół Rajczy. 

Trudności pierwszej części trasy sprawiły, iż osłabiony chciałem tylko dotrzeć do mety, zaliczyć start. Tak też wyglądał mój finisz. Biegi górskie, a szczególnie te rozgrywane w zimowych warunkach są wspaniałym wyzwaniem. Pokonanie trudnej trasy daje satysfakcje i zadowolenie, które pozostaje w nas na długie lata.

Mirosław Bortel, Ambasador Festiwalu Biegów


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce