X-Alpine, czyli alpejska ultra-przygoda. Czy warto?

 

X-Alpine, czyli alpejska ultra-przygoda. Czy warto?


Opublikowane w pon., 26/01/2015 - 11:09

St. Bernard – Loutrier

Po wyjściu z przełęczy trasa wiedzie na pobliski szczyt Col des Chevaux (2714m n.p.m..) a następnie długim, 10-kilometrowym zbiegiem opada do Bourg St. Pierre (1520 m.). – Jest źle – mruczał pod nosem Antek. Wyszedł z przełęczy, ubrał się, ale nadal jest wychłodzony i skostniały. Opadł z sił. – Czyżbym za szybko zaczął? A może nie wypocząłem dostatecznie po Rzeźniku? – pomyślał. Najgorsze były jednak dziury, które pojawiły się na zgięciach od wewnętrznej strony buta. – Myślałem, że jeszcze ten bieg wytrzymają – pokręcił z niezadowoleniem głową.

Dziury same w sobie nie byłyby problemem gdyby nie to, że od tej pory wymuszały na Antku regularne postoje w celu wydobycia kamieni, które przez owe dziury dostawały się do buta. Będący za nim zawodnicy zaczęli się zbliżać. Najpierw jedna osoba, potem doszedł go jakiś biegacz w czarnym stroju. To Francuz Jean-Sebastien Maret. Na mecie będzie dziewiąty. Niech to drzwiczki – pomyślał. Morale znacznie Antkowi spadło, ale walczył dalej.

Zbieg z góry początkowo był stromy i niebezpieczny. W niektórych miejscach przy kamienistej ścieżce poprowadzone były łańcuchy lub liny do przytrzymania. Tak jak na podejściu pod Świnicę podczas Biegu Marduły. Antek jakoś go zbiegł bez przygód i zaczął gonić Francuza Jean’a-Sebastien’a. Dogonić nie dogonił ale trzymał mniej więcej podobne tempo tak, że tamten nie uciekł. Wyprzedzał innych zawodników, lecz byli albo ludzie z krótszej trasy lub sztafety. Poznawał to po kolorze numeru startowego gdyż każda trasa miała inny.

Po dłuższym biegu w dół doliny, minięciu sztucznego zbiornika wodnego zamkniętego zaporą ukazał się Bourg St. Pierre – miejscowość z dużym przepakiem. Można tu było nawet zjeść ciepły posiłek. Antek zastał na miejscu znanego z widzenia Francuza w czarnym stroju, który nieśpiesznie coś podjadał. Sam chciał skwapliwie wykorzystać okazję do odebrania utraconej pozycji, więc tylko wziął swoje rzeczy z przepadku i czym prędzej opuścił punkt.

Z awansu cieszył się tylko przez chwilę. Zaczęło się łagodne, ale długie podejście pod Cbne Mile (1480m n.p.m.). Znał je z poprzednich edycji i nazywał „niekończącym się podejściem”. Idziesz, dochodzisz do grzbietu, myślisz, że tuż za nim będzie punkt a widzisz tylko kolejny zakręt i kolejny grzbiet. I tak kilka razy. Deszcz od przełęczy Św. Bernarda przestał już padać, ale po wyjściu z Bourg St. Pierre znowu zaczął. Antek czuł się słaby. Zaczął robić przystanki w marszu. Za sobą zobaczył Jeana-Sebastiena napierającego raźno z kijkami w towarzystwie jakiegoś kolegi. – Niestety, tak pięknie nie będzie – pomyślał. Czuł się jak królik czekający na pożarcie. Francuz w końcu go doszedł i wyprzedził.

Dogoniła go także Denise Zimmermann, wspomniana wcześniej faworytka wśród kobiet. Antek tracił pozycje a dodatkowo im wyżej tym warunki były gorsze. Był moment, że deszcz zamienił się w śnieg. W lipcu! Szlak prowadzący wzdłuż zbocza ponad zasięgiem lasów rozmókł pokrywając się tonami błota, pięknie ugniecionego w plastyczną, lepką masę przez wcześniejszych zawodników. Antek brnął w tym błocie w swoich dziurawych butach, ślizgając się, co chwila. – Byle już tylko dotrzeć do Verbier – myślał zrezygnowany.

Spuszczoną głowę podnosił tylko gdy coś się działo. A to jakiś świstak siedział opodal na skale, a to usłyszał wrzask zawodników z „The Trawerse” idących przed nim. Ostrzegali przed głazem, który nagle zaczął turlać się po zboczu przecinając trasę biegu. Niecierpliwie wypatrywał punktu kontrolnego, po którym trasa powinna schodzić w dół do Loutrier – ostatniej wioski przed Verbier.

Po „stu” niekończących się zakrętach Antek ujrzał w końcu punkt kontrolny na grzbiecie. Dotarł do niego, dopełnił formalności i znowu nie tracąc czasu ruszył w dół. Wiedział, że siedzenie nic tu nie pomoże a może tylko pogorszyć. Zbliżał się wieczór. Na zbiegu Antek trochę odżył, nawet zaczął biec szybciej wyprzedzając ponownie Denise Zimmermann i wielu zawodników z „The Traverse”. Myśl, że została już tylko jedna góra dodawała mu sił.

Loutrier – Verbier

Loutrier (1074 m.) – wioska w dolinie położona na 98. kilometrze. Ledwie 7 km przed metą, zdaje się na wyciągnięcie ręki. Nic bardziej mylnego. Ten ostatni, niepozorny odcinek był najgorszy ze wszystkich. Antek wiedział, co go czeka bo podczas pierwszego razu też tu zdychał. Szybko zeskanował chipa w Loutrier i wyruszył na spotkanie z przeznaczeniem.

Stroma, bardzo stroma ściana. Podejście około 1100 m. w górę do La Chaux (2266 m.). Antek zaczął piąć się szlakiem trawersującym zbocze. 10 kroków w lewo – zwrot. Dziesięć kroków w prawo – zwrot. Szedł wraz z kilkoma „Trawersami” robiąc małe kroki, trzymając ich wolne ale stałe tempo. Nie obyło się bez przystanków dla złapania oddechu. Wkrótce dogoniła go i ponownie minęła Denise Zimmermann. Niezbyt szybko, ale całkiem sprawnie pięła się pod górę z pomocą kijów. Od tego kilkukrotnego mijania już go kojarzyła. – See you soon – zagadnęła z uśmiechem mijając zdyszanego, wpół-żywego Antka. – No rzesz w mordę jeża, dlaczego nie zabrałem kijów!? – pluł sobie w brodę.

Gdzieś od połowy podejścia zrobiło się jeszcze gorzej. Zapadł zmierzch, więc zapalił latarkę. Padający od dłuższego czasu deszcz przybrał na sile. Błoto, ciemność, mgła, deszcz, bardzo słaba widoczność. Antek piął się pod górę nawigując bardziej na wąż światełek niż według oznaczeń szlaku. Dziurawe buty ślizgały się w błocie i na mokrej trawie. Wielokrotnie zjeżdżał trochę w dół, przytrzymywał się ziemi rękoma i jeszcze raz podchodził, czasem na czworaka. Okrutnie telepał się z zimna. Miał w plecaku ortalionową kurtkę, ale jej nie założył. Dlaczego? Tego nie wie do dziś.

W końcu dotarł do La Chaux – ostatniego punktu kontrolnego przed metą. Wszedł do schroniska. Telepał się z zimna tak, że ledwie trzymał zgrabiałymi rękoma gorący kubek z herbatą. Nie lepiej wyglądała siedząca na przeciw dziewczyna zawinięta w NRC-tę i wygrywająca zębami symfonie. Wszyscy w koło wyglądali jak rozbitkowie odratowani przed chwilą z jakiejś katastrofy. Istne pobojowisko.

Antek był tak osłabiony, że już nie myślał o czasie i miejscu, jakie może zająć. Pierwsza dziesiątka? – heh, dobre sobie. W momencie, w którym był te przedstartowe ambicje i marzenia zupełnie przestały się liczyć. Przyszła mu nawet myśl, by się poddać. Teraz, 5 kilometrów przed metą?! Szybko ją przepędził. Musiał to skończyć.

Posiedział w schronisku z 15 minut, trochę się rozgrzał, założył kurtkę. Był osłabiony, ale miał też zwyczajnego cykora. Bał się, że w tym deszczu, we mgle i w ciemnościach zgubi ścieżkę, zsunie się gdzieś ze zbocza i padnie gdzieś, gdzie go nikt nie znajdzie. Wyobraźnię pobudzał inny uczestnik, który z przejęciem opowiadał o jakichś dwóch uczestnikach, którzy podobno zsunęli się ze zbocza. Ktoś z organizatorów kręcił się po schronisku ostrzegając, że jest „extremely slippery” i zalecając schodzenie do Verbier w grupie. Antek przystał na to zalecenie z ochotą. Poczekał chwilę aż zbierze się grupa i razem z innymi wyszedł ze schroniska na ostatnie kilka kilometrów zejścia do Verbier.

Widoczność tak jak się obawiał była fatalna. Nie widział ścieżki, nie widział oznaczeń szlaku. Szedł za czołówkami martwiąc się tylko o to, by za nimi nadążyć. Gdy zaczęło się strome zejście ślizgał się jak na lodowisku. Nie raz pomagał sobie rękoma schodząc nogami do przodu, na czworaka. Raz zupełnie niezamierzenie zrobił siad płotkarski. W końcu zaczęło się wypłaszczać, pojawiła się droga. W oddali majaczyły światła Verbier. Antek zaczął biec. Biegł już do samej mety dopingowany na ostatnich metrach przez Gabriela i Jego córkę, Jeanne. Czekali na niego. – Jak to dobrze, że się nie poddałem, nie zrezygnowałem – cieszył się w duchu.

Antek dotarł na metę z czasem 19 godzin, 22 minuty i 57 sekund. Dało mu to 18. miejsce na 362 uczestników. Większość, 190 osób nie ukończyła i zeszła z trasy. Bieg wygrali ex aequo Ludovic Pommeret i Jules-Henri Gabioud – wbiegli na metę blisko 5 godzin przed Antkiem trzymając się za ręce (14:35:33).

Wśród kobiet zgodnie z przewidywaniami wygrała Denise Zimmermann. Z czasem 18:40:03 była 14. open. W biegu oprócz Antka startowało jeszcze dwóch Polaków: Iwo Smolis i Bartosz Bursa. Obaj ukończyli, pierwszy na 153. miejscu, drugi na 139.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce