Yared na łyżwach i tokijskie marzenie. Rozmawiamy z zawodnikami DOZ Maratonu Łódź

 

Yared na łyżwach i tokijskie marzenie. Rozmawiamy z zawodnikami DOZ Maratonu Łódź


Opublikowane w pon., 08/04/2019 - 09:36

DOZ Maraton Łódź, z nowymi organizatorami i dość mocno zmienionej trasie, w niedzielę 7 kwietnia ukończyło 1447 biegaczy. Jak już pisaliśmy, najszybsi okazali się: Etiopczyk Getaye Fisseha Gelaw (2:14:39), nasz zawodnik Andrzej Rogiewicz (2:18:30) i Ukrainiec Jurij Rusiuk (2:18:35) oraz Dominika Stelmach (2:39:11), Kenijka Gladys Jepkurui Biwott (2:57:04) i Katarzyna Pobłocka (3:04:29).

Bezkonkurencyjna Stelmach, dzielny Rogiewicz - 9. DOZ Maraton Łódź [DUŻO ZDJĘĆ]

Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

Po biegu porozmawialiśmy z kilkorgiem zawodników z czołówki.

Wyjątkowo zadowolony był drugi na mecie Andrzej Rogiewicz, który zupełnie nie spodziewał się tak znakomitego wyniku. – Ostatnie moje tygodnie przygotowań, od czasu półmaratonu w Gdyni, nie wskazywały, bym był w stanie powalczyć tu o czołową lokatę – przyznał biegacz z Grudziądza. – Tak naprawdę nawet nie byłem pewny, czy jest sens tu przyjeżdżać. Wszystko przez zapalenie dziąsła albo zęba, nawet nie wiem do końca, co to było. Dopiero w środę odstawiłem antybiotyk, no i zaryzykowałem.

– Późniejszy zwycięzca z Etiopii uciekł już na 10-11 kilometrze – relacjonował najszybszy z Polaków. – Z Jurijem Rusiukiem z Ukrainy doszliśmy jednego z Kenijczyków około 15-16 km (który prawdopodobnie nie ukończył biegu – red.). Później stopniowo doganialiśmy jeszcze jednego zawodnika z Afryki, który miał kilka kryzysów, ale trzymał się z nami gdzieś do 35 km. Z Ukraińcem cięliśmy się do samego końca, na szczęście na końcowych zakrętach udało mi się utrzymać prędkość, bo przyśpieszyć już się tam nie dało. Na mecie różnica była kilkusekundowa. Wcześniej dawaliśmy sobie zmiany. Myślę, że ten wynik dałem radę nabiegać w dużym stopniu dzięki niemu – przyznał w prawdziwie sportowym duchu nasz zawodnik.

– Dzisiejsze 2:18:30 to moja życiówka, poprawiona o trzy minuty z Krakowa z zeszłego roku. Tam było wtedy 35 stopni, więc było dużo trudniej – opowiadał Andrzej Rogiewicz. – Do Łodzi na pewno wrócę niedługo na Bieg Piotrkowską. A dzisiejszą trasę maratonu oceniam bardzo dobrze, może oprócz ostatniego kilometra, na którym ciężko było się rozpędzić, czy nawet utrzymać prędkość. Niektórzy psioczą na tę trasę, że jest sporo podbiegów, ale dla mnie Łódź i tak jest zdecydowanie bardziej płaska, niż np. Katowice ze swoim Silesia Maratonem.

Andrzej Rogiewicz zdradził nam, że być może zobaczymy go na dystansie 100 km podczas tegorocznego Biegu 7 Dolin w Krynicy! Jeśli zdecyduje się wystartować, będzie to jego debiut na ultra, i to jaki! Do tej pory nie biegł bowiem nic dłuższego od maratonu.

Z drugim zawodnikiem łódzkiego maratonu zgodził się Rafał Kaszubski z drużyny Łódź Kocha Sport (40. miejsce, 2:56:29). – Ta nowa trasa jest wg mnie lepsza, bo nie ma ulicy Wyszyńskiego, gdzie w którą stronę by się nie biegło, to zawsze wiało w twarz. W jeszcze wcześniejszych latach, kiedy trasa prowadziła Maratońską, nie biegałem, ale tam podobno było tak samo (potwierdzamy, i w dodatku w obie strony pod górę, taka anomalia! – red.). Od półmetka, czyli wiaduktu na Niciarnianej, zgodnie z zapowiedziami było głównie w dół. Słońce trochę dało popalić, bo wiadomo, że po zimie trudno się na początku przyzwyczaić, ale było dobrze.

– Poprawiłem życiówkę o 7 minut – cieszył się jeden z najszybszych łodzian. – Pierwszy raz się przygotowałem do łamania trójki i od razu się udało. Najważniejsze jest jednak dla mnie, że mogłem swoim biegiem pomóc małemu Alanowi, dla którego zbieram pieniądze na leczenie. Chciałbym podziękować współorganizatorce Joannie Chmiel, która zgodziła się, bym mógł z nim przebiec ostatnie metry przed metą. Teraz czas wyleczyć kontuzję stopy i pobiegać krótsze dystanse.

Nową trasę chwalił także inny łodzianin, Michał Karwowski. – Jest zdecydowanie szybsza i ma więcej cienia – stwierdził. – A ze swojego biegu jestem bardzo zadowolony. Założenie było na 3:20, a na mecie wyszło 3:14:25. Do życiówki zabrakło 20 sekund. Najpierw wydawało mi się, że jest szansa na jej pobicie, ale od 30 km temperatura zmusiła mnie do zwolnienia. Życiówkę znowu zaatakuję we wrześniu w Warszawie – zapowiedział.

Maratońska sztafeta nie była nowością, jednak nowatorskim pomysłem organizatorów było zaproszenie naszych letnich i zimowych olimpijczyków, których drużyny dodały rywalizacji wyjątkowego smaczku. Pojawiły się wśród nich m.in. takie nazwiska, jak chodziarz Robert Korzeniowski, tyczkarka Monika Pyrek, łyżwiarze figurowi Dorota i Mariusz Siudkowie, biathlonista Tomasz Sikora, czy łyżwiarz szybki Zbigniew Brodka.

Tę nietypową rywalizację wygrała o pięć minut drużyna zimowa, być może dzięki zatrudnieniu... Yareda Shegumo, naszego maratończyka etiopskiego pochodzenia, ostatnio zmagającego się z kłopotami zdrowotnymi.

– Z kontuzji już wychodzę – powiedział nam Yared – i mam nadzieję, że będzie coraz lepiej. Najbliższy maraton na pewno pobiegnę jesienią. Dziś dałem się namówić na start w „zimowej” sztafecie. Koledzy mnie przekonali obiecując, że nauczą mnie jeździć na nartach i łyżwach! – śmiał się nasz czołowy maratończyk.

Rywalizację sztafet wygrała załoga Kalenji by Decathlon (2:33:58) przed 1. Podkarpacką Brygadą Obrony Terytorialnej (2:35:17) i 3. Podkarpacką Brygadą Obrony Terytorialnej (2:45:31). Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

Bezkonkurencyjna wśród pań była nasza prawdopodobnie najwszechstronniejsza biegaczka, Dominika Stelmach. Jak sama przyznała, odczuwała jednak pewien niedosyt, gdyż do życiówki zabrakło jej około dwóch minut, choć przed startem liczyła na wynik około 2:35.

– Nie ukrywam, że brak bezpośredniej konkurencji ze strony współzawodniczek nie pomógł mi w osiągninęciu dobrego wyniku – opowiadała. – Do 30 km miałam towarzystwo panów, najdłużej biegłam z Leszkiem Marcinkiewiczem, który mi najwięcej pomógł, ale później zostałam zupełnie sama. Jednak już dużo wcześniej, około 10 km, stwierdziłam że nie ma co szaleć, bo po prostu nie czułam się dobrze.

– Trasa według mnie nie należała do najłatwiejszych, bo wiadomo, że moja rodzinna Łódź jest trochę pofałdowana. No i tegoroczna trasa miała chyba więcej zakrętów i wiaduktów. Nie było dużych przewyższeń, tylko sporo takich lekkich hopek. Ale nie ma co się tłumaczyć, po prostu dziś nie był mój dzień i mam trochę niedosyt, bo miałam apetyt na złamanie 2:35 – przyznała zwyciężczyni.

– Od 30 km wiedziałam już, że nie mam szans nawet na życiówkę i postanowiłam po prostu dociągnąć do mety – relacjonowała nasza biegaczka – bo wiedziałam, że mam dużą przewagę nad współzawodniczkami. Bardzo mi dziś pomagało to, że w Łodzi dużo ludzi mnie zna i miałam wielu kibiców. Żałuję tylko braku tej dyspozycji dnia. Mimo wszystko jednak się cieszę, że udało się wygrać z wynikiem na minimum przyzwoitości (śmiech).

Jeszcze w tym tygodniu na naszym portalu dłuższa rozmowa z Dominiką Stelmach o planach na najbliższą przyszłość, górach, biegach ekstremalnych i tokijskim marzeniu...

Rozmawiał Kamil Weinberg


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce