Zając na dwóch kółkach – relacja z DOZ Łódź Maraton z PZU

 

Zając na dwóch kółkach – relacja z DOZ Łódź Maraton z PZU


Opublikowane w śr., 22/04/2015 - 11:49

Kiedy postawiłem sobie za cel biegowy ukończenie Niepokornego Mnicha (Ultramaraton – 95 km) ze smutkiem musiałem zrezygnować z odbywającego się tydzień wcześniej rodzimego łódzkiego maratonu.

To właśnie tutaj w ubiegłym roku wykręciłem niesamowity jak dla mnie czas 3 godzin i 18 minut. Ten duży sukces zawdzięczałem m.in. Tomkowi, który towarzyszył mi jadać na rowerze, wspierając dobrym i motywującym słowem, podając wodę i żel.

Pamiętając o tym, jak było to dla mnie ważne, postanowiłem w podobny sposób pomóc klubowemu koledze - Maurycemu, który po kilku miesiącach mocnych treningów postanowił „rozmienić” 2:40:00. Zadanie ambitne, jednak czy wykonalne?

Relacja Szymona Draba, Ambasadora Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój.

Biegacze wystartowali punktualnie o godz. 9.00. Ja, nieco spóźniony dotarłem na siódmy kilometr trasy i tam czekałem na Maurycego. Szakalowy – pomarańczowy kolor koszulki dostrzegłem już z daleka. Biegł sam. Niestety (biegowa) samotność maratończyka towarzyszyła mu, aż do samej mety.

Na szczęście pogoda do bicia rekordu była znakomita, a nastrój Maurycego bojowy. Z drugiej strony chłopak od samego początku emanował opanowaniem i spokojem. To napawało optymizmem. Tym bardziej, że trasa była wręcz idealna do zrobienia życiówki. Na zawodników czekało kilka podbiegów, ale też sporo długich i delikatnych zbiegów.

Początkowo wszystko zagrało bez najmniejszych problemów. Do połowy trasy – z kilometra na kilometr budowaliśmy kilkusekundową przewagę ponad zakładanym czasem na mecie… Kryzys miał jednak dopiero nadejść.

Pierwszym poważnym wyzwaniem była ul. Maratońska. Dla wielu zawodników jest to miejsce, na którym już muszą się zmierzyć ze „ścianą”. Dla nas wyzwaniem był przede wszystkim przeciwny wiatr niepomagający w utrzymaniu założonego tempa. Na szczęście dość szybko pojawiła się „agrafka”, po której już z wiatrem mogliśmy sunąć w kierunku mety.

W tym momencie pojawiła się okazja, by zweryfikować dystans dzielący Maurycego od zawodników z tyłu. Okazało się, że mamy – 3:40 minuty przewagi. To dawało blisko kilometr różnicy! Jeśli więc wszystko potoczy się jak do tej pory nie ma takiej możliwości, by ktoś nas dogonił.

Poważniejsze problemy pojawiły się ok 35 kilometra. Niestety tempo Maurycego wyraźnie spadło. Starałem się go motywować, ale wobec problemu z kolką i skurczami, nie miałem wystarczającej siły przebicia.

Co chwila z niepokojem zerkałem na zegarek – tempo z ok 3:45/km spadło do ~4 min/km. Wypracowane wcześniej cenne sekundy, teraz gubiliśmy. Wiedziałem, że jeżeli tendencja się utrzyma z zakładanego planu nic nie wyjdzie.

Nie mogłem na to pozwolić. Gadałem, krzyczałem – byle zmotywować Maurycego do biegu. Nie po to trenuje się przez tyle miesięcy, by zrezygnować na ostatnich metrach! To co się wydarzyło potem było niesamowite. Maurycy się „odrodził” i ostatnie 1,5 kilometra na „oparach” przebiegł już poniżej 4 minut. Udało się! Zegar po przekroczeniu mety zatrzymał się na 2:39:54! Sukces!

Poczułem wielką ulgę i radość, ale moja rola tego dnia się jeszcze nie skończyła. Wróciłem na trasę i już z aparatem w ręku łapałem w obiektyw pozostałych uczestników. Nie szczędziłem też (niekiedy również w formie nieparlamentarnej) słów motywacji.

Szczególną wiązankę usłyszał Kamil (korespondent Festiwalu Biegowego – jego relację możecie przeczytać tutaj): „i Ty się zwiesz ultrasem? Jesteś d**a nie ultras! To dla Ciebie początek biegu, więc rusz tyłek i rwij do mety”.

Niezbyt miła odpowiedź była sygnałem, że Kamil usłyszał co się do niego mówi Wraz z jadącym obok na rowerze Michałem krzyczeliśmy więc dalej, motywując i zagrzewać go do walki. Kamil, choć rwanym tempem – przyśpieszył i dotarł do mety poprawiając swój dotychczasowy rekord! Brawo!

To był niesamowity dzień. Choć nie mogłem wystartować w imprezie i napajać się biegowymi endorfinami, to atmosfera zawodów sprawiała, że czułem się częścią tego wyjątkowego wydarzenia. Teraz czas na wypoczynek. Mnich czeka na mnie z niecierpliwością.

Szymon Drab

Galeria zdjęć

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce