Zamyślone głowy – nasz Bieg Rzeźnika [ZDJĘCIA]

 

Zamyślone głowy – nasz Bieg Rzeźnika [ZDJĘCIA]


Opublikowane w wt., 31/05/2016 - 08:54

A czy jest łatwiej, czy trudniej, niż na starym Rzeźniku? Osobiście wolę raz a dobrze pod górę i to samo w dół. Zwykle zyskuję na długich, mega stromych podejściach, a jeszcze bardziej na niekończących się, technicznych zbiegach. Pewnie dlatego ta ciągnąca się seria niedużych hopek wybija mnie z rytmu i wykańcza bardziej od Wetlińskiej i Caryńskiej. Krzysiek jest raczej przeciwnego zdania.

Później usłyszę równo podzielone opinie. Zwycięzca Piotr Hercog powie mi, że nowa trasa jest bardziej przebieżna i przez to dla niego łatwiejsza nawet mimo nieznacznie większej sumy przewyższeń, pomijając to, że jest ok. 4 km dłuższa. Jaki by nie był ten nowy Rzeźnik, organizatorom należą się według mnie słowa uznania za ogarnięcie tematu w tak krótkim czasie i wytyczenie mimo wszystko ciekawej trasy o podobnej długości.

Z innych spraw organizacyjnych... Nie zgadzam się z – mówiąc wprost – durnymi argumentami stojącymi u podstaw odmowy puszczenia Rzeźnika przez BdPN. Z drugiej strony jednak te prawie 800 par na starcie to dla mnie lekkie przegięcie. Na pierwszym etapie w wielu miejscach szlak się po prostu korkował, dla tych walczących o czas powodując znaczne straty. Absolutnie nie szedłbym tak daleko w ograniczaniu liczebności zawodników, jak chciałyby niektóre osoby z władz Parku, ale powiedzmy 500 zespołów uznałbym za rozsądną granicę... Z problemów jeszcze wymienię długie oczekiwanie zmęczonych zawodników na mecie w Żubraczem na busiki, kursujące do Cisnej. Nie mogły one wjechać przez kierowców, którzy zastawili wjazd. Następnego dnia Mirek nas za to serdecznie przeprosił ze sceny podczas zakończenia Rzeźnickiego Festiwalu.

Z Okrąglika już szybko spadamy na ostatni bufet z samymi napojami na Przełęczy nad Roztokami. Żel, baton, popitka wodą, uzupełnienie bukłaków. Dzielimy się ostatnim kubeczkiem coli, bo właśnie się skończyła.

66 kilosów w nogach. Krzysiek ma najwięcej siły po cudownym odrodzeniu. Ja już się czuję wyjechany kondycyjnie i mięśniowo. Wychodzi spowodowane kontuzją zimowe niewybieganie, no i chyba płacę za holowanie partnera na pierwszym etapie. Ale na tym przecież polega gra w drużynie – teraz on się odwdzięcza, nadając tempo. Później mi powie, że z Cisnej wyruszył głównie dlatego, że nie chciał mi psuć zabawy...

Wiesia mówi, żebyśmy sami gonili limit, bo ona nie wytrzyma naszego tempa, poza tym zresztą i tak o nic nie walczy. Jak to o nic nie walczysz, tak samo jak my chcesz zrobić Rzeźnię w limicie! – powtarzam jej już któryś raz – Wszystko jest w głowie, jesteśmy tak samo wypruci jak ty i jak my napieramy, to też dasz radę, a poza tym świetnie sobie radzisz!

12.5 godziny na szlaku. Potem się dowiemy, że tutaj się przesunęliśmy na 597. miejsce. Według załogi punktu mamy jeszcze jakieś 17 km do mety. Zostało nam niecałe 3.5 godziny nieznaną trasą na narastającym zmęczeniu. Licząc z naszej dotychczasowej średniej prędkości, jest na styk.

Jak by to nie brzmiało, rypiemy na Rypi Wierch. Na szczęście to ostatnie większe podejście z ponad 200 m przewyższenia. Krzysiek nadaje tempo, wyprzedzamy pod górę całe stada współzawodników. Jak nie wydłużą limitu, zanosi się na niezły odsiew. Dalej grań prowadzi lasem i jest w miarę płaska. Na łagodnych podejściach też biegniemy. Wiesia bardzo dzielnie się trzyma.

Krzysiek też łapie swój kryzys i w pewnym momencie nie jest w stanie biec nawet w dół. Skończyło się babci sr... – tyle od niego słyszę. Mówi, że ma sucho w gardle, pije, ale nic nie pomaga. Na szczęście gdy robi się stromiej do dołu, znów się trochę rozkręca. Znowu zauważam, jak bardzo się poprawiło jego zbieganie. A może po prostu dziś się przełamał. A Wiesia najwyraźniej ma do tego naturalny talent.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce