Zimowy Półmaraton Gór Stołowych Ambasadora. „Czuwały nad nami Pasterskie Anioły”

 

Zimowy Półmaraton Gór Stołowych Ambasadora. „Czuwały nad nami Pasterskie Anioły”


Opublikowane w wt., 03/02/2015 - 09:18

Wiedziałem, że muszę się ulokować od razu gdzieś wysoko, bo w pierwszych fragmentach trasy będzie ciasno. Tak też zrobiłem. Po jednej minucie, gęsiego ciągnął się już sznur biegaczy, którzy starali się deptać po śladach poprzedników. Uspokoiłem oddech i równym krokiem dreptałem gdzieś w przodzie stawki.

Już tutaj śnieg sięgał do łydek, dlatego trzeba było unosić nogi trochę wyżej. Kiedy pojawił się pierwszy zbieg, stawka bardzo się rozluźniła. Asekurowałem się rękoma, aczkolwiek ku mojemu zdziwieniu nie było tak ślisko, jak mogło się wydawać.

W kolejnych minutach pokonałem bezpiecznie kilka zbiegów i dobieg do krótkiej prostej, gdzie udało mi się wyprzedzić kilku zawodników.

Przede mną pierwsze podejście - czuję się świetnie. Jeszcze nie wiem czemu, ale uśmiecham się od ucha do ucha. Wspinam się, a raczej wskakuje na górkę, wyprzedzając znów kilku zawodników. To mój dzień! - pomyślałem.

Podbieg pokonałem raz dwa, aż do płyty skalnej. Tutaj wypadł kawałek po płaskim terenie. Utrzymałem pozycję i dobiegłem do kolejnego podbiegu. Ten też nie sprawił mi wielu trudności. Osiągam wzniesienie i wiem, że zaraz będzie dość mocny zbieg. A zaraz za nim pierwszy punkt kontrolny.

Rozłożyłem znów ręce w asekuracji na zbiegu, który zaliczyłem w kilku podskokach. Jest rewelacyjnie!

W ostatnim momencie zobaczyłem fotografa i na szczęście uniknąłem zderzenia. Koniec zbiegu i zakręt, a tam kilku zagrzewających kibiców. Znów szeroki uśmiech z mojej strony i uniesiony kciuk na znak stanu doskonałości.

Utrzymując szybki bieg, ścinam zakręt podpierając się ręką. Wbiegam do bufetu. Wypijam kubek ciepłej herbaty i sięgam po snickersa. To okazuje się jednak błędem, ten jest tak zmarznięty, że niestety musiałem go odłożyć. Zabieram za to dwa żelki. Te już dało się przegryźć. Uśmiechnąłem się sam do siebie na smak „żelasków” i biegnę dalej.

Serce bije równo. Teraz krótki płaski fragment, a za nim… zaczyna się prawdziwa masakra!

Wbiegam na otwarte polany Gór Stołowych. Śnieg sięga lekko ponad kolana, a wiatr jest tak silny, że ciska puchem w nasze twarze, co przyprawia mnie o bardzo nieprzyjemny, zimy ból, drażniący odkryte policzka i nos.

Wiatr świszczy i utrudnia walkę do spółki z wysokim poziomem śniegu. Ale my jesteśmy tutaj by biegać, nie ma zmiłuj... Wbiegamy, a raczej wskakujemy w ślady poprzedników, które i tak co chwile są zasypywane przez świszczący wiatr. Pamiętam, że na przemian wyprzedzałem się tutaj z dwoma uczestnikami, osłaniając się nawzajem do wiatru. W ten sposób w miarę komfortowo, jeśli to dobre słowo, pokonaliśmy ten naprawdę uciążliwy fragment trasy.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce