Andrzej Gondek rusza na Jukon. „Myślę przede wszystkim o...”

 

Andrzej Gondek rusza na Jukon. „Myślę przede wszystkim o...”


Opublikowane w pt., 30/12/2016 - 14:46

Mimo, że Fjallraven nie doszedł do skutku, już wtedy zaplanowany był Yukon Arctic Ultra?

Tak, nawet więcej niż zaplanowany. Zapisałem się na listę startową w edycji 2016, ale wtedy najdłuższą opcją był bieg 480-kilometrowy. To było moje niedopatrzenie, bo nie zauważyłem, że dystans 700 km będzie dostępny dopiero w 2017 r. Po rozmowie z organizatorem, wycofałem się ze startu. Przyczyna była prosta. Jeśli już jechać na drugi koniec świata i startować w trudnych warunkach, to najlepiej od razu zrobić to na najdłuższym dystansie. W przeciwnym razie czułbym niedosyt i pewnie planowałbym powrót na Jukon.

Zapisując się na YAU znałeś już historię Michała Kiełbasińskiego, dla którego start w Kanadzie zakończył się odmrożeniem i ewakuacją z trasy. Czy brałeś to pod uwagę?

Oczywiście. Znałem tę historię i dała mi do myślenia. Przecież gdy bardzo dobrze przygotowany, mocny biegacz, doświadczony człowiek, daje sygnał, że musi zejść z trasy na wczesnym etapie imprezy, to zawsze jest to coś nietypowego, coś, co budzi pytania.

Jednak ten YAU już był w mojej głowie jakiś czas. Zaczęło się chyba od książki, którą dostałem pod choinkę. Były tam opisane najtrudniejsze biegi świata i między nimi znalazł się i ten. Wcześniej, podczas biegów przez 4 pustynie, wspominali o nim koledzy z Kanady.

Temat wrócił o mnie także za sprawą Michała Kiełbasińskiego. Oglądałem wywiad, którego udzielał przed wylotem. Zainteresował mnie i zacząłem śledzić z uwagą ten bieg. Gdy już wrócił z Kanady, oglądałem filmik z jego udziałem wyjaśniający powody tego, co mu się przytrafiło. Wziąłem je pod uwagę przygotowując się do mojego startu.

Czy po tamtych wydarzeniach organizatorzy zaczęli stawiać jeszcze wyższe wymagania zawodnikom? Czy nie obawiali się kolejnego biegacza z Polski?

Mocno mnie przepytali i to nie tylko w temacie biegów, w których brałem udział, ale także na okoliczność umiejętności czysto survivalowych w niskich temperaturach.

Czym ich przekonałeś?

O moich biegach, dystansach, treningach wiedzieli już wcześniej, więc to nie był argument. To, co ich przekonało, to warunki w jakich biegam. Chociaż tu też były zastrzeżenia. Organizator zwracał mi uwagę, że polskie 20 stopni poniżej zera, to jednak nie to samo co kanadyjskie minus 30 stopni. Szalę przeważyło to, że miałem zaplanowane szkolenia z radzenia sobie w niskich temperaturach prowadzone przez alpinistów czy himalaistów. Nawet sprzęt, który przygotowuję, bardziej przypomina ten himalajski niż biegowy.

Przygotowania potraktowałem poważnie i jeszcze przed wylotem czeka mnie jedna konsultacja lekarska u specjalisty, który pracuje z himalaistami i sam się wspina. Skupimy się właśnie na przeciwdziałaniu wychłodzeniu.

Zdradź nam trochę szczegółów. Co Cię najbardziej zaskoczyło w tym wyposażeniu na bieg?

Puchowe buty. Zdecydowanie to one mnie najbardziej zaskoczyły. Służą do zimowego biwakowania. Po przebiegnięciu kilkudziesięciu godzin dobrze jest zrzucić buty i dać stopom odpocząć. Te puchowe buty są niezwykle ciepłe, ale też lekkie. To taki rodzaj papci i sądzę, że będę z nich chętnie korzystał. Nie zabieram ze sobą namiotu. Wbrew zapewnieniom producentów, gdy jest zimno i ręce są skostniałe, takie rozkładanie namiotu może nastręczać nieco problemów. Moją alternatywą jest płachta biwakowa. To taki wodoodporny i wiatroszczelny worek, który mojej żonie przypomina worek na zwłoki w kostnicy.

Ile to wszystko będzie ważyło?

Całe wyposażenie będzie na saniach. Nie będę więc tego bezpośrednio dźwigał. Na pewno jednak będzie tego więcej niż na pustyniach. Tam mój plecak ważył 7 kg, a na Jukonie ze sprzętem obowiązkowym będzie ok. 15-20 kg. Dodatkowo są 2 punkty, w których mogę zostać niektóre rzeczy u organizatora i skorzystać z nich podczas biegu.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce