Artur Kozłowski: „Wiedziałem, co chcę osiągnąć”

 

Artur Kozłowski: „Wiedziałem, co chcę osiągnąć”


Opublikowane w pon., 25/04/2016 - 12:35

Z nowym Mistrzem Polski w maratonie o mistrzowskim ORLEN Warsaw Marathonie i planach przygotowań do Igrzysk Olimpijskich w Rio. Rozmawiał Rober Zakrzewski.

Po wczorajszym biegu został Pan koronowany przez mainstreamowe media i kibiców na „Króla Artura”. Jak się Pan z tym czuje?

Artur Kozłowski: (śmiech) Wygrana to dla mnie duża niespodzianka. Pierwszy raz spotykam się też z tak dużym zainteresowaniem moją osobą. Wszystko dochodzi do mnie powoli. Na pewno jednak czuję wielką radość.

To Pana pierwszy tytuł Mistrza Polski w maratonie. Wcześniej był „tylko” brąz, wywalczony dokładnie rok temu. Była już okazja do świętowania? Czy na prawdziwą radość przyjdzie czas po występie na Igrzyskach w Rio?

Wieczorem pozwoliłem sobie na małe piwo (śmiech). Teraz jednak trzeba już myśleć o planie na Igrzyska. Oczywiście czekam jeszcze na oficjalne potwierdzenie kwalifikacji z PZLA. Powinno się ono pokazać się na dniach.

Silny wiatr i niska temperatura. Gorszej scenografii do filmu pt. „Walka o minima” chyba nie można było sobie wymarzyć...

Faktycznie warunki nie były dobre. Wręcz można powiedzieć, że były fatalne. Jednak jako sportowiec nie mogłem się poddać jeszcze przed biegiem. To, że nie ma optymalnych warunków do osiągania dobrych wyników, to nie powód żeby nie spróbować i powalczyć. Nadzieja umiera ostatnia.

Miał Pan w ogóle jakiś kryzys na trasie? Pytam bo, na 37. kilometrze z dużą łatwością wyprzedził Pan prowadzącą trojkę, z Henrykiem Szostem na czele.

Kryzys miałem, ale dopiero na ostatnim kilometrze. Wtedy jednak czułem już taką euforię, że ból zszedł na drugi plan.

Jaka była taktyka na ten bieg?

Od początku chciałem biec bardzo równo. Pierwsza grupa miała pokonać „polówkę” w 1:04.20. Po moich ostatnich biegach wiedziałem, że takie rozpoczęcie byłoby dla mnie zabójcze. Dodatkowo sądziłem, że druga część dystansu będzie trudniejsza, bo natkniemy się na czołowy wiatr. Tak faktycznie było. Miałem pacemakera, który bardzo mi pomógł, gdy od 23. do 28. kilometra biegliśmy w otwartej przestrzeni. Mocny tam wiało, bez wsparcia na pewno miałbym gorszy czas.

Dodatkowo w drugiej części dystansu co chwilę dochodziłem jakiegoś zawodnika, odpadającego z pierwszej grupy. Dla mnie to była motywacja, by się piąć o kolejne lokaty. Na 32. kilometrze przewaga czołówki wciąż była bardzo duża, jednak systematycznie się zmniejszała. Nagle rywale zwolnili. Momentalnie. Na 35. kilometrze uwierzyłem, że można ich dojść. Po dwóch kilometrach, gdy zrównałem się z prowadzącą grupą, byłem już trochę podmęczony. Ale trener Tomasz Kozłowski, który jechał w samochodzie krzyknął mi, żebym nie zatrzymywał się tylko „lewy pas i jedź do końca”. Tak zrobiłem.

Podobno zainwestował pan prywatne pieniądze, by wynająć „zająca”...

Faktycznie wynająłem i opłaciłem swojego pacemakera. Jednak inwestycja w ORLEN Warsaw Marathon i zdobycie tytułu mistrza Polski to nie tylko zaangażowanie pacemekera, ale także wyjazd na obóz do USA, także za swoje własne środki. Zainwestowałem też w bardzo dobrego fizjoterapeutę. Wszystko postawiłem na jedną kartę. Wiedziałem, co chcę osiągnąć. Dążyłem do celu i to się udało.

Zaskoczyło Pana, że w tegorocznej edycji ORLEN Warszaw Marathon aż siedmiu Polaków było w pierwszej „10”? Dzięki Panu i Henrykowi Szostowi mieliśmy biało-czerwone podium.

Ktoś, kto obstawił taką kolejność na mecie, wygrał spore pieniądze. Taki jest maraton. Trzeba wierzyć w siebie, trenować i być wytrwałym. To procentuje.

W biegowych kuluarach wiele mówi się, że to mogła być ostatnia edycja ORLEN Warsaw Marathonu...

Mam nadzieję, że to nie była ostatnia edycja. Chyba wszyscy widzieli, jak wspaniale wyglądała impreza w Warszawie, jaka panowała tu atmosfera. Liczę, że żadne decyzje nie zapadły i rozmowy wciąż trwają. Dobrze by było, żeby za rok bieg znów się odbył.

Gdzie będzie się Pan przygotowywał do Igrzysk w Rio?

Cały miesiąc będę odpoczywał. Mam za sobą dwa starty maratońskie w tym roku. Bieg w Rio będzie trzecim. Ta praca zostaje w organizmie i nakłada się na siebie. Kluczem do sukcesu będzie więc regeneracja. Z tego co wiem, w okresie czerwiec-lipiec zawodnicy z kadry zazwyczaj wyjeżdżają do Sankt Moritz do Szwajcarii. Tam są najbardziej korzystne warunki w tym terminie. Jednak zastanawiam się nad tym. Biegałem już kiedyś w Rio (Mistrzostwa Świata w półmaratonie w 2008 roku – red), wiem jaka jest specyfika tamtejszego biegania. Nie można się nastawiać na bardzo szybkie tempo, bo jest duża wilgotność i wysoka temperatura. To inna kategoria maratonu. Trzeba będzie więc przyjąć inne formy przygotowań niż zazwyczaj.

Rozmawiał Robert Zakrzewski

​fot. B.Zborowski - Live / IB


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce