Jakub Wiśniewski: „Na dłuższą metę już bym mecie nie uciekł”

 

Jakub Wiśniewski: „Na dłuższą metę już bym mecie nie uciekł”


Opublikowane w czw., 07/05/2015 - 13:02

Warszawianin Jakub Wiśniewski był jednym z głównych, jeśli nie kandydatem numer jeden do zwycięstwa w drugiej edycji Wings for Life World Run. Ostatecznie rywalizację w Poznaniu skończył na dobrym, acz niesatysfakcjonującym go 5. miejscu. Pokonał w sumie 56 km i 12 metrów. Co zaważyło na wyniku? Jak ucieka się przed lotną metą? Czym Wings for Life różni się od typowych biegów ultra? Zapytaliśmy

Kuba - miałeś wygrać ten bieg. Jaki miałeś plan na ten start?

Jakub Wiśniewski: Plan był ambitny, ale realny. Zamierzałem przebiec ok. 65 km. Przed startem wydawało mi się, że taki rezultat jest osiągalny. Musiałem się trzymać tempo lekko poniżej 4 min./km. Przygotowywałem się też trochę pod ten start. Nie były to długie przygotowania, ale zawsze staram się profesjonalnie podchodzić do każdej imprezy. Trasa, pogoda i moje siły, zweryfikowały plany dosyć stanowczo.

Jak wyglądały Twoje zmagania na trasie i z trasą?

Do 40. kilometra biegłem w zakładanym przeze mnie czasie. Maraton pokonałem w okolicach 2:48:00. Jednak na 44. kilometrze, czyli dosyć wcześnie zaczęły łapać mnie skurcze. Nie chce się tłumaczyć, ale tak jest, że nie da się wszystkiego przewidzieć. Tym bardziej na dystansie ultra. Wydawało mi się, iż jestem przygotowany na wymagającą pogodę a w porównaniu z konkurentami wypadłem słabiej.

Formuła imprezy nie pozwala człapać, tylko trzeba trzymać tempo, bo meta goni. Jest to dobre wyzwanie dla osób, które chcą pobiec na miarę swoich możliwości, a nie tylko pokonać dany dystans. Dla mnie maksimum okazało się być na 56 kilometrze. Uważam, że to słaby wynik.

Od początku nie trzymałeś się prowadzącej trójki z Bartkiem Olszewskim, Tomaszem Walerowiczem i Wojtkiem Kopciem. Skąd taka taktyka?

Myślę, że taktyka była dobra. Wyliczyłem wszystko na długie utrzymanie tempa i nie robienie zapasów w pierwszej części dystansu. Już po pierwszym kilometrze odpuściłem prowadzącą grupę, tym bardziej, że do przodu wypalił jeszcze Piotr Kuryło…

No właśnie zapomnieliśmy trochę o naszym ultramaratończyku, który zszedł z trasy po ok. 10 km. Chyba oczekiwania co do niego były większe?

Nie wiem co się stało. Trzeba o to zapytać samego Piotra Kuryło. Jest to postać niezwykle barwna, jako jedyny z czołówki biegu ma przeszłość ultramaratońską. Jeżeli więc zaczyna tak szybko zmagania i po 11 km je kończy, to chyba musi to sam przemyśleć. Zresztą pan Piotr odpowiedziałby najlepiej czy zamierzał w tempie 3:40 min./km biec przez 70 km...

Wróćmy do Twoich zmagań…

Po odpuszczeniu pierwszej grupy biegłem sam. Na ok. 15. kilometrze dogonił mnie Artur Jabłoński. Zaprzyjaźniliśmy się na tych zawodach. Bardzo go pozdrawiam, bo razem nam się dobrze biegło. Jednak mówiąc żartobliwie, trochę mnie zniszczył psychicznie w momencie gdy okazało się, że ma jeszcze siły na kolejne kilometry.

Później Artur zaczął gonić Wojtka Kopcia, a na mnie przyszedł termin jak na każdego uczestnika Wings for Life. Zacząłem biec po 4:40 min./km i przy każdej próbie przyspieszenia co jakiś czas łapały mnie skurcze w mięśniach dwugłowych. Kręgosłup i uda nie były dobrze przygotowane do tego biegu. Następnym razem poważniej przygotuję się jeśli chodzi o siłę. Dla mnie to była kluczowa sprawa. Wolniejszym tempem mógłbym jeszcze biec i biec przynajmniej z godzinę albo dwie. Problemem było przyspieszenie.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce