Krzysztof Gajdziński o Łemkowyna Ultra-Trail: „Mamy wizję”

 

Krzysztof Gajdziński o Łemkowyna Ultra-Trail: „Mamy wizję”


Opublikowane w pt., 31/10/2014 - 09:30

Z organizatorem debiutującego w tym roku ultramaratonu rozmawiał Grzegorz Danicz.

Idealnie wstrzelił się pan z ekipą organizacyjną ŁUT w oczekiwania ultrabiegaczy z południa, szczególnie z Podkarpacie. Skąd pomysł na taką lokalizację i taką trasę biegu?

Krzysztof Gajdziński: Po przeprowadzce do Krosna zacząłem dość często eksplorować na treningach Beskid Niski. Przekonałem się, że to wymarzone miejsce do biegania, tymczasem nie ma tu żadnego biegu ultra! Trzeba było ogarnąć więc tę niszę. Co do trasy – GSB narzucił się naturalnie. Nie ma tu wielu utrzymanych szlaków, a kluczenie dzikimi ścieżkami byłoby koszmarem logistycznym przy znakowaniu. Ponadto GSB sam w sobie przyciąga uczestników, więc jest dodatkowym atutem naszej imprezy.

A nazwę?

Wynikła naturalnie. Wszyscy od samego początku wiedzieliśmy, że nie sposób poprowadzić bieg przez Beskid Niski i nie odnieść się do kultury łemkowskiej tak mocno obecnej w tym regionie. W pewnym momencie zdałem sobie wręcz sprawę, że pierwiastek łemkowski powinien stać się wręcz wypełnieniem struktury naszego biegu. Pomysłów na nazwę było kilka, wszystkie były wariacjami inspirowanymi właśnie Łemkami. W końcu stanęło na pierwotnej propozycji – Łemkowyna Ultra Trail.

Impreza okazała się ogromnym sukcesem, o czym świadczy przede wszystkim zadowolenie zawodników. Jak tego dokonałeś? Opowiedz innym organizatorom...

Przede wszystkim zdajemy sobie wszyscy sprawę, że nie było idealnie. Kilka rzeczy nie było dopilnowane i zorganizowane tak, jak byśmy tego chcieli. Ale są już mocne wnioski do poprawy na przyszły rok.

A dlaczego impreza się podobała? Najlepiej pewnie spytać zawodników. Natomiast z mojego punktu widzenia kluczowe znaczenie ma kilka elementów. Przede wszystkim trasa, tj. jej wybór i oznakowanie. Tutaj nie ma kompromisów. Po drugie – ludzie. Mamy naprawdę genialną ekipę. Wokół 4-osobowej grupy założycielskiej (Dominik, Wojtek, Gabriela i ja) skupiliśmy ponad 50 osób, które pomagały nam na różnych etapach przygotowań. Nie wszyscy znaliśmy się przed zawodami, pochodziliśmy z różnych środowisk, miejsc, ale finalnie wszystko zagrało. Świetnie się rozumieliśmy, a każdy z nas chciał, by zawodnikom było jak najlepiej. Nikt nie był tutaj, żeby odstać swoje. I jeśli ludziom-organizatorom zależy na tym, by ludziom-zawodnikom było jak najlepiej, to przy odpowiedniej organizacji tych chęci wytwarza się niesamowita atmosfera życzliwości, w której marzenia zawodników po prostu się spełniają. A kto będzie narzekał na imprezę, podczas której spełnił swoje marzenie?

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce