Triathlon kiedyś i dziś: „Pianka z towotu, składaki”

 

Triathlon kiedyś i dziś: „Pianka z towotu, składaki”


Opublikowane w sob., 04/06/2016 - 09:18

W latach 80. w pierwszym triatlonie w Warszawie wystartowało 176 zawodników i był to rekord frekwencji w polskich imprezach. Teraz biegi i triatlony stały się imprezami masowymi. Inaczej wyglądała komunikacja między organizatorami.

- Pamiętam, że dostaliśmy trzy telefony komórkowe od sponsora, żeby komunikować się między sobą. Dzisiaj taki telefon ma każdy, a informacje przekazywane są natychmiastowo. Kolejna różnica to komunikacja z zawodnikami przed imprezą. Dzisiaj są do dyspozycji media społecznościowe, skrzynki mailowe. Łatwo można dotrzeć do zawodników z każdą informacją np. o zmianie trasy. Wtedy mieliśmy do dyspozycji jedynie Pocztę Polską. Nie było wolontariatu. Jedno się nie zmieniło. Wtedy też narzekano na wysokość wpisowego - wspomina Andrzej Skorykow, organizator triatlonu w Warszawie w latach 1991-94.

W takich właśnie warunkach swoją karierę triatlonisty rozpoczynał Cezary Figurski, dziesięciokrotny medalista mistrzostw Polski, który w latach 1990-2002 wystartował w 120 zawodach na różnych dystansach, ale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w tej dziedzinie. Po 7 latach pracy trenerskiej, jeden z pierwszych polskich triatlonistów i przy okazji zapalony biegacz, wraca do gry i szykuje się do Ironmana na Hawajach. Zapytaliśmy go o różnice między triatlonem w latach 80 i obecnie oraz plany biegowe.

Zaczął pan swoją sportową przygodę od pływania i trenował pan bieganie w Legii Warszawa. Jak to się stało, że nie trafił pan do sekcji triatlonu?

Cezary Figurski: Z bardzo prostej przyczyny. Jak zaczynałem, to w ogóle nie było mowy o triatlonie. Dopiero jak kończyłem przygodę z pływaniem, odbyły się pierwsze zawody triatlonowe, a ja już wtedy myślałem o tym, że może mógłbym spróbować w nim swoich sił. Niestety nie miałem roweru. Ubolewałem nad tym, że nie było wypożyczalni sprzętu. Zdecydowałem się więc na bieganie, które zawsze lubiłem. Wierzyłem także, że jeśli triatlon się rozwinie i będę miał możliwość, żeby się nim zająć, to bieganie stanie się w tym pomocne.

I okazało się pomocne?

Tak, ale zanim to się stało, było jeszcze wojsko. Dopiero, gdy zakończyłem służbę wojskową spotkałem człowieka, który mnie ostatecznie przekonał, żebym wystartował w triatlonie, właśnie w Warszawie. Wystartowałem i od tego wszystko się zaczęło.

Jak wyglądały tamte zawody w porównaniu z dzisiejszymi?

Właściwie nie ma co porównywać. Wyglądały zupełnie inaczej. Na pewno tamtym zawodnikom i organizatorom nie można odmówić zaangażowania i starań. Możliwości jednak mieli nieporównywalnie mniejsze. Startowało mniej osób, no i były w to zaangażowane mniejsze pieniądze. Nie było sponsorów. Takie rzeczy jak zabezpieczenie mostków, budowanie trasy, barierki czy boksy na rowery, nie istniały. Rower to się kładło na trawie, opierało o drzewo i to już był cały box, cała strefa zmian.

Ze sprzętem też chyba nie było najlepiej. Był pan jednym z nielicznych zawodników z własną pianką...

Miałem to szczęście, że wyjechałem na początku startów zagranicę i tam udało mi się kupić używaną piankę. Brak sprzętu to był powszechny problem, a ludzie radzili sobie z nim na różne sposoby. Jedni używali pianek do surfingu, inni do nurkowania, a byli też tacy, którzy smarowali się towotem (smar maszynowy - red.), żeby było im cieplej. Z rowerem nie lepiej. Były Jaguary (rowery wyścigowe Rometu - red.). W Europie były już dostępne lepszej klasy rowery wyścigowe, ale u nas jeszcze nie. Zdarzały się nawet składaki i też było fajnie (śmiech).

Po zakończonej karierze został pan trenerem, chociaż nie od razu triatlonu. Co o tym zdecydowało?

Przejście od zawodnika do trenera było bardzo płynne. Całe życie jestem związany ze sportem, może z wyjątkiem krótkiej przerwy, tuż po zakończeniu kariery. Męczyło mnie wtedy nawet patrzenie na zawody, bo inni wygrywali, a już nie mogłem. Oddaliłem się wtedy od triatlonu i zająłem pracą trenerską z pięcioboistami. Po tym krótkim epizodzie wróciłem jednak do triatlonu. Zacząłem myśleć o sekcji, ośrodku. Chciałem rozwijać ten sport w Warszawie, chociaż czasami nie jest to łatwe. To naprawdę fajna dyscyplina, także dla młodych ludzi.

Czy teraz trenuje się inaczej?

Na pewno jest łatwiej, ale jednocześnie oczekiwania wobec nas, zobowiązania zawodowe wymagają precyzyjnej organizacji dnia. Jeśli ktoś chce wystartować na dłuższym dystansie, to ma przed sobą wyzwanie. Trzeba wstawać czasami o 5:00 rano i gdzieś tam wciskać w swój plan dnia pływanie czy bieg albo rower. Zimą pojawiają się dodatkowe problemy. Trzeba trenować na trenażerach w pomieszczeniach, biegać w ciemnościach. I wtedy i teraz zawodnicy mieli takie same obowiązki rodzinne. Też musieli to jakoś pogodzić. Jednak teraz łatwiej wyjechać zagranicę, trenować w cieplejszym klimacie. Jest też większa tolerancja dla sportu. Kiedyś wychodziłem na bieganie i przechodnie raczej się dziwili, że jakiś oszołom biega po Bielanach. Teraz jest mnóstwo biegaczy.

Postęp technologiczny też pewnie jest odczuwalny przez zawodników?

Niezmiernie. Powiem tak. Jeździłem kiedyś na aluminiowym rowerze. Mam go zresztą do tej pory. Wydawało mi się, że jest w porządku i chociaż wiedziałem o różnicy w technologiach, nie spodziewałem się, że może być to taka przepaść. W zeszłym roku, gdy wyznaczyłem sobie cel startu na Hawajach, pożyczyłem rower karbonowy i w porównaniu z aluminiowym, to jest po prostu niebo a ziemia. Pewnie nie będę jeździł z taką samą prędkością, jaką osiągałem za młodu, ale jestem o połowę starszy i połowę mniej trenuję, a uzyskuję prędkości zbliżone do tych dawnych. Sądzę, że to jest właśnie miara postępu technologicznego.

Wspomniał pan o nowym celu. Zawodnik często staje się trenerem, ale przejście w drugą stronę nie zdarza się często. Czemu się pan na to zdecydował?

Zatęskniłem za triatlonem, ale to przejście jest krótkookresowe. Taka organizacja czasu, jakiej wymagają przygotowania do Ironmana, niesie za sobą sporo komplikacji. Czas na trening, to czas kosztem rodziny, a jeszcze jest praca. Na pewno będę w przyszłości startował na zasadzie ukończenia zawodów, dla przyjemności, ale przygotowania do Ironmana to projekt ograniczony w czasie. Nad tym trzeba konkretnie popracować.

Start na Hawajach będzie więc podsumowaniem pana zawodniczych planów. Już raz było blisko. Prawda?

W pewien sposób to będzie podsumowanie mojej kariery zawodniczej. Spełnienie czegoś, co mi się kiedyś nie udało. To prawda, że startowałem w kwalifikacjach do Ironmana i byłem zakwalifikowany. Niestety na wyjazd nie miałem środków finansowych. Marzenia o Hawajach odłożyłem na bok. Dwa lata temu moja żona wróciła do tematu oglądając jakiś film o Hawajach. Powiedziała „może byś wystartował jednak na tych Hawajach”. Drugi raz nie musiała powtarzać. Zaplanowaliśmy więc wycieczkę życia, ale czy to się uda, jeszcze nie wiadomo. Najpierw muszę się zakwalifikować.

Na jakich biegach zobaczymy pana w ramach przygotowań do Ironmana?

Zanim zacząłem się przygotowywać do Ironmana, często startowałem z zawodach biegowych. Okres jesienny, w którym moi zawodnicy mają roztrenowanie, traktowałem jako czas dla siebie i biegałem. Brałem udział w Biegnij Warszawo, w Biegu Niepodległości. Ukończyłem Orlen Warsaw Marathon. To była super impreza. Pewnie w tym roku też gdzieś wystartuję, ale nie mam jeszcze konkretnych planów biegowych. Na pewno będę na triatlonowych zawodach w Suszu.

Życzymy powodzenia w kwalifikacjach do Ironmana.

Rozmawiała Ilona Berezowska


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce